wtorek, 31 marca 2015

Rosja pijana niewolą

Pojechałem do Rosji, by szukać tam argumentów przeciwko rządom reprezentacyjnym, a wróciłem jako zwolennik konstytucji.
listy z rosji
Markiz Astolphe de Custine - francuski pisarz i podróżnik wybrał się do Rosji w czerwcu 1839 roku. Nie do końca znamy powody, dla których postanowił zwiedzić wschodnie mocarstwo, rządzone wtedy twardą ręką Mikołaja I. Uważa się, że mogła kierować nim chęć uzyskania amnestii dla przyjaciela - Polaka Ignacego Gurowskiego, uczestnika powstania listopadowego. Być może kierowały nim typowe dla tych czasów romantyczne pragnienia podróży do egzotycznych krain. Sam twierdził, że jako zwolennik rządów absolutnych postanowił dowiedzieć się, jak system ten sprawdza się w Rosji. Ale mogło też być prawdą krótkie wyjaśnienie, którego udzielił podczas przesłuchania przed zejściem na rosyjski ląd. Na pytanie o przyczyny przybycia, odpowiedział nadzwyczaj ostrożnie: " Nie wiem..."

Podczas trzymiesięcznej podróży Custine odwiedził Petersburg, Moskwę, Jarosław i Niżny Nowogród. Na bieżąco zapisywał swoje wrażenia i opinie w formie listów. Interesowało go wszystko: krajobrazy, architektura, obyczaje Rosjan, ich zwyczaje żywieniowe, higiena. Szczególnie wnikliwie rejestrował i analizował przyczyny i praktyczne skutki istniejącego w Rosji systemu politycznego. Mimo, że markiz był zagorzałym monarchistą, despotyczny sposób rządzenia Mikołaja I i jego poprzedników zdumiał go i przeraził na tyle, że zaczął doceniać monarchie zachodnioeuropejskie posiadające parlamenty i konstytucje.
Despotyzm rosyjski nie tylko ma za nic myśli i uczucia, lecz nadto przerabia fakty, walczy z oczywistością — i odnosi tryumf w tej walce, gdyż oczywistość nie ma u nas adwokata, podobnie jak sprawiedliwość, jeśli przeszkadza władzy. To społeczeństwo automatów przypomina połowę partii szachów, bo jeden człowiek posuwa wszystkie figury, a niewidocznym przeciwnikiem jest ludzkość. Wszyscy tu poruszają się i oddychają wyłącznie za pozwoleniem cesarza lub na jego rozkaz, toteż wszyscy są ponurzy i skrępowani: milczenie przewodzi życiu i je paraliżuje.
Nie wiemy czy faktycznie listy były przeznaczone dla konkretnego adresata, czy też Custine wybrał tę modną wówczas formę tylko dla literackiego efektu. Pisał w głębokiej konspiracji w obawie przed kręcącym się wokół tłumem szpicli i konfidentów.
Nie mając odwagi posyłać moich listów pocztą, zachowałem je wszystkie i nadzwyczaj troskliwie trzymałem w ukryciu, jako podejrzane papiery; w ten sposób po powrocie do Francji opis mojej podróży był gotów i znajdował się w całości w mych rękach.
Markiz de Custine długo zastanawiał się nad sensem opublikowania swoich notatek z podróży. Decyzję podjął dopiero po trzech latach.
Tyle czasu potrzebowałem na to, by uzgodnić w głębi mego sumienia to, co uważałem za swój obowiązek z jednej strony wobec wdzięczności, a z drugiej wobec prawdy. Wreszcie prawda bierze górę, bo wydaje mi się, że powinna zainteresować mój kraj.
W roku 1843 w Brukseli ukazał się czterotomowy zbiór listów zatytułowany "Rosja w 1839 roku".
Książka wnikliwie i "od kuchni" analizująca stosunki panujące w światowym mocarstwie stała się bestsellerem. Bezwzględna krytyka biurokracji, despotyzmu, donosicielstwa i zacofania nie mogła jednak spodobać się w Rosji. Została natychmiast zakazana z powodów, jakich markiz dostarczył aż nadto. Żeby o półbogu, dobroczyńcy ludu rosyjskiego pisać takie "paszkwile"?
astolphe de custineA jednak zdumiewa mnie nie to, że człowiek wychowany w bałwochwalstwie wobec swojej własnej osoby, człowiek uznany za wszechmocnego przez sześćdziesiąt milionów ludzi lub prawie ludzi, podejmuje się takich rzeczy i doprowadza je do skutku; zdumiewa mnie to, że wśród głosów opowiadających te fakty ku chwale tego wyjątkowego człowieka ani jeden głos nie wyłania się z chóru, by wołać o człowieczeństwo przeciwko cudom samowładztwa. O Rosjanach wielkich i małych można powiedzieć, że są pijani niewolą.
Wywołała również książka Custine`a oburzenie wszelkiej maści rusofilów w całej Europie. Do dziś zarzuca się markizowi, że nie dostrzegł Rosji racjonalnej i liberalnej. Nie wspomniał nic o dekabrystach,  Radiszczewie, Czaadajewie, Bielińskim czy Hercenie. Tak jakby w oceanie tyranii i strachu te jednostki coś osiągnęły, jakby ich głosy nie zostały natychmiast spacyfikowane. Nie pasuje do francuskiego podróżnika łatka rusofoba, gdyż w swych opiniach był całkowicie zgodny ze wspomnianymi wyżej autorami, w których "rosyjskość" nikt przecież nie wątpi...

W roku 1970 G. Kennan w publikacji "Markiz de Custine i jego Rosja w 1839 roku" wyraził ciekawą opinię:
Nawet jeśli przyjmiemy, że książka Custine`a nie była zbyt dobrą książką o Rosji w roku 1839, pozostaje niepokojący fakt, że była książką znakomitą, chyba najlepszą ze wszystkich jakie napisano, o Rosji Stalina, a także książką zupełnie niezłą o Rosji Breżniewa i Kosygina...
W roku 2015 wypada dodać: jest to chyba jedna z najlepszych książek,  jakie napisano o Rosji Putina... Nieprzypadkowo na okładce "Listów z Rosji" wydanych ostatnio przez "Editions Spotkania" z sylwetki Mikołaja I wyłania się dobrze nam znana twarz współczesnego rosyjskiego despoty...

niedziela, 8 marca 2015

Prasuje czule jego koszule

Pranie, sprzątanie, gotowanie i garów zmywanie... Takie ma być ponoć po wsze czasy życie "prawdziwej Żony i Matki". Bo tradycja jest najważniejsza... Tej rzekomo odwiecznej tradycji bronił dwutygodnik "Mocarstwowa Polska" w kwietniu 1930 roku sposobem rymowanym...



Dziś to mocno już przebrzmiałe wyobrażenie roli kobiety w rodzinie z największą pasją promują polscy biskupi i waleczne damy katolickiej prawicy. Aż dziw bierze, ile te polityczne rotwailerki wkładają wysiłku, by przekonać publikę, że ich miejsce jest przy osmolonych garach i na brudnych podłogach. Ileż marnują czasu na sprzeczną z ich poglądami działalność publiczną, miast z pokorą i radością wrócić do swego naturalnego środowiska.

Anonimowy poeta grafoman sprzed lat uzyskał też nieoczekiwane wsparcie ze strony pewnej współczesnej "pisarki" (dziś mówi się: "blogerki"):
I tak sobie myślę, że ja naprawdę lubię zmywać gary. Bo mąż mnie kocha... więcej
I tak sobie myślę, że pewnie mąż szczególnie namiętnie  kocha ją, gdy prasuje czule jego koszule...

niedziela, 1 marca 2015

Zbrodnia z powodu ciekawości

Zamaskowany bandyta z bronią gotową do strzału wpadł do mieszkania, w którym była zebrana cała rodzina. Bez słowa strzelił w twarz wychodzącego z pokoju stołowego dyrektora. Biegański zachwiał się i upadł na podłogę. Zmarł po kilku minutach.

Zamordowanie szanowanego dyrektora gimnazjum państwowego im. Kazimierza Wielkiego, wywołało w Zduńskiej Woli wielkie poruszenie. 48-letni Edward Biegański zajmował wraz z rodziną, składającą się z żony, dwojga nieletnich dzieci i teściowej, służbowe mieszkanie obok szkoły, przy ulicy Złotnickiego (obecnie Dąbrowskiego). Stanowisko dyrektora zduńskowolskiego gimnazjum objął we wrześniu 1934 roku. Poprzednio pełnił funkcję dyrektora gimnazjum im. księcia Józefa Poniatowskiego w Łowiczu.

W związku z tragiczną śmiercią Biegańskiego prasa przypomniała o innym koszmarnym wydarzeniu z jego życia. W 1925 roku w gimnazjum w Wilnie omal nie zginął on w zamachu podczas egzaminu maturalnego. Dwóch maturzystów, uzbrojonych w granat i rewolwery, zaatakowało grono nauczycielskie. Była to najprawdopodobniej jedyna masowa zbrodnia dokonana w polskiej szkole. Zginęło pięć osób, dziewięć zostało rannych. Biegański odniósł ciężkie obrażenia wskutek wybuchu granatu. Po wyleczeniu, w sierpniu 1925 roku przeniesiono go do Łowicza, a 9 lat później przybył do Zduńskiej Woli, gdzie poniósł tragiczną śmierć.

Wkrótce po zbrodni, jeszcze tej samej nocy, 29 stycznia 1935, do  Zduńskiej Woli przybyło kilku śledczych z Łodzi. Akcją kierował nadkomisarz Jan Petri - naczelnik wojewódzkiego urzędu śledczego. Początkowo przeważało przekonanie, że zabójstwo dyrektora gimnazjum nie miało podłoża rabunkowego. Świadczyć o tym miał fakt, że bandyci nie ukradli niczego z mieszkania dyrektora, zabrali tylko drobną sumę mieszkającemu w suterenie woźnemu. Śledczy podejrzewali, że zbrodniarzami mogła kierować chęć zemsty na dyrektorze, który uchodził za pedagoga wymagającego i surowego. Urząd śledczy kilka dni po morderstwie wyznaczył 1000 zł nagrody dla osoby, która pomoże w wykryciu sprawców. Nie wiemy czy znalazł się ktoś taki, w każdym razie policja już w pierwszych tygodniach trafiła na właściwy trop. Wraz z postępem trwającego ponad rok dochodzenia, na pierwszy plan wysunął się motyw rabunkowy napadu. Przypuszczenia, że chodziło o zemstę zostały obalone. Co zatem zdarzyło się tragicznej nocy 29 stycznia 1935 roku?

edward-bieganski

 Około godziny 10 wieczorem woźny Walenty Ścigiński leżał w łóżku w suterenie gimnazjum, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Na pytanie "kto tam?" odpowiedział mu jakiś niewyraźny kobiecy głos. Nie otworzył, tylko krzyknął głośno "kto tam jest, do diabła?" Po chwili usłyszał, że ktoś oddala się od jego drzwi w kierunku wyjścia. Odczekał chwilę, po czym ubrał się i wyszedł, by sprawdzić co się dzieje na korytarzu. Wtedy wyskoczyło na niego dwóch zamaskowanych mężczyzn z rewolwerami w dłoniach. Bandyci wepchnęli go z powrotem do pokoju i zażądali wydania pieniędzy. Znaleźli jednak tylko 25 zł. Jeden szukał więc dalej, a drugi wyszedł na korytarz. Gdy plądrowano mu mieszkanie, Ścigiński usłyszał krzyk kobiety dobiegający z mieszkania dyrektora. Wtedy napastnik wybiegł, a woźny zamknął drzwi frontowe na klucz i zaczął krzyczeć: "bandyci, bandyci!".

Podczas napadu na Ścigińskiego, znajdujące się w kuchni na parterze służące: Antonina Królikówna i Stefania Omiecińska usłyszały jakieś szmery z suteren. Królikówna uchyliła drzwi i zapytała głośno: "co się stało?", ale odpowiedzi nie otrzymała. Wtedy zeszła na dół z zapaloną świecą. Kiedy zauważyła zamaskowanego mężczyznę, zaczęła uciekać, ale nie zdążyła zamknąć za sobą drzwi, bo napastnik je przytrzymał. Pobiegła do następnego pokoju, ale i tam bandyta nie pozwolił jej zamknąć drzwi. Wreszcie spanikowana schowała się pod stołem. W tym momencie z pokoju stołowego wyszedł dyrektor Biegański. Widząc zamaskowanego mężczyznę przystanął. Wtedy bandyta strzelił mu dwukrotnie prosto w twarz. Dyrektor upadł bez słowa, a obaj bandyci wyskoczyli przez okno i uciekli przez ogród. Świadkami tej tragicznej sceny były żona i teściowa Biegańskiego. Wezwano natychmiast policję i lekarza. Doktor Gimbut stwierdził zgon dyrektora. Już pierwsza kula, która przebiła głowę ofiary na wylot, powodując wylew krwi do mózgu, była śmiertelna.

Śledczy wkrótce ustalili, że woźnego Ścigińskiego kilkakrotnie odwiedzała zduńskowolska prostytutka, Natalia Sobierajska, znana jako "Żółta Talka". Towarzyszyli jej dwaj lub trzej mężczyźni. Bawili się wraz z innymi pracownikami gimnazjum — woźnymi i dozorcą. Pili wódkę w sali gimnastycznej lub w mieszkaniu Ścigińskiego. Sobierajska za udział w tych libacjach otrzymywała od gospodarza drobne, kilkuzłotowe sumy. W czasie jednej z wizyt ukradła mu z szuflady stołu 45 złotych. "Żółta Talka" orientowała się, że woźny Ścigiński jest człowiekiem majętnym. Taką miał opinię w Zduńskiej Woli, a potwierdzał to fakt, że wydając córkę za mąż, dał jej w posagu trzy tysiące złotych.


gimnazjum zduńska wola
Okazało się potem, że Sobierajska była kochanką karanego za oszustwa Bronisława Malinowskiego z Zelowa. Spotykała się z nim często, zarówno w Zelowie, jak i w Zduńskiej Woli. Któregoś razu "Żółta Talka" podczas pobytu w Zelowie, spotkała niejakiego Józefa Barczyńskiego. Nadała mu wtedy "robotę" na 5 - 6 tysięcy złotych u woźnego gimnazjum w Zduńskiej Woli. Śledczy stwierdzili, że Zduńska Wola była dobrze znana i Barczyńskiemu, i Malinowskiemu, gdyż razem z innym podejrzanym typem, Józefem Grabowskim, przyjeżdżali często na zduńskowolskie jarmarki, gdzie oszukiwali naiwnych w grze w trzy karty. Ustalono, że wszelkie wiadomości o Ścigińskim i planie budynku gimnazjalnego dostarczyła bandytom Sobierajska.

Podczas przeszukania u Grabowskiego, podejrzanego wcześniej o dokonanie morderstwa handlarza Berenta, policja znalazła rewolwer, z którego strzelano do dyrektora Biegańskiego. Okazało się, że maski użyte podczas napadu zrobiono z tego samego materiału, co suknię matki Barczyńskiego. Prawdopodobnie uszyto je z bluzki, która gdzieś zniknęła. Kiedy aresztowano Grabowskiego, policjant Feliks Majewski słyszał jak matka bandyty szeptała: "to na pewno za Zduńską Wolę". Świadkowie z Zelowa zeznali, że Sobierajska, na wiadomość o aresztowaniu Malinowskiego miała się wyrazić: "to za Zduńską Wolę". Znaleziony notes ze szkicem gimnazjum zrobionym przez Malinow­skiego był kolejnym dowodem winy tej szajki przestępców.

Ostatecznie ustalono, że celem napadu było ograbienie woźnego Ścigińskiego. Zabójstwo Biegańskiego spowodowała ciekawość służącej Królikówny, za którą pobiegł zbrodniarz oraz bezmyślna brutalność tego bandyty.

1 i 2 lutego 1936 roku Sąd Okręgowy w Kaliszu na sesji wyjazdowej w Sieradzu rozpatrywał sprawę zabójstwa dyrektora gimnazjum w Zduńskiej Woli. Akta śledztwa składały się z 7 tomów, zaś akt oskarżenia zawierał 22 strony. Na rozprawę wezwano około 50 świadków z 4 powiatów. Na salę policja wpuściła nieznaczną ilość osób, gdyż sami świadkowie zajmowali przeszło pół sali.

Na ławie oskarżonych zasiedli:
1. Józef Grabowski, urodzony w 1904 roku we wsi Kuźnia w gminie Bujny Szlacheckie - karany wcześniej trzy razy za kradzieże.
2. Józef Barczyński, urodzony w 1902 roku w Pabianicach - karany za rozbój i kradzieże.
3. Bronisław Malinowski urodzony w 1906 roku w Pabianicach - karany 6 razy za oszustwo.
4. Natalia Sobierajska urodzona w 1908 roku w Zduńskiej Woli - karana za kradzież.

Nikt z oskarżonych nie przyznał się do winy. Barczyński oświadczył, że nie wie za co znalazł się w areszcie oraz, że Grabowskiego i Malinowskiego nie zna. Potem zaczął plątać się w zeznaniach i potwierdził, że jednak zna Malinowskiego i, że Sobierajska mówiła mu o jakimś bogatym woźnym, do którego należy iść z "maszyną". Malinowski potwierdził, że zna Barczyńskiego, ale że Grabowskiego widzi po raz pierwszy. Przyznał, że Sobierajska była jego kochanką od kilku lat i odwiedzała go kilka razy w Zelowie. O żadnych planach napadu jednak nie rozmawiali. Potwierdziła te zeznania Natalia Sobierajska, która również nie przyznała się do winy. Na pytanie przewodniczącego sądu co wie o całej sprawie opowiadała, iż zna dobrze tylko Malinowskiego, z którym łączą ją bliższe stosunki. Barczyńskiego widziała tylko raz na zabawie w Zelowie. Bardzo obciążające było zeznanie żony zamordowanego dyrektora, przybyłej aż z Wilna, Józefy Biegańskiej, która rozpoznała w Malinowskim zabójcę męża.

Wieczorem 2 lutego 1936 roku sąd ogłosił wyrok. Józef Grabowski i Bronisław Malinowski zostali skazani na 8 lat więzienia, a Natalia Sobierajska na 3 lata więzienia. Józef Barczyński został uniewinniony. Wszystkich skazanych pozbawiono praw publicznych na 10 lat.

liceum zduńska wola

 * * *
Edward Biegański, urodzony 20 lipca 1887 r. w Grodnie był nauczycielem matematyki, dyrektorem szkół państwowych, działaczem Polskiej Partii Socjalistycznej oraz Ochotniczej Straży Pożarnej i Towarzystwa Przyjaciół Związku Strzeleckiego. Za zasługi w pracy społecznej został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Ostatnią drogę ze Zduńskiej Woli do Łowicza odbył w wozie strażackim. 1 lutego 1935 roku udekorowany kwiatami i wieńcami strażacki karawan, jadąc przez Pabianice i Łódź, dotarł do Łowicza. Szczątki dyrektora Edwarda Biegańskiego złożono w rodzinnym grobowcu na Cmentarzu Kolegiackim w Łowiczu.