sobota, 26 maja 2018

Mamuną nie mam mnie!

"Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, a kto kocha - w porę go karci". Ta biblijna zasada wyznaczała przez wieki standardy wychowywania dzieci. Surowe to były standardy: poza karami cielesnymi, ich podstawą były... straszydła i potwory. Dopiero wiek XX przyniósł bezstresowe wychowanie i Dzień Dziecka.
jędza
Któż nie słyszał w dzieciństwie ostrzeżeń przed Babą Jagą, która porywa i zjada niegrzeczne dziatki? Ta okropna starucha nie była istotą ludzką, jak się powszechnie sądzi, ale demonem, zwanym ogólniej Jędzą. Wysoka, chuda, pomarszczona Jędza, o czarnych oczach, bezzębnych ustach i kobylej nodze znana była na terenie całej Słowiańszczyzny. Mieszkała gdzieś w leśnych ostępach, w ruchomym domku na kurzej nóżce. Dzięki tej zadziwiającej lokomocji przemierzała puszczę w poszukiwaniu ofiar: przede wszystkim zabłąkanych dzieci. Odstraszający wygląd wcale nie przeszkadzał jej w wabieniu ofiar. Nie potrzebowała do tego żadnej magii, kusiła małolatów słodyczami, o które w dawnych czasach było dużo trudniej niż dziś. Nic dziwnego, że łakome dzieciaki szły do chatki Baby Jagi, chętniej niż ćmy do lampy. Demon zamykał je w klatce i dokarmiał ciasteczkami oraz bakaliami. Dobrze podtuczone kończyły żywot jako obiad ohydnego potwora.

Zupełnie inaczej miała się rzecz z Kanią. Ten demon przybierał
kania
postać eleganckiej, pięknej damy. Dzieci lgnęły do niej, bo nie dość, że wyglądała jak sympatyczna ciocia Krysia, to jeszcze zlatywała z nieba na białym obłoku, niczym ubóstwiana powszechnie Madonna. Kania cynicznie wykorzystywała swoje atuty, by skłonić pozostawione bez opieki dzieci do wejścia na jej latający obłoczek i uprowadzić je gdzieś w niebiańskie przestworza, czy demon wie gdzie... Łatwowierne ofiary znikały bezpowrotnie. A przecież opiekunowie ostrzegali często: „Dzieci, dzieci, kania leci!".

Takie strachy czyhały na nieletnich w ciągu dnia. A nocą? Nocą przerażenie dziatwy budziła osławiona Buka, potwór, którym straszono na całej Słowiańszczyźnie. Różnie go nazywano: Bobo, Bobak, albo Bebok, ale zawsze chodziło o niewielkiego demona, który zamieszkiwał ciemne piwnice, komórki oraz zapomniane strychy. Czekał tam spokojnie cały dzień, aby zaraz po zmierzchu wyjść z ukrycia i straszyć dzieciarnię. Nazwa tego niewielkiego demona wywodzi się od rzymskiego hubo, czyli „puchacz". Jego działanie nie miało funkcji wychowawczej, gdyż obrywało się zarówno urwisom, jak i dzieciom grzecznym. Jedynym sposobem na uspokojenie Bobaka była micha strawy pozostawiona mu przez gospodarzy.

buka

Najstraszniejsza jednak była Mamuna. Czarcich, dekla, łamija, małpa, oćwiara, odmienica, pałuba, sibiela, zmianica - demon porywający dzieci z kołysek znany był w Polsce pod wieloma nazwami.
Nie tylko porywał niemowlaki, ale w ich miejsce podrzucał własne. Mamuna była znacznego wzrostu, miała nieproporcjonalnie wielkie łapy, świńskie kły i szczeciniaste futro porastające całe ciało. Zamieszkiwała lasy i niedostępne mateczniki. Kiedy wyruszała łowy, podchodziła pod siedziby ludzkie i czyhała, aby skorzystać z momentu nieuwagi domowników i podmienić noworodka. W ramach rekompensaty Mamuna zostawiała swoje dziecko. Niestety, było chude, brzydkie i notorycznie wrzeszczące. Wprawdzie nie miało po matce kłów i futra, ale wyrastało na głupkowatą, złośliwą i ponurą osóbkę. W dodatku dużo jedzącą i leniwą. Dla rodziców była to prawdziwa tragedia. Ofiarą demona padały także dzieci nie narodzone. Zdarzało się, że Mamuna upatrywała sobie ciężarną niewiastę i podmieniała jej płód w łonie. Zrozpaczeni rodzice starali się wymóc na demonie zwrot swojego potomka. Odchowane dziecko należało położyć na kupie gnoju i bić święconą rózgą, aż boginka zlituje się nad nim i weźmie je z powrotem, zwracając przedtem ludzkie dziecko.

Czegoż to ludzie nie wymyślą, aby pomniejszyć swoją odpowiedzialność za kiepskie wychowanie dzieci, albo usprawiedliwić ich wątpliwą urodę. Wytłumaczyć niewytłumaczalne. Łatwiej przecież znieść rozczarowanie swoim nieudanym dzieckiem, jeśli winę za jego niedostatki zrzuci się na potwornego demona. Zaginięcie dziecka też łatwiej wyjaśnić, jeśli świat pełen jest demonów czyhających na nieroztropne dziatki. Takie, mamienie potworem dla lepszego samopoczucia.

Dziś z takimi strachami trzeba ostrożnie. Niejedna matka jeszcze usłyszy od rozgarniętego przedszkolaka: „Mamuniu, mamuną nie mam mnie…” Bo dziatwie potwory teraz niestraszne, oswojona jest z nimi za pan brat. Po "straszliwie" dobroczynnym smoku Tabaluga, świat już jest taki sam...

Koniec, bomba, a kto czytał ten trąba - podsumowałby ekscentryczny pisarz. A kto nie czytał, ten niech żałuje.

Na podstawie: Bestiariusz słowiański. Rzecz o skrzatach, wodnikach i rusałkach - Paweł Zych, Witold Vargas

wtorek, 15 maja 2018

Dom wolnego słowa

Napis na tablicy wyjaśnia: „Józef Piłsudski zamieszkał w tym domu w 1899 r. Tu redagował i drukował organ PPS "Robotnik". Aresztowany 21 II 1900 r. Być zwyciężonym i nie ulec, to zwycięstwo”. 

W ten sposób w 1981 roku upamiętniono krótki pobyt przyszłego Marszałka II RP w Łodzi, w kamienicy przy ulicy Wschodniej. Dlaczego Piłsudski przyjechał ze świeżo poślubioną Marią Juszkiewicz z odległego Wilna właśnie do Łodzi? Polska Partia Socjalistyczna dysponowała w tym czasie przenośną ręczną drukarnią tzw. „bostonką” oraz zestawem czcionek. W Wilnie dla nielegalnej organizacji robiło się jednak zbyt niebezpiecznie. Od 1898 roku trwały aresztowania wśród członków partii. W każdej chwili carska ochrana mogła wpaść na trop Piłsudskiego, używającego wtedy pseudonimu „Wiktor”. Szukano więc pilnie lepszego miejsca do wydawania kolejnych numerów nielegalnego pisma. Brano pod uwagę kilka miast, ale ostatecznie została wybrana Łódź. Zdecydowało niezłe połączenie kolejowe z Warszawą oraz duże skupisko ludności dające szansę na zachowanie anonimowości.

Piłsudski wynajął mieszkanie w centrum Łodzi, przy ulicy Wschodniej 19. Lokal numer 4 mieścił się na pierwszym piętrze. Nie była to wymarzona lokalizacja dla redakcji i drukarni. Hałas podczas drukowania mógł łatwo doprowadzić do dekonspiracji. Piłsudski wyjaśniał później, że nie mógł znaleźć odpowiedniego lokalu na parterze. Zaryzykował wynajęcie mieszkania na piętrze wiedząc, że parter był zajęty przez skład tekstylny. Przeprowadzka też nie była łatwa. Sama maszyna ważyła około 120 kilogramów. Całość sprzętu trzeba było przewozić w częściach.

wschodnia 19-łódź

Młodzi małżonkowie przyjechali do Łodzi w październiku 1898 roku, trzy miesiące po ślubie. Zameldowali się w kamienicy przy Wschodniej 19 pod fałszywym nazwiskiem. Do rejestru niestałych mieszkańców domu wpisano ich dopiero z datą 3 listopada. Piłsudski podawał się za adwokata Józefa Władysława Dąbrowskiego. Tak wiarygodnie, że nawet służąca Władzia przez kilka miesięcy nie zorientowała się, że jej chlebodawca zajmuje się czymś innym. W pracy drukarskiej pomagał Piłsudskiemu zecer, z wykształcenia zoolog, Kazimierz Rożnowski,  pseudonim „Karol”. On również przeniósł się do Łodzi z Wilna i wynajął mieszkanie przy ul. Zawadzkiej (obecnie Próchnika). Żona Piłsudskiego – Maria z domu Koplewska, pilnowała, aby nikt ich nie zdemaskował.
Mieszkanie przy Wschodniej 19 składało się z czterech pokoi i kuchni. Z korytarza cztery pary drzwi prowadziły do: pokoiku jadalnego, pokoju sypialnego, saloniku oraz kuchni i tylnych schodów. Pokój redakcyjno-drukarski znajdował się za salonikiem. Nie miał okien i był najbardziej oddalony od drzwi wejściowych. Jego skromne umeblowanie składało się z biurka, otomany, w której chowano papier, szafki mieszczącej maszynę drukarską i kaszty z czcionkami, kilku krzeseł oraz kosza na odpadki.

robotnik 35 - grudzień 1899
Tajna drukarnia rozpoczęła pracę natychmiast po wprowadzeniu się Piłsudskich vel Dąbrowskich. Praca nad jednym wydaniem dwunastostronicowego pisma trwała około dwóch tygodni, po kilkanaście godzin dziennie. Jak wspominał Piłsudski, kiedy rozpoczynali robotę nad kolejnym numerem, nie przerywali jej, dopóki nie skończyli. Mieli tylko czas na sen. Pisaniem tekstów zajmował się Piłsudski, składał Rożnowski , a potem wspólnie je drukowali na angielskiej maszynce "Model-Press". Przeznaczona była do powielania ulotek i wizytówek, więc drukowała tylko jedną stronę. Ponieważ mieli także ograniczoną liczbę czcionek , musieli każdą stronę pisma składać i drukować osobno. Wydajność drukowania ograniczały jeszcze warunki konspiracji. Pracę maszynki trzeba było przerywać, gdy konieczne stawało się zachowanie ciszy. Aby zmniejszyć hałas  podczas powielania, oklejano drukarkę gumą czy płótnem. Co pięćdziesiąt egzemplarzy trzeba było umiejętnie rozprowadzić kolejną porcję farby drukarskiej, aby zachować dobrą jakość druku.
W tych warunkach w Łodzi ukazały się dwa numery „Robotnika” 34 i 35, każdy w nakładzie 1900 egzemplarzy. Obydwa wydano z datami grudniowymi.

Podczas pracy nad numerem 36 nielegalną drukarnię nakryła carska policja. Do wpadki doszło wskutek nieostrożności członka Centralnego Komitetu Robotniczego PPS – Aleksandra Malinowskiego. 19 lutego 1900 roku przyjechał do Łodzi, by spotkać się z Piłsudskim. Kiedy kupił dużą ilość papieru w składzie przy Piotrkowskiej, został namierzony przez carskich szpicli. Potem nierozważnie poszedł na Wschodnią 19. Dla policji był to jasny sygnał, że w budynku może działać podziemna drukarnia. Malinowskiego aresztowano przed północą, 21 lutego 1900 roku na Dworcu Fabrycznym. Nieco później, 22 lutego około godziny 3.00 policja weszła do mieszkania Piłsudskich. Znaleziono maszynę drukarską, częściowo wydrukowanego „Robotnika”, artykuły, notatki oraz wiele listów. Po przeprowadzeniu rewizji i przesłuchaniu domowników, Józefa i Marię Piłsudskich zabrano do więzienia przy ulicy Długiej 13 (obecnie Gdańska). W połowie kwietnia przewieziono ich do Cytadeli w Warszawie. Po jedenastu miesiącach Maria została zwolniona. Piłsudskiemu, jako recydywiście groziła ponowna zsyłka na Sybir. Symulując chorobę psychiczną, dzięki pomocy towarzyszy z PPS i ich przyjaciół, dostał się na obserwację do szpitala psychiatrycznego w Petersburgu. W maju 1901 roku uciekł stamtąd i wyjechał do Lwowa.

piłsudski-maria

Przed II wojną światową o krótkim pobycie Józefa Piłsudskiego w Łodzi przypominała tablica umieszczona nad drzwiami domu przy ul. Wschodniej 19. Informowała przechodniów: „Tu mieszkał i został aresztowany 21 II 1900 przez sługi caratu Naczelnik Państwa Józef Piłsudski w drukarni "Robotnika". Po 1920 roku marszałek Piłsudski otrzymał honorowe obywatelstwo miasta Łodzi,  a z okazji dziesiątej rocznicy odzyskania niepodległości, nazwę ulicy Wschodniej zmieniono na Józefa Piłsudskiego. Podczas okupacji nosiła nazwę Oststrasse. Po wojnie Wschodnia wróciła do starej nazwy. Obecnie na ścianie kamienicy zawieszona jest pamiątkowa płyta z napisem "Od 1928 r. do 1939 r. ul. Józefa Piłsudskiego". Uczczono także tajną robotę drukarską Marszałka już po jego śmierci. 11 listopada 1938 roku, w dwudziestolecie odrodzenia Polski, lokal w którym działała drukarnia „Robotnika”, Rada Miejska przekształciła w Muzeum Pamiątek po Pierwszym Marszałku Polski i Wodzu Narodu Józefie Piłsudskim.

tablica - wschodnia 19
W PRL-u  pamięć o Naczelniku Państwa starano się wymazać. Przedwojenna tablica zniknęła prawdopodobnie w 1945 roku. Dopiero w 1981 roku społeczny komitet umieścił nową tablicę z wizerunkiem Marszałka we wnęce po zamurowanych drzwiach wejściowych. W grudnia 1993 roku łódzka Rada Miejska podjęła uchwałę o odtworzeniu Muzeum Pierwszego Marszałka Polski w budynku przy ulicy Wschodniej 19. Od tego czasu w tej sprawie nie udało się nic więcej zrobić. Dawna kamienica Moszka Wienera, wybudowana w 1896 roku jest zaniedbana, ale nadal spełnia swoje funkcje mieszkalne. Biuro Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej w Łodzi wykorzystuje ją, jako ważny punkt wycieczek „Śladami wolnego słowa”. Prowadzą one szlakiem miejsc związanych z walką łodzian o wolność wypowiedzi politycznej lub artystycznej oraz o prawo do informacji. Od czasów carskich, przez okres okupacji niemieckiej, aż do PRL-u.


sobota, 12 maja 2018

Rówieśnicy z podziwem i przyjaźnią

W 1926 roku 5,5 miliona polskich obywatelek i obywateli podpisało Deklarację Podziwu i Przyjaźni dla Stanów Zjednoczonych. W tak wyjątkowy sposób polskie społeczeństwo uhonorowało 150. rocznicę niepodległości USA, jednocześnie dziękując Ameryce za olbrzymią pomoc dyplomatyczną i materialną w okresie tworzenia II Rzeczpospolitej.

Najmłodsi Polacy podpisujący Deklarację urodzili się w 1918 roku – to rówieśnicy odzyskania niepodległości. Stąd tytuł konkursu historycznego Rówieśnicy Niepodległej. Konkurs,  zorganizowany przez  Ośrodek KARTA, kierowany jest do młodzieży w wieku 12–19 lat, nad którą opiekę może sprawować nauczyciel, animator kultury, bibliotekarz, archiwista społeczny, pasjonat historii, drużynowy, student, członek rodziny, członek organizacji pozarządowej, reprezentant wspierającej młodzież instytucji edukacji lub kultury.
Jego celem jest odtworzenie losów osób, których podpisy znalazły się pod Deklaracją. Poprzez poznanie ich historii możliwe jest opowiedzenie o wieku Niepodległej.

Na portalu Nieskończenie Niepodległa - Ludzie znajdź podpisy swoich bliskich, uczniów swojej szkoły, mieszkańców swojej miejscowości. Odtwórz ich losy i włącz się w społeczne obchody 100-lecia polskiej niepodległości.

 Do udziału w konkursie zaprasza ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce Paul W. Jones:


Szczegóły na temat konkursu znajdują się pod linkiem: Rówieśnicy Niepodległej


Jak Zagłoba znieważył Marszałka...

imieniny marszałka
Nie dla wszystkich Marszałek Józef Piłsudski wielkim Polakiem był. Łodzianin Stanisław Zagłoba z pewnością nie należał do jego zwolenników, a za swoje krytyczne zdanie, wyrażone publicznie, zapłacił więzieniem. Jak w "demokratycznej", sanacyjnej II RP, rozumiano wolność słowa i niezawisłość sądów świadczy wiele procesów o "obrazę czci Marszałka", które miały miejsce po zamachu majowym, pod koniec lat dwudziestych. Wtedy jeszcze sędziowie zazwyczaj sprawę umarzali. Jednak w roku 1930 Sąd Okręgowy w Lublinie skazał działaczkę niepodległościową i posłankę, Irenę Kosmowską na sześć miesięcy więzienia. Nie poszła siedzieć tylko dzięki ułaskawieniu przez prezydenta Mościckiego. W roku 1933 łódzki sąd ukarał miesiącem aresztu łodzianina, który Piłsudskiego nazwał "złodziejem i bandytą". O sprawie informował "Głos Poranny": 
głos poranny55-letni Stanisław Zagłoba (Rzgowska 9) będąc w towarzystwie kilku swych znajomych wyraził się, że "zna Piłsudskiego, jest złodziej i bandyta, a gdyby go nie było u władzy, w Polsce byłoby lepiej".  Któryś ze świadków tej rozmowy doniósł o zapatrywaniach Zagłoby policji i Zagłoba stanął przed sądem grodzkim, gdzie skazany został na miesiąc aresztu. 
Skazany zaapelował i sprawa jego rozpoznawana była na wczorajszej rozprawie w sądzie okręgowym. Obrońca oskarżonego, adwokat Szczech wnosił o umorzenie sprawy, albowiem pokrzywdzonym jest osobiście marszałek Piłsudski, a ten nie wniósł skargi, ani nie zgłosił pretensji. Sąd nie uwzględnił wniosku obrońcy i wyrok sądu grodzkiego zatwierdził. 
***
55-letni łodzianin i tak miał wiele szczęścia. Gdyby incydent i proces zdarzyły się parę lat później, mógłby ponieść poważniejsze konsekwencje. W 1938 roku za dużo bardziej zakamuflowaną krytykę nieżyjącego już Piłsudskiego zostali dotkliwie pobici przez żołnierzy, na polecenie generała Stefana Dąb-Biernackiego, dziennikarze „Dziennika Wileńskiego”. Skatowany autor krytycznego tekstu, Stanisław Cywiński za obrazę wodza skazany został na 3 lata więzienia!

Będący na usługach sanacyjnych władz, Sąd Najwyższy przedstawił nieco wcześniej niezwykłą  interpretację prawa chroniącego Naród i Państwo Polskie przed zniesławieniem. Stwierdził, że każdy, kto ubliża Marszałkowi Piłsudskiemu, obraża Naród Polski i powinien się liczyć z karą trzyletniego więzienia. Sądy powszechne stosowały się do tej wykładni prawa.


Nowe zasady wprowadziła ustawa z 7 kwietnia 1938 roku o ochronie imienia Józefa Piłsudskiego, Pierwszego Marszałka Polski. Przewidywała ona za krytykowanie Piłsudskiego nawet 5 lat więzienia. Był to jedyny w polskim prawie akt chroniący cześć konkretnej osoby wymienionej z nazwiska. O zmarłym 12 maja 1935 roku Marszałku można było odtąd mówić tylko dobrze, albo wcale...

środa, 2 maja 2018

Odzyskany barok, rozedrgane rokoko

Do wilanowskiego pałacu wróciły dwa niezwykłe meble.

Muzeum Pałacu w Wilanowie zaprasza na uroczystą prezentację zabytkowych mebli utraconych podczas II wojny światowej i odzyskanych dzięki współpracy polsko-niemieckiej. 10 maja o godzinie 12.00 zaprezentuje dwa niezwykłe meble, które po wielu latach powróciły do kolekcji wilanowskiej – damskie biurko XVIII-wieczne oraz barokowy kabinet rzymski.

biurko damskie - rokoko

Francuskie damskie biuro rokokowe

Pod koniec 2014 roku przedstawiciele Państwowych Zbiorów Sztuki w Dreźnie poinformowali Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie o zidentyfikowaniu mebla pochodzącego z historycznej kolekcji wilanowskiej. Po potwierdzeniu statusu zabytku jako utraconego w wyniku II wojny światowej Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego sprowadziło go w 2016 r. do Polski. Działania prowadził Wydział Strat Wojennych w Departamencie Dziedzictwa Kulturowego MKiDN.

biurko damskie rokoko

XVIII-wieczne biurko zostało poddane gruntownej konserwacji ze środków Skarbu Państwa, którą przeprowadził zespół wilanowskich konserwatorów. Po zakończonych pracach jest prezentowane we wnętrzach rezydencji królewskiej w Wilanowie.

Francuskie biurko z opuszczanym pulpitem zostało wykonane około 1745 roku w Paryżu przez wybitnego ebenistę Jacques'a Dubois. Dzieła tego artysty są ozdobą najsłynniejszych europejskich kolekcji. Wilanowskie biurko ma sygnaturę mistrza wybitą na krawędzi ścianki bocznej: I.DUBOIS i znak kontroli cechu francuskich mistrzów meblarstwa poświadczający najwyższą klasę wyrobu.

biurko damskie rokoko

Mebel ten reprezentuje rozpowszechnioną w Europie w XVIII wieku modę na sztukę Dalekiego Wschodu. Biurko wykonano zgodnie z estetyką rokoka – konstrukcja jest smukła, lekka i fantazyjnie pofalowana we wszystkich niemal płaszczyznach. Powierzchnię korpusu ozdobiono orientalną dekoracją lakową użytą wtórnie – zdjętą prawdopodobnie z więcej niż jednego mebla. Na przodzie znajduje się okładzina  będące pierwotnie frontem szuflady, z kolei panel z klapy może pochodzić ze skrzyni albo z drzwiczek sepetu. Umiejętność dobrania i odpowiedniego dopasowania elementów orientalnej dekoracji do swobodnej, rozedrganej formy mebla świadczy o wielkim kunszcie warsztatowym twórcy, tym bardziej że grubość lakowej okładziny w niektórych miejscach daje się ocenić na zaledwie około 1 mm!

Barokowy kabinet rzymski

kabinet króla jana 3
Kabinet został wykonany około 1669–1675 roku w warsztacie
rzymskiego artysty Giacoma Hermana. Mebel został przekazany królowi Janowi III przez papieża Innocentego XI w podziękowaniu za zwycięstwo w bitwie pod Wiedniem w 1683 r. Po śmierci króla kabinet powierzono kapucynom w Warszawie, a następnie trafił on do kaplicy Loretańskiej w  klasztornym kościele kapucynów w Krakowie, gdzie był używany jako tabernakulum. Po prawie 350 latach od powstania zabytek wymagał gruntownej konserwacji i restauracji, którą przeprowadził zespół konserwatorów Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie. Obecnie stanowi bezcenny przykład oryginalnego wyposażenia pałacu wilanowskiego z czasów króla Jana III.

Pierwotnie mebel pełnił funkcje sekretarzyka. Znajdował się w nim też zegar nocny i instrument muzyczny – wirginał. Przystosowanie go do funkcji sakralnych pociągnęło za sobą przebudowę kabinetu. Aby zrekonstruować jego oryginalną formę, wilanowscy specjaliści udali się do Danii, gdzie znajdują się dwa bliźniacze meble zamówione przez papieża Innocentego XI. Dzięki zdobytej tam wiedzy udało im odtworzyć pierwotną formę wilanowskiego kabinetu i przywrócić mu jego dawny blask.

kabinet rzymski