sobota, 31 marca 2012

Zbrodnia jasnogórska [6]

Rozwój 29 lutego 1912 r.
Przy okazji powracających dyskusji o finansowaniu kościoła, warto przypomnieć jak te sprawy wyglądały 100 lat temu. Władze carskie, nie tylko nie dawały pieniędzy na utrzymanie katolickich świątyń i na nauczanie religii, ale kombinowały ciągle jak legalnie uszczknąć coś z kościelnych bogactw, a szczególnie klasztoru jasnogórskiego. Najwyraźniej były one innego zdania niż poseł Niesiołowski, który uważa, że każda złotówka dana na Kościół, jest najlepiej wydaną złotówką.
Skąd ubodzy (z założenia) mnisi z Częstochowy mieli pieniądze na podróże, hulanki i kochanki, wyjaśniło wyjątkowo długie, półtoraroczne śledztwo. Główny podejrzany - Macoch złożył szczegółowe wyjaśnienia, w których nie oszczędzał wspólników. Z zeznaniami ojca Damazego i pozostałych aresztowanych w sprawie zabójstwa i świętokradztwa na Jasnej Górze możemy zapoznać się dzięki rzetelnej robocie Stanisława Łąpińskiego, reportera łódzkiego "Rozwoju". Poniżej kolejny odcinek macochowych opowieści, tym razem dotyczący niezawodnych sposobów pozyskiwania funduszy na wystawne życie skromnego mnicha. „Rozwoj” 27 lutego 1912 r. [pisownia oryginalna, tytuł: wk].

Niech żyją młode żądze, dopóki są pieniądze...

O kradzieży pieniędzy klasztornych i przywłaszczeniu 5000 rubli listami zastawnymi z celi zmarłego księdza Bonawentury Gawełczyka Macoch zeznał co następuje:

Według przepisów Kościoła katolickiego pieniądze za Msze święte powinny stanowić własność księdza, który Mszę odprawia. Taki też porządek zastał Macoch, wstępując do klasztoru. Dopiero przeor Rejman zażądał, iżby mu każdy zakonnik co miesiąc zdawał rachunek. Około półczwarta roku temu wprowadzono do zakonu komunę (wspólność majątkową), ale niektórzy księża nie chcieli do niej się wpisać i wystąpili z klasztoru. On [Macoch] także należał do niezadowolonych wespół z przyjaciółmi swymi, Izydorem Starczewskim i Bazylim Olesińskim i chcieli rzucić klasztor, ale ich wstrzymano, żeby dużo księży naraz nie opuściło klasztoru. Zostali więc, ale nie poddali się przepisom komuny i z tego powodu niektórzy zakonnicy z Piusem Przeździeckim na czele podali do Papieża prośbę o wprowadzenie obowiązkowej komuny w klasztorze częstochowskim. Papież delegował do Częstochowy księdza karmelitę Lamosza, który przeprowadził śledztwo i nastąpiło rozporządzenie, że komuna ma być obowiązująca dla wszystkich zakonników jasnogórskich. Stało się to w roku 1907. Wtedy Bazyli Olesiński poradził jemu i Starczewskiemu, żeby nie oddawali klasztorowi pieniędzy otrzymanych na Msze święte i oni zastosowali się do tej rady. Podówczas ksiądz Bonawentura Gawełczyk był kustoszem czyli zakrystianem, a ksiądz Bazyli Olesiński był prokuratorem, czyli zawiadywał gospodarstwem. Olesiński często zastępował Gawełczyka.

Jasna Góra - dziedziniec klasztoru w 1903 r.
Razu pewnego, mniej więcej w maju 1907 roku, Gawełczyk wyszedł właśnie z zakrystyi, w której był Skarbczyk, a klucz od Skarbczyka zostawił pod poduszką fotelu, na którym siedział. Wtedy podpatrzyli, jak Olesiński wyciągnął klucz z ukrycia i zbliżył się do Skarbczyka. Stanęli przy nim znienacka i zapytali, co tu robi. On wyjął ze Skarbczyka pieniądze, dał im po 50 rubli i zalecił im wyjść natychmiast, żeby nie było jakiej nieprzyjemności, co też spełnili bez sporu. Odtąd Olesiński dawał im obu stale pieniądze ze Skarbczyka i tą drogą otrzymał Macoch 2000 rubli. Prócz tego przywłaszczył sobie około 10000 rubli, które w ciągu 8 lat jego przebywania w klasztorze dali pobożni na Msze i za poradą Olesińskiego brał z zakrystii pieniądze składane klasztorowi na Msze z muzyką.

Na wiosnę 1908 r. obaj ze Starczewskim uznali, że i oni mogą wybierać pieniądze ze Skarbczyka, nie tylko Olesiński. Zaproszony przez nich Józef Pertkiewicz, muzykant klasztorny, kolega szkolny Starczewskiego, któremu dali odciski woskowe kluczów, zrobił im za 30 rub. cztery klucze: jeden do drzwi Skarbczyka, dwa od korytarzy prowadzących do Skarbczyka i jeden od szafy w zakrystii. Powiedzieli mu, na co patrzebują tych kluczy i za robotę zapłacili 30 rubli. Klucze te przechowywali bądź Macoch, bądź Starczewski, Olesiński o nich nie wiedział. Kiedy później zmieniono zamki we drzwiach korytarzy prowadzących do Skarbczyka, to nowe klucze obstalowali u Jakóba Starczewskiego, ślusarza w Częstochowie, brata Izydorowego, nie wyjaśniając mu przeznaczenia kluczów. Za pomocą podrobionych kluczów Macoch wydobył ze Skarbczyka około siedmiu tysięcy rubli, którymi podzielił się ze Starczewskim; dla siebie wyłącznie wziął z zakrystyi około tysiąca lub dwóch.

Jasna Góra - pożar wieży klasztornej w r. 1900
W styczniu 1910 r. przerobiono wszystkie drzwi, od których obaj mieli podrobione klucze, więc te klucze, jako niepotrzebne wyrzucili na strych. W tymże czasie przeor Rejman kazał Macochowi i Olesińskiemu przepatrzyć celę po świeżo zmarłym Bonawenturze Gawełczyku. Gdy weszli tam obaj, Olesiński wyjął szkatułkę, wmurowaną w ścianę, znalazł w niej 20,000 rub. listami zastawnymi oraz testament Gawełczyka. 15,000 rub. wręczyli Rejmanowi, a 5000 rub. przywłaszczyli sobie; Olesiński wziął 3000 rub., Macochowi dał 2000 rubli. Rejman, który przed nimi rewidował celę Gawełczyka, nic w niej nie znalazł. Przeglądając testament Gawełczyka Rejman spostrzegł brak pięciu tys. rubli, ale że testament był już dawno zrobiony, więc sądził, że Gawełczyk sam dał komuś te pieniądze.

Reguła zakonu paulinów nie dozwala, żeby zakonnicy mieli jakieś pieniądze prócz tych, które dostają czasowo na cel oznaczony, gdyż całe utrzymanie mają z klasztoru. Lecz od r. 1864, za wiedzą przeora ówczesnego, zakonnicy, wbrew regule, zachowywali u siebie pieniądze, dawane im na Msze św.; mieli z nich wydawać na swoją odzież, leczenie i drobne potrzeby. Wybrany na przeora w r. 1895 Euzebiusz Rejman usiłował przywrócić ustawę, o ile możności. Pozostawiwszy dla starych zakonników dawniejszy porządek, wymagał od młodych rachunku comiesięcznego z dochodów i wydatków, i oddania reszty do kasy klasztornej. Niepodobna było dopilnować ścisłości takich rachunków i trzeba było polegać na sumieniu zakonników.

skarbiec jasnogórski
Kiedy delegat papieski Lamosz wprowadził komunę, to zwolniono od niej tylko starych zakonników, którzy jednak dobrowolnie sami przypisali się do komuny. Damazy Macoch, Izydor Starczewski i Bazyli Olesiński, jako młodzi, zobowiązani byli do niej należeć.
Skarbiec, w którym są klejnoty klasztorne, Skarbczyk z pieniędzmi i zakrystia z odzieżą kościelną zakonników mieszczą się w jednym gmachu murowanym przy wielkim kościele i kaplicy Matki Boskiej Cudownej; zakrystia i Skarbczyk - na parterze, skarbiec - na pierwszym piętrze nad Zakrystią. Schody do skarbca są z korytarzyka przy drzwiach Skarbczyka. Można tam wejść bądź z wielkiego kościoła, bądź ze znajdujących się na pierwszym piętrze cel zakonnych czyli z tak zwanej klauzury; lecz w tym ostatnim razie trzeba było przejść przez pokój stale zamykany przy kaplicy z cudownym obrazem i zejść po schodach na dół.

Klucze od zakrystii, Skarbczyka i skarbca powinien był przechowywać zakrystian czyli kustosz. Do pomocy dodawano mu wicekustosza. Zakonnicy pełnili obowiązki wicekustoszów, zmieniając się co tydzień. Każdy z nich więc miał podczas dyżuru swojego dostęp wolny do pieniędzy klasztornych. Kustosz powinien był przyjmować pieniądze, napływające do klasztoru, zapisywać je do ksiąg odpowiednich, a także robić drobne wydatki na potrzeby klasztoru. Wicekustosz mógł przyjmować pieniądze, ale obowiązany był oddawać je niezwłocznie kustoszowi. Ofiary do puszek i na talerze zabierał przeor.

Większe ofiary na Msze św. kustosz zapisywał do ksiąg, drobniejsze nie były zapisywane, składano je do Skarbczyka, nie rachując, aby je następnie dać księżom postronnym na te Msze, których w kościele klasztornym niepodobna było odprawić z powodu wielkiej ich ilości. Takich pieniędzy mszalnych zbierało się w Skarbczyku, szczególniej po dniach świątecznych, do 6000 rubli; liczono je dopiero, gdy wydawano księżom. Zazwyczaj tyle Mszy odprawiano, ile było półrublówek. Kustosz prowadził trzy księgi pieniężne: do jednej zapisywał większe ofiary na Msze z muzyką i śpiewem, do drugiej – pieniądze austriackie, do trzeciej – pieniądze rozdawane księżom postronnym.

Żebracy pod klasztorem jasnogórskim
Poprzedni kustosz Bonawentura Gawełczyk był uważany za bogatego. Wiedzieli o tym liczni jego krewni, on sam się z tym nie ukrywał. Między innymi powiedział Karolowi Szymańskiemu, właścicielowi cukierni w Piotrkowie, ożenionemu z jego rodzoną siostrą, że zebrał pieniądze dla dzieci Szymańskich i że dostaną je po jego śmierci. Zachorowawszy w katolickie święta Bożego Narodzenia 1909 r. wezwał do siebie telegraficznie Szymańskiego, dał mu do zachowania kilka kopert z depozytami i pieniędzmi mszalnymi i jedną kopertę z listami zastawnymi na 13,150 rubli, na której własnoręcznie napisał "moja własność". Przyjąwszy pieniądze, Szymański pojechał do Warszawy po lekarza, ale kiedy wrócił Gawełczyk już nie żył. Zaraz po jego śmierci oglądał jego celę Rejman w towarzystwie Olesińskiego i Macocha, lecz pieniędzy żadnych nie znaleźli. Rejman wyszedł polecając Olesińskiemu i Macochowi zrobienie rewizji ściślejszej. Ci dwaj znaleźli skrytkę z pieniędzmi w murze za szafą.

Wręczając Rejmanowi 15,000 rubli i testament Gawełczyka, Olesiński powiedział, że Szymański wziął od Gawełczyka jakieś pieniądze. Rejman wezwał więc Szymańskiego i prosił zwrot. Szymański spełnił to chętnie, spodziewając się dostać więcej niż 13,000 rubli. Ale Rejman przyjąwszy pieniądze, oznajmił, że to wszystko są pieniądze klasztorne, że Gawełczyk nic nie zostawił dla dzieci Szymańskiego i że nie znaleziono u niego żadnych pieniędzy, a obecny przy tym Olesiński potwierdził to przysięgą. Testament Gawełczyka znikł później; Rejman twierdził, że oddał go nowemu przeorowi, Justynowi Welońskiemu, w obecności Piusa Przeździeckiego, a Weloński i Przeździecki stanowczo temu przeczą.

Biżuteria dewocyjna w skarbcu jasnogórskimPo Gawełczyku został kustoszem dotychczasowy prokurator, Bazyli Olesiński. Wprowadził on taki nieład do swoich ksiąg rachunkowych, że kiedy następnie zdał swój urząd Piusowi Przeździeckiemu, ten, nic dojść z owych ksiąg nie mogąc, zniszczył je po prostu i założył nowe. Olesiński, objąwszy obowiązki kustosza, kazał przerobić drzwi do zakrystii i do Skarbczyka. Zamiast starych drzwi drewnianych dano wtedy dwoje drzwi żelaznych do Skarbczyka. Powodem tej zmiany była obawa kradzieży, gdy nawet cudowny obraz Matki Boskiej nie uszedł świętokradztwa. Olesińskiego często zastępował w urzędowaniu Macoch, otrzymujący wtedy klucze od Skarbczyka. Prócz tego Macoch bardzo chętnie zastępował dyżurnych wicekustoszów. Miał więc dostęp łatwy do pieniędzy klasztornych. Mówiono też w klasztorze, iż w dni wielkiego napływu pobożnych Macoch między nimi chodził, zbierał ofiary, i tym sposobem zebrać mógł w ciągu jednego dnia do 1000 rubli.

sobota, 10 marca 2012

Zbrodnia jasnogórska [5]


rozwój 27.02.1912
Ciąg dalszy relacji z procesu w sprawie zabójstwa na Jasnej Górze. Po aresztowaniu w Krakowie Macoch przesłuchany został przez inspektora austriackiej policji dr Henryka Jasieńskiego. Usiłując umniejszyć swoją winę, ksiądz Damazy plącze się w zeznaniach. Dopiero przyciśnięty do muru wyznaje wszystko, jak na spowiedzi. Zeznania mordercy przedstawia Stanisław Łąpiński - reporter łódzkiego "Rozwoju" 27 lutego 1912 r. [pisownia oryginalna].

Dnia 9 lipca przyjechał do niego, na Jasną Górę, w gościnę, stryjeczny jego brat, Wacław Macoch, urzędnik biura telegraficzno-pocztowego w Granicy (...) Serdecznie przez Damazego przyjęty, Wacław mieszkał dwa dni w jego celi. Na trzeci dzień koło godz. 10 wieczorem, kiedy już mieli się położyć do snu, zaszła między nimi rozmowa nieprzyjemna. Wacław zaczął mu wyrzucać, że mając tyle stosunków i znajomości, nie wyrobił mu posady urzędnika 3 klasy w Warszawie. Damazy tłumaczył się, że był nieraz u naczelnika okręgu pocztowo-telegraficznego w Warszawie, ale z przyczyny rewizyi senatorskiej i aresztowania wielu urzędników nie mógł nic wskórać. Mimo to Wacław nie uspokoił się i zaczął mu wymyślać, za co też Damazy nazwał go młokosem. Ten skoczył, uderzył Damazego w twarz i odwrócił się ażeby wyjść z pokoju. Wtedy Damazy, nie wiedząc co robi, chwycił toporek, rąbnął Wacława w głowę i jeszcze leżącemu zadał parę ciosów - gdzie - nie pamięta. Widząc, że brat jeszcze żyje, dał mu rozgrzeszenie, później chwycił go za gardło i dusił. Wzburzony tem zajściem i zrozpaczony Damazy chciał pozbawić się życia wystrzałem z rewolweru, ale wstrzymał go jakiś głos wewnętrzny. Całą noc płakał i modlił się nad trupem. Chwilami czuł, że rozsądek go opuszcza.

józef błasikiewiczRankiem oprzytomniawszy trochę, długo wahał się, czy z wyznaniem pójść na policyę, czy też do przeora. Ale kiedy się już rozwidniło zupełnie, zamiast zeznań, owinął trupa w prześcieradło, położył go na materacu, wziął się do ścierania krwi na stole, na podłodze i na ścianach; później zawołał klasztornego sługę, Stanisława Załoga, do którego miał zupełne zaufanie, opowiedział mu, że Wacław Macoch postrzelił się niespodziewanie, a kiedy napadły go konwulsye przedśmiertne, to dobił go toporem. Załóg poradził, żeby nie donosić policyi, ale zapakować w kosz duży i wywieść z klasztoru. Taką samą radę dał mu spowiednik, u którego był rano. We dwóch zawinęli trupa w drugie prześcieradło. Załóg szukał odpowiedniego kosza w klasztorze, ale nie znalazł. Więc Damazy dał mu pieniądze, z któremi sługa poszedł na miasto i sprowadził duży kosz, jako też rogoże. Kosz jednakże był zamały. Szukali więc odpowiedniej skrzyni. Około godz. 1 Załóg i drugi sługa, Józef Błasikiewicz, przynieśli otomanę klasztorną na korytarzyk i postawili ją koło celi Damazego. Po odejściu Błasikiewicza Damazy z Załogiem wnieśli otomanę do celi, włożyli w nią trupa, miejsca puste zapełnili futrem, poduszką i dywanikami z podłogi, poczem owinęli otomanę rogożami, kupionemi przez Załoga w mieście.

Stanisław Pianko - dorożkarz
Około godz. 8 wieczorem Załóg sprowadził dorożkę, przywołał Błasikiewicza i dwóch innych służących, Floryana i Janka, których nazwiska Damazy nie pamięta, i którzy razem wynieśli otomanę na dorożkę. Błasikiewiczowi Damazy dał 50 kop. za pomoc, innym po kilka kopiejek, nie wydając przed nimi swej tajemnicy. Dorożkarzowi kazał jechać z otomaną do Rudnik, a sam z Załogiem wsiadł do drugiej dorożki i pojechał za pierwszą. W Rudnikach obaj wysiedli, odesłali z powrotem dorożkarza, który ich wiózł, przesiedli się na dorożkę wiozącą trupa i pojechali ku Gidlom, gdzie miał się znajdować głęboki rów, napełniony wodą, wskazywany przez Załoga, jako odpowiedni do ukrycia trupa. Macoch opowiedział dorożkarzowi, że w klasztorze zastrzelił się człowiek i że zwłoki jego należy ukryć, aby klasztorowi oszczędzić przykrości. Dorożkarz na prośbę Macocha obiecał dochować tajemnicy. Gdy przyjechali do rowu, dorożkarz i Załóg wrzucili otomanę w wodę, chociaż Damazy odradzał, mówiąc, że sprzęt drewniany nie zatonie w wodzie, że więc na to samo wyjdzie, jak gdyby go wprost na drodze zostawili. Jakoż otomana pozostała na powierzchni wody, tak  też ją zostawili, pojechali do Nowo-Radomska. Macoch zapłacił dorożkarzowi 30 rubli, Załogowi 20 rubli i obaj z Załogiem pojechali koleją żelazną do Warszawy pociągiem kuryerskim.

Helena Macoch (Krzyżanowska)

Helenie Macochowej, w Warszawie mieszkającej, na pytanie, gdzie jej mąż, odpowiedział Damazy, że mąż pojechał zagranicę, może nawet do Ameryki pokłóciwszy się z Damazym podczas bytności swej u niego w klasztorze. Helena zaczęła płakać, chciała jechać do Częstochowy na poszukiwanie męża. Po dwóch dniach pojechał z nią do Częstochowy (...) W klasztorze oboje przemieszkali trzy dni, poczem Damazemu powiodło się nakłonić Helenę, żeby pojechała do Łodzi, do swego ojca. W kilka dni później napisał do niej, że mimo poszukiwań usilnych nie może odnaleźć Wacława. W jakieś dwa tygodnie później zaszedł do niego Załóg, aby mu powiedzieć, że Błasikiewicz coś podejrzewa i żąda pieniędzy. Wtedy on dał Błasikiewiczowi za milczenie 12 czy 13 rb.

Tu przerwał Macochowi komisarz policyjny Jasieński, zwrócił jego uwagę na nieprawdopodobieństwa, zawarte w opowieści i rzekł:
Ksiądz, zabiłeś swego brata, kiedy spał!
Macoch zmieszał się i po chwilowej walce wewnętrznej odpowiedział:
Tak, zabiłem go, kiedy spał. Teraz ze skruchą zupełną powiem całą prawdę...

Franciszek Macoch - brat Damazego
W roku 1903 [Macoch] zaznajomił się Heleną Krzyżanowską, córką urzędnika pocztowo-telegraficznego w Łodzi i pokochał ją bardzo. Znajomość coraz bliższa doprowadziła do stosunków płciowych. Helena Krzyżanowska, podówczas telefonistka w Łodzi, zakochała się w mechaniku Julianie Bulzackim, a kiedy ten przeniósł się do Warszawy, rzuciła posadę i pojechała za nim, pomimo perswazyi Damazego. W Warszawie musiał Macoch ją wspierać, a nawet wniósł na jej imię 5600 rub. do tamtejszej kasy oszczędności przy ulicy Królewskiej. Ażeby Krzyżanowską, bądź co bądź, zachować dla siebie, swatał ją za swego rodzonego brata i nawet urządził zaręczyny, ale do ślubu z jakichś powodów nie doszło. Wtedy puścił między rodzinę i znajomych pogłoskę, że brat jego umarł, poślubiwszy Helenę Krzyżanowską na łożu śmierci. Żeby zaś nie zostawić jej w położeniu dwuznacznem, sporządził podrobiony akt swego ślubu z Heleną Krzyżanowską i świadectwo metryczne o swojej śmierci. Na zasadzie tych dwu sfałszowanych dowodów postarał się dla niej o paszport na imię Heleny Macochowej, wdowy po Kasprze Macochu. Tak też zameldował ją w Warszawie, gdzie dla niej wynajął mieszkanie.

Izydor Starczewski
Ze swym bratem stryjecznym, Wacławem Macochem, który służył w biurze pocztowo-telegraficznem częstochowskiem, Damazy żył niezgodnie. Pojednał się z nim dopiero, gdy Wacław otrzymał posadę w Kaliszu. Za staraniem Damazego przeniesiono Wacława do Granicy i stamtąd przyjeżdżał on często do klasztoru, żeby  odwiedzić brata. W klasztorze, zaznajomił Damazy Wacława z Heleną Krzyżanowską i nakłonił ich do małżeństwa, które zawarli d. 11 lipca 1910 r. w Warszawie. Ślub dawał on sam w asystencyi księdza Izydora Starczewskiego. Wacław Macoch nie wiedział o jego stosunkach miłosnych z Heleną, ale wiedział, że Damazy  jest w niej zakochany i dlatego zabronił mu bywać w swoim domu. W dniu 22 lipca (nowego stylu) Wacław przyjechał do Częstochowy, zamieszkał w jego celi, a 24-go, w nocy, gdy sobie podpili, zaszło między nimi nieporozumienie. Wacław mu robił wymówki za ożenienie go z kobietą kabaretową, która ma mnóstwo znajomych  mężczyzn, powiedział, że w tych dniach znalazł u niej list Juliana Bulzackiego, przekonywający o stosunkach między tym człowiekiem a Heleną. Wzburzony tem wszystkiem Damazy nazwał Wacława młokosem i pokłócił się z  nim. A kiedy Wacław poszedł spać do drugiego pokoju, on długo chodził po swojej celi, nie mogąc zasnąć.  Nagle wzrok jego padł na toporek, leżący koło pieca. Niedługo myśląc, chwycił toporek, wpadł do brata z  krzykiem: "Toś ty mnie obraził?", rzucił się na brata i uderzył go toporkiem jeden  raz w głowę. Gdy Wacław zeskoczył z łóżka, wymierzył mu jeszcze dwa czy trzy uderzenia, również w głowę. Wacław padł na podłogę i zaczął się kurczyć w męczarni; wtedy Damazy przydusił go za gardło i odpuścił mu grzechy.  Toporek, narzędzie zabójstwa, on przed paru tygodniami wziął od stolarza klasztornego.

Bazyli Olesiński
Z uwagi, że przy Damazym Macochu znaleziono dość znaczną kwotę i że on, bądź to sam, bądź w towarzystwie  Krzyżanowskiej robił nieraz kosztowne wycieczki do Austryi, Francyi i Włoch, komisarz policyjny Jasieński zadał mu pytanie, skąd czerpał fundusze na takie wydatki.
Początkowo Damazy Macoch objaśnił, że grając, szczęśliwie, wygrał raz na loteryi 4000 rubli, że prócz  tego przeor klasztoru Rejman dał mu 300 rubli na wyjazd zagranicę, później powiedział, że znalezione przy nim pieniądze stanowią jakiś depozyt, nakoniec wyrzekł się tych obu wyjaśnień i oświadczył, że w ciągu ostatnich półczwarta roku przywłaszczał sobie pieniądze z zakrystyi klasztornej, mianowicie tak zwane kwoty nieobowiązujące, które składali pobożni i które przechowywano w zakrystyi bez rachunku. Z tych pieniędzy wziął około 9000 rub., prócz tego brał do 10 000 rub. od różnych osób za msze; nadto kasyer klasztoru, ksiądz Bazyli Olesiński, w różnych czasach i rozmaitemi kwotami dał mu w r. 1910 z kasy klasztornej około 3000 rub. Kiedy zaś Macochowi zdarzało się zastępować kasyera, to brał poprostu pieniądze z kasy bez żadnego rachunku. Nie może więc określić, ile pieniędzy wybrał w ten sposób. I jeszcze przypomina sobie,  że kiedy w styczniu 1910 r. umarł kasyer klasztorny, ksiądz Bonawentura Gawełczyk to on, razem z księdzem Bazylim Olesińskim, poszedł do jego jego celi, znalazł w szafie nieboszczyka paczkę obligacyj na ogólnej sumie 20000 rubli, z których 15000 doręczyli przeorowi, a 5000 rubli sobie przywłaszczyli; Olesiński wziął 3000, Macochowi dał 2000 rubli.

* * *

Zamieszczone rysunki pochodzą z Tygodnika Ilustrowanego nr 10 z 9 marca 1912 roku - autor Z. Badowski.

poniedziałek, 5 marca 2012

Zbrodnia jasnogórska [4]

Ciąg dalszy relacji ze śledztwa w sprawie zbrodni na Jasnej Górze. Ojcu Damazemu pali się grunt pod stopami, nerwowo poszukuje więc możliwości ucieczki. („Rozwój” Łódź 27 lutego 1912 roku – pisownia oryginalna).

Depesza Macocha

Macoch podczas procesu
Z najbliższej stacji pocztowo-telegraficznej, Proszowic, Macoch wysłał do swego przyjaciela Izydora Starczewskiego zakonnika jasnogórskiego, telegram następującej treści; "Jutro rano dziewięć bądź na stacji. Dyzio". O tym, że Starczewski otrzymał powyższy telegram, dowiedział się potajemnie policmajster miasta Częstochowy, Czesnakow i tegoż dnia o czwartej po południu wybrał się do klasztoru, ale po drodze spotkał jadącego do miasta Izydora Starczewskiego, który na pytania Czesnakowa, odpowiedział, że o miejscu pobytu Macocha nic nie wie, telegram zaś otrzymał rzeczywiście, ale od swego brata, buchaltera kasy w mieście Kole, gub. Kaliskiej, Dionizego Starczewskiego. Tejże samej nocy wszakże, na powtórnym badaniu, zeznał, że telegram był od Macocha.

Macoch w Łazach

Łazy dworzec kolejowy
Pozostało niewyjaśnione, dlaczego Damazy Macoch nie zjawił się na stacji w Częstochowie w tym czasie, który sam naznaczył, ale pokazał się 23 września o g. 7 min.30 rano na stacji Łazy, kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. O tej porze przybywa tam pociąg pasażerski. W Łazach Macoch wstąpił do swego znajomego aptekarza, Antoniego Krawczyńskiego i zabawił tam 20 minut, oświadczając, że jedzie na kurację do wsi Niegowonice w powiecie Będzińskim, gdzie ksiądz miejscowy rzeczywiście leczy jakimiś ziołami. Przez cały ten czas Macoch drżał czegoś, ale kiedy Krawczyński częstował go herbatą gorącą, wymówił się od przyjęcia poczęstunku i prosił, żeby go jak najprędzej przeprowadzić do wsi Młynek, leżącej na drodze ku Niegowonicom. Wyszedł piechotą, niosąc w ręku niewielką walizkę. Po drodze wypytywał Krawczyńskiego, jak daleko do miasta Olkusza, kiedy pociąg pocztowy przychodzi do Łaz, kiedy i jakie tam przychodzą gazety. Za wsią Młynkiem Krawczyński pożegnał Macocha i wrócił do domu, a dopiero około godz. 2 po południu dowiedział się z gazet, że Macoch jest podejrzewany o zabójstwo i poszukiwany przez władze. Zaraz więc zawiadomił miejscowe władze policyjne o przybyciu Macocha do Łaz i skierowania się do Niegowonic.

Szukanie drogi do ucieczki

Olkusz rynek
Około g. 9 z rana Macoch był u księdza Pawła Czapli, proboszcza w Niegowonicach i prosił o wynajęcie mu koni do Olkusza, mówiąc, że chce u tamtejszego lekarza zasięgnąć rady w cierpieniu sercowym. Był w okularach, których przedtem nigdy nie używał i miał na sobie nie biały habit pauliński, ale czarną sutannę. W tym czasie właśnie przyjechano po księdza Czaplę, ażeby udzielił duchownej pomocy choremu w Błędowie. Ponieważ wieś Błędów leży na drodze do Olkusza, więc Macoch uprosił księdza Czaplę, żeby pozwolił mu tam pojechać w zastępstwie. Zabawił Macoch w Niegowonicach nie więcej niż 20 minut. Do Olkusza zajechał około godz. 1 z południa, wziął na rynku dorożkę Himpela Urmana, zajechał przed restaurację Bolesława Piechockiego i posłał Urmana do restauracji po butelkę wódki. W restauracji otrzymano już wychodzące w Sosnowcu gazety "Kuryera Zagłębia" i "Iskrę" z d. 23 września, zawierające wiadomość sensacyjną, że otomana ze zwłokami, znaleziona w Zawadach, była wywieziona tam z klasztoru jasnogórskiego, że zabójcą był ksiądz paulin Damazy Macoch, a zabitym francuski detektyw, który przybył do Częstochowy i wykrył sprawców kradzieży sukienki perłowej z cudownego obrazu Matki Boskiej. Goście restauracyjni, między którymi był referent biura powiatowego w Olkuszu Jan Banasik, zawiązali o tym rozmowę, a brali także w niej udział restaurator Bolesław Piechocki i bufetowa Waleria Majcher.

Ta ostatnia wyraziła wątpliwość, oświadczając, że zna dobrze księdza Damazego Macocha, nieraz się spowiadała u niego i zawsze wydawał jej się wielce pobożnym. Piechocki usłyszał turkot zajeżdżającej bryczki Himpela Urmana, wyjrzał przez okno, a zobaczywszy księdza w dorożce, wypowiedział pod jego adresem jakieś jadowite słowo. Usłyszawszy, że ksiądz przyjechał, Waleria Majcher pobiegła do okna i osłupiała.
- Matko Boska! - krzyknęła - a toż ksiądz Damazy Macoch, o którym piszą?
Wszyscy rzucili się do okna, zaczęli rozmawiać o tym, że trzeba zaraz dać znać na policję, bo inaczej Macoch może się ukryć. Ale wdał się w to Piechocki, powiedział, że wiadomość gazeciarska jeszcze wymaga sprawdzenia i jeżeli teraz Macoch będzie aresztowany, to będą uważali Piechockiego za łapacza i przestaną uczęszczać do jego restauracji.

Pierwsza pogoń

Wieś Żurada - leśna kapliczka
Podczas tej rozmowy wszedł do restauracji Urman, poprosił o butelkę wódki za 60 kopiejek, a gdy mu odmówiono, kupił wódkę w pobliskim sklepie skarbowym, podał ją Macochowi, siadł na kozioł i wyjechał. Bryczka potoczyła się w poprzek plantu kolei żelaznej, a następnie przez szosę skierowała się ku punktowi przejściowemu w Niesułowicach, na granicy austriackiej. Wtedy dopiero Banasik pośpieszył do biura powiatu i zameldował o wypadku naczelnikowi powiatu Łabudzińskiemu, który już pierwej przeczytał był numer "Iskry" z 23 września. Niezwłocznie zarządzono pogoń, która jednakże cały trakt aż do punktu przejściowego przebywszy nie spotkała Macocha. Ten bowiem, o kilka wiorst za Olkuszem, skręcił do wsi Żurady, gdzie Urman zawiózł go do przemytnika Wincentego Wadasa.

Kiedy Macoch umawiał się z przemytnikiem o przeprowadzenie przez granicę, nadeszło kilku włościan, z którymi już poprzednio umówił się Wadas co do przeprowadzenia ich przez granicę. Wybierali się tam po spirytus, Macoch zaś powiedział Wadasowi, że mu pilno jechać zagranicę do lekarza i z tej przyczyny, nie może tracić czasu w oczekiwaniu na paszport. Za przeprowadzenie dał mu 10 rubli, tyleż dał Urmanowi za przejazd, i jeszcze dołożył mu rubla za podwiezienie do granicy. Wszyscy inni poszli piechotą i złączyli się dopiero w lesie pogranicznym. Około 4 po południu przeszli z Wadasem granicę i zaszli do wsi Płoki. Tam w oberży niejakiego Stachera, Macoch ugaszczał wszystkich, sam zaś, z radości, że jest już w Austrii, nie mógł z początku ani jeść, ani pić, tylko się pomodlił. Później napił się wódki, najął wóz włościański, pojechał do stacji Trzebini i przenocował w hotelu Berty Gelinger, na której zrobił takie wrażenie, jakby kogoś oczekiwał, bo wzburzony chodził po swej izbie, spoglądając wciąż przez okno ku stacji. Nazajutrz około godziny 1 po południu poszedł na dworzec kolejowy.

Zastawione sidła

Aresztowanie Macocha - rysunek z pisma Mucha
Gdy Urman wrócił do Olkusza, policja dowiedziała się od niego, że Macoch już jest w Austrii. Naczelnik powiatu, Łabudziński, telegrafował natychmiast do dyrektora policji krakowskiej z prośbą o aresztowanie Macocha, oskarżonego o zabójstwo i świętokradztwo. Przyjechał też do Olkusza pomocnik komisarza policji częstochowskiej, Arbuzow i przywiózł fotografię Macocha. Między innymi oglądał tę fotografię Marceli Testewicz, sekretarz magistratu olkuskiego i podjął się wycieczki do Austrii na poszukiwanie Macocha.

24 września Testewicz, w czapce mundurowej, pojechał z trzema towarzyszami do stacji Trzebinia. Stał tam już pociąg, mający wyruszyć do Krakowa. Na peronie Testewicz ujrzał księdza, siedzącego na ławce z gazetą w ręku, a podobnego do Macocha. Zobaczywszy urzędnika rosyjskiego, ksiądz rzucił gazetę i wskoczył do pociągu. Testewicz nie miał już wątpliwości, że to Macoch. Powiedział o tym nadkonduktorowi pociągu i telefonem dał znać policji krakowskiej. Kiedy pociąg przybył do Krakowa, oczekiwano tam Macocha i zatrzymano, jak tylko wyszedł na peron. Badany przez komisarza policji, przyznał się że on jest Macoch i że popełnił zabójstwo w klasztorze częstochowskim. Podczas rewizji znaleziono przy nim dowody osobiste, w ich liczbie paszport zagraniczny, wydany w roku 1909 przez gubernatora radomskiego, paszport na podróżowanie wewnątrz kraju, wydany tegoż roku przez wójta gminy Drzewica i około 400 rubli gotówką. Badany przez komisarza policji Jasińskiego, po co przybył do Krakowa, Macoch oświadczył, że miał. zamiar oddać się w ręce władz rosyjskich, ale chciał pierwej nabyć w Krakowie odzież cywilną, dopiero wyjechać do Warszawy i tam stawić się u gubernatora warszawskiego. Teraz zaś, ponieważ dopuścił się zbrodni, więc chce ze skruchą uczynić zeznanie, aby ulżyć swemu sumieniu i oczyścić się w oczach współziomków.

* * *

O przebiegu procesu przed sądem w Piotrkowie i wydanych wyrokach -  już wkrótce...

czwartek, 1 marca 2012

Zbrodnia jasnogórska [3]

Ciąg dalszy relacji ze śledztwa w sprawie zbrodni w klasztorze jasnogórskim. Mimo, sprzecznych zeznań świadków, policja ustala pochodzenie otomany, w której odnaleziono zwłoki oraz tożsamość trupa. Osaczony Macoch próbuje zatrzeć ślady i znika z Częstochowy. ("Rozwój" Łódź 27 lutego 1912 roku - pisownia oryginalna).

Gdy Piance pokazano znalezioną pod Zawadami otomankę, stwierdził, że pod względem rozmiarów jest podobna do skrzyni, wywiezionej z klasztoru. Badania, dokonane w klasztorze Jasnogórskim, dowiodły, że w korytarzyku przy pokojach gościnnych u drzwi numeru pierwszego stała przez długi czas otomanka, pokryta ceratą i znikła niewiadomo gdzie około połowy lipca. Utrzymywać ten korytarzyk w porządku był obowiązany szwajcar Józef Błasikiewicz.

jasna góra 1905

Słudzy klasztorni, Floryan Wójcik i Jan Roguś zeznali, że w połowie lipca na prośbę Stanisława Załoga wynieśli z celi księdza Damazego Macocha na dorożkę jakiś długi ciężki pakunek, obszyty rogożą i przewiązany postronkami, z rozmiarów podobny do otomanki. Pomagał im Błasikiewicz, który jednakże, gdy mu pokazano znalezioną pod Zawadami otomankę, oświadczył, że takiej otomanki nigdzie nie widział i że pakunek, do wyniesienia którego z celi Macocha pomagał, mniejszy był o połowę. Wbrew temu prokurator klasztoru ksiądz Wincenty Olszewicz, ekonom Józef Trubicki, słudzy Aleksander Toczyłowski i Antoni Kocela zeznali, że przedstawiona im otomanka należała do sprzętów, stojących w korytarzyku i że nie wiadomo, gdzie się podziała.

Ksiądz Paweł Ciepliński i felczer klasztorny Feliks Filipowicz, obejrzawszy kartkę fotograficzną przedstawiającą zwłoki, znalezione w otomanie, poznali Wacława Macocha, który był urzędnikiem pocztowo-telegraficznym w Granicy, a bratem stryjecznym księdza Damazego Macocha. Poznali go także i wszyscy urzędnicy biura pocztowo-telegraficznego w Częstochowie, gdzie Wacław Macoch służył poprzednio.

jasna góra rycina
Zeznania wielu świadków stwierdziły, że znalezione w otomanie z trupem futro i pościel należały do Damazego Macocha, a inne rzeczy, stanowiące własność klasztoru Jasnogórskiego, rozpoznał ekonom klasztorny, Trubicki. Felczer klasztorny Filipowicz zauważył, że bandaże z merli, którymi były związane ręce i nogi trupa, są takież same, jakimi on owijał w czerwcu tegoż roku szyję Damazego Macocha, któremu zrobiła się wrzodzianka.

Wyjaśniło się, dlaczego Damazy Macoch własnoręcznie malował ściany swej celi. Malarz klasztorny, Piotr Kloc, proszony przez Damazego o przysłanie mu farb do celi, posłał mu pomocnika swego, Józefa Malinowskiego, który, wszedłszy do celi, zauważył, że szafa, na środek wysunięta, zasłania część ściany. Damazy odebrał od niego farby i pędzle, wysłał go jeszcze po linię i natychmiast zajął się malowaniem, poczynając od wchodowego pokoju. Kiedy Malinowski powrócił, to już dolna część ściany była zamalowana. Resztę roboty Macoch kazał skończyć Malinowskiemu. Po zamalowaniu ścian w pierwszym i drugim pokoju Stanisław Załóg wymył podłogi a Damazy kazał je pomalować olejno. Dotychczas były to posadzki woskowane. Przeszukując zajmowaną przez Damazego Macocha celę numer 38, znaleziono w niej czarne gacie z przodem wyrzniętym i jakieś podejrzane wycinki z innych gaci.

Już przedtem Damazy Macoch zdążył uciec z klasztoru, a niebawem znikł także i Stanisław Załóg, opowiedziawszy służbie klasztornej, że wyjeżdża do Ameryki. 19 września Damazy Macoch przybywa w gościnę do małżonków Michała i Zofii Zajączkowskich, w cukrowni "Szreniawa", powiecie Miechowskim, gubernii Kieleckiej. Towarzyszy mu żona nieboszczyka Wacława Macocha, Helena, rodzona siostra Zofii  Zajączkowskiej. W trzy dni potem, 22 września, Damazy Macoch wyjeżdża sam ze  Szreniawy. Przed wyjazdem zapytuje Zajączkowskiego, czy można z gubernii Kieleckiej przejechać granicę za książeczką legitymacyjną z Częstochowy, a otrzymawszy odpowiedź przeczącą, mówi, że w takim razie pojedzie zagranicę z Częstochowy.

* * *

W początkach XX wieku  Królestwo Polskie (zwane również Kongresowym), wchodzące w skład Cesarstwa Rosyjskiego, podzielone było na 10 guberni. Częstochowa (tak jak m. in. Łodź, Łask i Będzin) należały do guberni piotrkowskiej. Dlatego wszystkie poważniejsze przestępstwa sądzono w Piotrkowie.

Macoch planując ucieczkę za granicę mógł myśleć zarówno o Austrii, jak i Niemczech. Granice rozbiorów przebiegały niedaleko Częstochowy. Ostatecznie wybrał Kraków w zaborze austriackim. O wędrówkach ojca Damazego i jego aresztowaniu już wkrótce...