czwartek, 3 stycznia 2019

Chłopcy z ulicy Kościelnej [3]

Trzej chłopcy z ulicy Kościelnej w Zduńskiej Woli zniknęli 18 września 1935 roku. Po ponad miesiącu poszukiwania utknęły w martwym punkcie. Chrześcijańscy mieszkańcy miasta byli  przekonani, że doszło do rytualnego mordu dokonanego przez miejscowych Żydów albo dzieci zostały porwane przez Cyganów.

W styczniu 1936 roku następuje nieoczekiwany punkt zwrotny w śledztwie.
Szkielety trzech zaginionych chłopców odkopano w Zduńskiej Woli. Czy chłopcy zostali porwani i zamordowani przez cyganów? – dramatycznie pytał „Express Wieczorny Ilustrowany” 17 stycznia 1937 roku.
Dzień wcześniej, po godzinie 15-tej robotnik Stefan Słomian (wg innego źródła woźnica Zygmunt Opora), wydobywając piasek i gruz z tzw. „górki" przy ulicy Belwederskiej*, natrafił szpadlem na ludzką głowę. Rozgarnąwszy ziemię, dostrzegł część ramion.

Zwłoki leżały twarzą ku ziemi. 

Zduńska Wola ulica Kościelna Przysypał je powierzchownie i natychmiast powiadomił o odkryciu swego pracodawcę. Policję o odnalezieniu zwłok powiadomiono o godzinie 17.45. Na miejsce udało się dwóch szeregowych służby mundurowej i jeden służby śledczej. Gdy po odrzuceniu ziemi natrafiono na jeszcze dwa ciała, przerwano dalsze poszukiwania do przybycia władz sądowych. Później wydobyte zwłoki przeniesiono do kostnicy szpitalnej, gdzie, po rozpoznaniu przez rodziców, następnego dnia rano miała się odbyć sekcja zwłok.

Komisja sądowo-lekarska przedstawiała wyniki sekcji 19 stycznia.

Biegli ustalili, że przyczyną śmierci dzieci było uduszenie wskutek przysypania ziemią. 

Oględziny nie dostarczyły żadnych podstaw do podejrzeń, że mogło dojść do morderstwa.
Jednak samo wyjaśnienie przyczyny śmierci chłopców nie wystarczyło, aby uspokoić sytuację w mieście.
Do czasu odnalezienia chłopców 

krążyła opinia, że padli ofiarą rytualnego mordu dokonanego przez Żydów potrzebujących chrześcijańskiej krwi na macę. 

Plotka nie wygasła po ogłoszeniu wyników sekcji, a w mieście wzmagały się antysemickie nastroje. W tej sytuacji śledczy musieli do swoich ustaleń przekonać jeszcze mieszkańców… Dla dokładnego wyjaśnienia sprawy i uspokojenia nastrojów Komendant Główny policji wysłał do Zduńskiej Woli Naczelnika Centrali Służby Śledczej i Szefa Sztabu Komendy Głównej. Do miasta przyjechali również wybitni specjaliści z Zakładu Medycyny Sądowej w Warszawie.

Rozpoczęło się niezwykłe dochodzenie, 

w którym podejrzanym o zadanie śmierci trójce dzieci było zduńskowolskie wzgórze.

Jednym z zasadniczych elementów postępowania  była konieczność zorientowania się w topografii miejsca oraz ułożeniu zwłok przed i po odkryciu. Ustalono, że od lat było to miejsce wybierania piasku oraz ulubiony teren zabaw dziecięcych. Piaszczysta podstawa stoku wzgórza o łagodnym spadzie obsuwała się stale, zasypując chodnik i jezdnię ulicy Belwederskiej.

Wiosną 1935 roku, przystępując do regulacji i brukowania ulic w mieście, magistrat, zaproponował właścicielom parceli złóż piasku. Umowa nie doszła do skutku, więc miasto kupiło prawa do wydobywania piasku z sąsiedniej posesji.

W sierpniu brukowano ulicę Kościelną. Jeden z właścicieli posesji był zmuszony podnieść poziom podwórza do wysokości nawierzchni ulicy. Kupił kilkadziesiąt wozów piasku ze żwirowiska przy Belwederskiej.

Przez 4 tygodnie wybierano materiał ze środka wzgórza, ale stromych zboczy nie zabezpieczano. 

Nikt nie przewidywał niebezpieczeństwa, chociaż stawały się coraz wyższe. Po zakończeniu prac główna ściana miała około 3 metrów wysokości. Wyrobisko nie zostało w żaden sposób zabezpieczone. Kto chciał mógł brać piasek na swoje potrzeby domowych, taczkami, workami, nawet wozami. Dzieci urządzały sobie zabawy na wzgórzu, ześlizgiwały się, zeskakiwały, kopały nory, aby kryć się w nich.

osypisko zduńska wola
Komisja śledcza przystąpiła do działań rekonstrukcyjnych, korzystając z zeznań osób, znających dokładnie stan wzgórza. Po ustaleniu poziomu, na którym spoczywały ciała, zgodnie z pierwotnym wyglądem,

odtworzono nasyp ziemny przed ścianą wzgórza,

Punktem kulminacyjnym rekonstrukcji było powtórzenie procesu usuwania się ziemi, w celu sprawdzenia prawdopodobieństwa zasypania dzieci. Już podczas kształtowania ściany wzgórza do linii pionowej odrywały się raz po raz cząstki mokrego piasku i ziemi. Gdy przystąpiono do odcinania nasypu od najniższej warstwy piaszczystej, osunęło się od razu prawie pół metra ziemi, a w niespełna kilka sekund ze szczytu ściany

 pod nogi pracujących runął co najmniej dwumetrowy zwał piasku z gruzem. 

Nad powstałą w ten sposób wyrwą pozostał tylko półmetrowy nawis twardej ziemi sczepionej korzonkami roślin. Dalsze podbieranie ściany groziło już niebezpieczeństwem.

Łatwość osypywania się mokrego piasku i nieco zmarzłego gruzu, w przeciwstawieniu do stanu z września 1935 roku, gdy ściana wyschłego wzgórza tworzyła luźne osypisko, stała się ostatecznym argumentem przekonywającym o nieszczęśliwym wypadku zasypania dzieci ziemią. Dodatkowo do osuwania zbocza przyczynił się fakt, że w maju i czerwcu cały ruch pojazdów skierowano z ulicy Piłsudskiego przez Piwną na Belwederską, co powodowało częste wstrząsy gruntu.

W takiej sytuacji, 18 września 1935 roku na wzgórze trafiła trójka chłopców z ulicy Kościelnej. Pozycje, w jakich znaleziono zwłoki wskazywały, że dzieci stały w zagłębieniu, plecami do ściany.

Tu zaskoczyło je nagłe oberwanie się górnych warstw wzgórza. 

Dowodził tego gruz, znajdujący się bezpośrednio na ciałach i między nimi. Opisane w protokole sekcji zwłok zgniecenia żeber nasuwały wniosek, że wskutek gwałtownego przywalenia masą ziemi, śmierć nastąpiła bezzwłocznie.

Ustalono, że w momencie zasypania dzieci nie było nikogo innego na wzgórzu.

Przez 3 miesiące poszukiwań nie przyszło nikomu na myśl, aby miejsce to mogło kryć szczątki. 

Bezpośrednio po zaginięciu byli na tym wzgórzu ojcowie zaginionych oraz policyjny wywiadowca. Tego dnia, po południu bawiły się tam inne dzieci. W listopadzie przekopano wiele podobnych źródeł piasku, ale to wzgórze nie wzbudziło niczyich podejrzeń.

Eksperyment rekonstrukcji odbył się na oczach rodzin denatów, licznych mieszkańców Zduńskiej Woli i miejscowego proboszcza. Spełnił swój cel: potwierdził ustalenia biegłych sądowych oraz ostatecznie obalił pogłoski o morderstwie i podrzuceniu ciał chłopców na wzgórze. Opinię publiczną udało się uspokoić.

Opisując to niecodzienne dochodzenie w 1936 roku w dwumiesięczniku Przegląd Policyjny nadkomisarz Marian Wagner nie krył swego zdumienia i rozczarowania marnym stylem pracy zduńskowolskiej policji. Przedstawił mnóstwo zarzutów co do fachowości oraz zaangażowania funkcjonariuszy. Swoje wnioski podsumował następująco: 
Pozostawienie sprawy odłogiem w spodziewaniu rozwiązania jej przez przypadek sprowadza najczęściej nieobliczalne skutki. Na odwrót, energiczne a chętne zajęcie się poszukiwaniami zjedna zawsze ludzi, którym zwrócimy szybko ukochaną osobę. 
Żadna ze spraw kryminalnych nie zbliża tak łatwo obywatela do policji, jak przekonanie, że zrozumiano i zajęto się jego troską o los zaginionego. Trud i poświęcenie policji w takich razach odpłaca się sowicie, w formie życzliwości, zaufania, a nawet kiedy indziej pomocy ze strony wdzięcznych obywateli, gdy najmniej spodziewać się tego będziemy.
pogrzeb ulica łaska

Uroczysty pogrzeb chłopców odbył się 21 stycznia. Wzięło w nim udział wielu mieszkańców miasta, w tym liczne delegacje szkół zduńskowolskich. Ciała złożono we wspólnej mogile na cmentarzu przy ulicy Łaskiej.

O szczegółach tego tragicznego wypadku można dowiedzieć się dzięki przedwojennej prasie regionalnej (Echo i Express Wieczorny Ilustrowany) oraz dwumiesięcznikowi Przegląd Policyjny. W roku 2015 do Muzeum Historii Miasta Zduńska Wola wskutek niezwykłego przypadku trafiły dokumenty z dochodzenia w sprawie zaginionych chłopców z ulicy Kościelnej. Teczka z dokumentami została znaleziona nie w żadnym urzędowym czy prywatnym archiwum, ale na zduńskowolskim śmietniku...

* Żwirowisku w rejonie tzw. "Górek" to obecnie rejon Alei Powstańców Śląskich, ulicy Złotnickiego (dawniej Belwederska) oraz budynku Starostwa Powiatowego.