piątek, 27 grudnia 2013

Wiwat Poznańczanie!

Na rynku w podpoznańskich Pobiedziskach stoi pomnik, jak na polskie realia, nietypowy. Nie ma tam ani jednego bohatera, są za to karabiny. Napis na cokole głosi: „Powstańcom Wielkopolskim 1918-19 i wszystkim poległym za Ojczyznę 1986.”
Dawno, dawno temu nasz wieszcz Słowacki, mistrz ciętej ironii, tak podsumował przygotowania Wielkopolan do powstania przeciw Prusakom w 1848 roku:



Gotują się na powstanie,
Pobłogosław, Panie Boże,
Tak jako kaczki za morze
Wybierają się – na wroga
Już! już! vivat Poznańczanie!
Potrzeba pierwej, mospanie,
Obliczyć, wielu nas stanie
I na koniach, i bez koni,
I trzeba zakupić broni,
I haj! vivat Poznańczanie!
Obliczyli i bez sprzeczek,
Co jest w Polakach nie lada,
Że kupić broni wypada,
Broni na takie powstanie
Aż całych trzydzieści beczek.
Toż to są ludzie, mospanie,
Prawdziwe światu lamparty,
Gdy się bić, to nie na żarty,
To nie muchy bić na ścianie,
Lecz łby! – vivat Poznańczanie!
Toż to ludzie w Bożostanie,
A pełni są ekonomii,
Bo chociaż chcą antynomii,
To mają też i poznanie,
Że źle, jak broni nie stanie.
Toż to jest, mospanie, śliczny
Do polskiej dawnej natury
Przylew: mysł filozoficzny,
Mysł filozoficzny, który
Radzi – ostrożnie i z góry…

Ano, jeśli ma się „mysł”, to wie się, że nie warto z motyką rzucać się na słońce. Dla większości Polaków, wychowanych na literaturze wieszczów romantycznych, powieściach „ku pokrzepieniu serc” i pseudonaukowych broszurach sławiących dzieje „narodu upokorzonego”, jest to wiedza niedostępna. A przecież chciałoby się powiedzieć: „Niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie owce, iż swój rozum mają”. Uczcie się zatem rodacy od Wielkopolan, że ludzie, owszem są najważniejsi, ale bez karabinów, niech się na wroga nie rzucają i niech mierzą cele stosownie do sił i możliwości. Wtedy nie grozi wam płacz i zgrzytanie zębów, że znów się nie udało i śpiewanie po raz enty: „nic się nie stało, Polacy nic się nie stało”… Wiwat Poznańczanie!

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Marlena, oddaj męża, zdziro!

Dupa niezła, ale czy nam nie potrzeba także twarzy? - zastanawiał się nad jej kandydaturą asystent Sternberga.
W grudniu 1930 roku odbyła się amerykańska premiera nowego filmu Josefa von Sternberga "Maroko". Okazał się wielkim sukcesem i utorował niemieckiej aktorce grającej główną rolę, Marlenie Dietrich, drogę do światowej kariery. Za swoją kreację otrzymała ona w 1931 roku jedyną w karierze nominację do Oscara dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej. Film dostał łącznie cztery nominacje do tej nagrody, także za: najlepszą scenografię, najlepsze zdjęcia i najlepszą reżyserię. Ale niewiele brakowało, aby amerykańska kariera niemieckiej aktorki skończyła się tak szybko, jak szybko się zaczęła. Wszystko za sprawą zazdrosnej żony...

marlena dietrich - maroko 1930

O tej zaskakującej sprawie informował 17 sierpnia 1930 roku tygodnik "Kino":
Niemiecka aktorka filmowa, Marlena Dietrich, której rola w filmie "Niebieski Anioł" stała się rewelacyjną dla jej talentu otrzymała, jak wiadomo engagement do Hollywood. Sukces swój Marlena Dietrich zawdzięczała pono wpływom reżysera Józefa Sternberga i stąd wynikł skandal.

Oto małżonka Sternberga, podejrzewając romans męża z fascynującą gwiazdą ekranu, zwróciła się o pomoc i opiekę do amerykańskich organizacyj kobiecych, które w Stanach Zjednoczonych posiadają wielkie znaczenie i umieją energicznie przeprowadzać swoje postulaty. Pod wpływem zazdrosnej pani Sternberg amerykańskie kobiety ogłosiły zdecydowany bojkot wszystkich filmów, w których wystąpiłaby Marlena Dietrich.

Nie pomogły zaprzeczenia artystki, że nie zamierza rozbijać szczęścia małżeńskiego Sternbergów, ani zapewnienia pozostałego w Berlinie jej męża, że stosunki jego z żoną są jak najlepsze. Amerykanki nie ustąpiły i Marlena Dietrich musiała opuścić Hollywood. Obecnie udała się do Afryki, gdzie ma nakręcać niemiecką wersję kolonjalnego filmu "Marokko".
sternberg i dietrich 1928

Tu wyjaśnić należy pewne nieścisłości w tej informacji. Po pierwsze: Dietrich wcale nie musiała wyjeżdżać do Afryki. Akcja filmu toczyła się wprawdzie w Maroku, ale scen plenerowych nie kręcono w naturalnych warunkach. Egzotyczne pejzaże odtworzono w warunkach studyjnych i na plażach Kalifornii. Żeby było ciekawiej: Marlena po przybyciu do USA zamieszkała u Sternbergów!

Po drugie: żoną Sternberga nie była jakaś "kura domowa", nieustannie cierpiąca z powodu mężowskich "skoków w bok", ale aktorka Riza Royce. Co prawda nie grała głównych ról, ale była postacią dość znaną. Po wojnie głównie z popularnego serialu Bonanza. Oczywiste, że wiedziała wszystko o bardzo luźnych obyczajach panujących w świecie filmu, bo żyła w nim od dawna. W roku 1930, po czterech latach pożycia, Sternbergowie szukali pretekstu do rozstania. Przyjaciółka Rizy, scenarzystka Frederica Sagor Maas, rozpowiadała, że małżeństwo Sternbergów nie może być skonsumowane, ponieważ "według Rizy, sprzęt Josefa jest uszkodzony". Związek męża z "niemieckim Aniołem" był nawet na rękę "pani Sternberg", bo dawał szansę na korzystny rozwód, do którego zresztą wkrótce doszło.

riza royce
W tle tej erotyczno-obyczajowej rozgrywki toczyła się prawdziwa walka o moralność. Środowiska konserwatywne i religijne próbowały wprowadzić obyczajowy kaganiec dla przemysłu filmowego. Hollywood uważano za największego winowajcę rzekomego upadku moralnego Ameryki. Od kilku lat działało cenzorskie biuro Willa Haysa, które ostrzyło sobie nożyczki na co odważniejsze sceny filmowe. Filmowcy musieli używać przemyślnych wybiegów, aby ich filmy nie zostały pozbawione kluczowych epizodów lub by właściciele kin nie odmówili ich wyświetlania. W tych warunkach groźby zazdrosnej żony należało traktować bardzo poważnie. Prawdopodobnie Sternbergowie osiągnęli jakiś kompromis, bo bojkotu najnowszego filmu nie było, natomiast jeszcze w tym samym roku doszło do rozwodu.

Co do związku Josefa von Sternberga z Marleną Dietrich, to temat na osobną opowieść. Był na tyle skomplikowany i pokręcony, jak i ta para. Spotkali się po raz pierwszy w Berlinie podczas naboru kandydatek do filmu "Błękitny Anioł". Pilnie szukano wtedy partnerki dla słynnego Emila Janningsa. Po latach Josef, z właściwą sobie ironią, tak opisał w autobiografii odkrycie nowej gwiazdy:
Dzień rozpoczęcia zdjęć zbliżał się, w powietrzu wisiała katastrofa. Chodziły słuchy, że kobieta, której szukam, nie istnieje. Przeglądając album reklamowy ze zdjęciami aktorek, zatrzymałem się na płaskim, mało interesującym portrecie panny Dietrich. Gdy zapytałem o nią mojego asystenta, tak jak pytałem o inne, wzruszył tylko ramionami i burknął: Dupa niezła, ale czy nam nie potrzeba także twarzy? (...) Miała oczy przymknięte. Jannings powiedział mi potem, że krowa przymyka oczy tylko wtedy, gdy się cieli (...) Wyznała, że nie potrafi grać, że nikt nie umie jej korzystnie fotografować, że prasa odnosi się do niej źle, że nakręciła trzy filmy, w których była naprawdę straszna. Daję słowo - zdarzyło mi się to pierwszy raz - nigdy żaden aktor, któremu proponowałem rolę, nie przyznał się z całą otwartością do swoich braków. Później wyszło na jaw, że grała strasznie nie w trzech, ale w dziewięciu filmach...
Opowieści Sternberga trzeba jednak traktować z przymrużeniem oka. Maria Magdalena, która na początku kariery filmowej przyjęła imię Marleny, nie była głupią gęsią, marzącą o bajkowej karierze w "Fabryce Snów". Od dzieciństwa uczyła się gry na skrzypcach i podobno miała spore szanse na karierę skrzypaczki, ale porzuciła grę po kontuzji ręki. Już jako nastolatka występowała w filmach i w kabarecie. Kiedy poznała Sternberga była już mężatką i matką pięcioletniej córeczki Marii. Nauczona w domu rodzinnym dyscypliny, silnej woli i ukrywania swych uczuć Marlena nie była z pewnością jedynie bezwolną wykonawczynią poleceń mistrza Josefa. Nawet on przyznawał, że książkę - materiał na scenariusz do "Maroka" podsunęła mu właśnie Marlena. Podobno ona wymyśliła również sposób na uchronienie kultowej sceny - pierwszego w kinie pocałunku lesbijskiego - przed nożycami cenzora.

Aktorka otwarcie przyznawała się do biseksualizmu. W Berlinie bywała często w lesbijskich lokalach, gdzie poznawała nowe partnerki. Później też miała wiele kochanek, m. in. pisarkę Mercedes de Acosta, aktorki: Magdalenę del Rio, znaną jako Imperio Argentyna i Tallulah Bankhead. Mówiono, że poszła do łóżka nawet ze swoją największą ekranową rywalką - Gretą Garbo! Poza związkiem ze Sternbergiem, miała też romanse z wieloma innymi sławnymi mężczyznami. Spośród aktorów byli to: Gary Cooper, Jean Gabin, Frank Sinatra, John Wayne, Kirk Douglas, James Stewart, Yul Brynner. Spośród literatów: Erich M. Remarque czy Ernest Hemingway.

hedy lamarrr, marlena dietrich, billy wilder 1948
Przez swój kontrowersyjny, swobodny styl życia zraziła do siebie środowiska konserwatywne i purytańskie. Natomiast Niemcy długo jeszcze po II wojnie światowej nie mogli jej wybaczyć, że odrzuciła szansę zostania gwiazdą ekranów III Rzeszy, potępiła nazizm i przyjęła amerykańskie obywatelstwo. Odmawiając Hitlerowi i występując z recitalami na frontach dla amerykańskich żołnierzy Marlena skazała się na potępienie przez rodaków i była traktowana jak zdrajczyni. W 1960 roku, gdy przyjechała z koncertami do Berlina obrzucono ją jajkami i wyzwiskami typu "Dietrich do domu!", "Zuchwała dziwka", "Podła nikczemna zdrajczyni". Za swą działalność podczas wojny Marlena Dietrich otrzymała Medal Wolności - najwyższe odznaczenie cywilne w USA oraz francuską Legię Honorową.

Po wojnie rzadziej grała w filmach, poświęciła się karierze estradowej. Zmarła w Paryżu w 1992 roku. Pochowana została w Berlinie, obok swojej matki, niedaleko domu, w którym przyszła na świat. W dowód osobliwe rozumianej pamięci w 1993 roku nieznani sprawcy sprofanowali grób Marleny Dietrich na cmentarzu Friedhof. Na płycie napisano "zdzira w futrze", nagrobek obrzucono śmieciami i błotem.
Dopiero w setną rocznicę jej urodzin burmistrz Berlina oficjalnie przeprosił Dietrich za to, że „Niemcy nie docenili jej twórczości za życia”. Rok później nadano jej honorowe obywatelstwo Berlina, a jedno z centralnych miejsc w nowym berlińskim City nazwano placem Marleny Dietrich.

piątek, 6 grudnia 2013

Dziewica niezupełnej świeżości

Informacji takiej wagi nie znajdziemy w dzisiejszej prasie. O pierwszym śniegu 100 lat temu pisało się inaczej:
Pierwszy śnieg. Obudziwszy się, ujrzeliśmy miasto, jak dziewicę idącą do ślubu, przybraną w białe szaty, z pod których było widać niezupełnej świeżości plamy przypominające nieupraną "przez zapomnienie" spódniczkę ...
Śnieg leżał na dachach i ogrodach niewielką warstwą, na ulicach zamieniał się pod kołami w błoto. O godz. 11 zaczęło niebo znów sypać białe płatki, które jednak topniały.
śnieg

Źródło" "Rozwój" 6.12.1913 (sobota).

niedziela, 1 grudnia 2013

Francuski łącznik - 1

Święta jest nasza sprawa, święty zapał. Świat da nam poklask, zdumi się nieprzyjaciel i musi przyznać nam w zupełności sławę, nabytą od tylu wieków, pielęgnowaną w legjonach, utrzymaną w Xsięstwa Warszawskiego szeregach, i teraz tak świetnie zakwitłą - wieszczyła optymistycznie 5 grudnia 1830 roku "Gazeta Polska".
Spróbujmy zatem sprawdzić jaki ów "świat" dawał nam "poklask" w dniach listopadowego powstania narodu. W latach 1827-1837 konsulem Francji w Warszawie był niejaki Raymond Durand, który stał się naocznym świadkiem wydarzeń z lat 1830-1831. Stanowisko konsula zobowiązywało go do przesyłania regularnych raportów do Paryża. Durand opisywał rzetelnie wszystko co działo się wokół niego, korzystając z informatorów z otoczenia wielkiego księcia Konstantego oraz zbliżonych do władz powstańczych. Bywało, że Polacy próbowali, podsuwając tendencyjne informacje, wykorzystać konsula do wpłynięcia na postawę rządu francuskiego. Durand do wiadomości od tzw. czynników oficjalnych podchodził ze szczególnym krytycyzmem i często skarżył się, że nie zawsze może oddzielić "ziarno od plewy".

raymond durand
Trzeba powiedzieć, że francuski konsul do wszelkich rewolucji i powstań podchodził ostrożnie, był bowiem przez takie wypadki mocno doświadczony. Jego ojciec, mer Montpellier, został oskarżony o "zbrodnię federalizmu" i zgilotynowany w Paryżu w styczniu 1794 roku. Rodzina Durandów została wtedy pozbawiona przez jakobińskie władze pokaźnego majątku i matka miała przez jakiś czas spore problemy z utrzymaniem piątki synów. Sam Raymond doświadczył wojennej zawieruchy podczas pobytu w Barcelonie, od roku 1807, jako przedstawiciel domu handlowego swego kuzyna. Musiał być świadkiem okrutnych scen podczas wojny Francji napoleońskiej z Hiszpanami, m.in słynnego oblężenia Saragossy oraz dziesiątek krwawych bitew z regularną armią hiszpańską i partyzantami.

W Warszawie konsul Durand wynajmował część kamieniczki przy Nowym Świecie — dzisiejszego domu nr 34. Swój cykl "listopadowych" depeszy zaczął 1 grudnia 1830. Napisał wtedy do ministra spraw zagranicznych, Sebastianiego:
Panie ministrze,
Korzystam z pierwszej nadarzającej się okazji posłania sztafety, by poinformować Waszą Ekscelencję o wydarzeniu równie nieoczekiwanym, co doniosłym, którego widownią stała się Warszawa. Przedwczoraj, w poniedziałek, około godziny siódmej wieczorem, wybuchło powstanie, którego projekt otoczony był najgłębszą tajemnicą. Rozpoczęło się ono, jak się wydaje, w szkole wojskowej, znanej pod nazwą Szkoły Podchorążych. Ci młodzi ludzie, w liczbie pięciu czy sześciu setek, chwycili za broń i rozbiegli się po mieście, wzywając Polaków do walki o wolność. Wielu studentów i inni mieszkańcy przyłączyli się wnet do nich, po czym wszyscy pospieszyli pod koszary piechoty i arsenał. Nie podjęto uprzednio żadnych kroków dla ochrony tego ważnego obiektu, tak bardzo ufano w jego bezpieczeństwo. 
Tuż po godzinie dziesiątej włamano się do arsenału i lud zagarnął ogromne zapasy karabinów i szabel. Powstanie objęło już poprzednio koszary piechoty. Jak mnie zapewniają, pułk saperów pierwszy przeszedł na stronę ludu, a wiele innych oddziałów nie zwlekało, by pójść za jego przykładem. Jeszcze przed ustąpieniem nocy wiadomo było, że Wielki Książę Konstanty nie może zdławić poruszenia i że nie pozostało mu nic innego, jak tylko wycofać się. Książę, którego pałac położony jest za miastem, wsiadł na koń i stanął na czele trzech regimentów kawalerii gwardii rosyjskiej, które były skoszarowane w sąsiedztwie. 
Rezygnując z niemożliwego oporu, który pociągnąłby za sobą straszliwe nieszczęścia, wycofał się nad ranem z Warszawy wraz z owymi trzema pułkami, a także z pułkiem strzelców konnych gwardii polskiej, który wyszedł z miasta, doznawszy nieco strat, i który podporządkował się jego rozkazom. Nie wiem, czy przyłączyły się doń dwa pułki piechoty gwardii rosyjskiej, których koszary są bardzo oddalone od pałacu Jego Cesarzewiczowskiej Mości. Podano mi sprzeczne doniesienia co do losu tych oddziałów, a wobec anarchii, w jakiej wciąż znajduje się miasto, nie jestem zdolny uzyskać całkowitej pewności co do tego czy innego faktu. To właśnie uniemożliwia mi dziś zajęcie się innymi szczegółami. Najważniejsze, by nasz rząd królewski jak najszybciej dowiedział się o wielkim wydarzeniu, jakim jest triumf insurekcji w Warszawie. Nikt nie wątpi, że pułki, które są rozmieszczone po województwach, pójdą śladem swych towarzyszy broni z Warszawy i że odstępstwo Wojska Polskiego stanie się w ten sposób powszechne. Uważa się tu też za rzecz prawdopodobną, że powstanie rozprzestrzeni się na inne części dawnej Polski. 
Tak wielki przewrót nie mógł dokonać się bez spowodowania nieszczęść. Szef policji miejskiej został zabity w pierwszym momencie, jak również dwaj generałowie rosyjscy. Wielu generałów polskich, wśród których wymienia się hrabiego Hauke, ministra wojny, i hrabiego Stanisława Potockiego, dowodzącego piechotą, zginęło, próbując utrzymać wojsko w posłuszeństwie. Miasto zostało wydane na pastwę straszliwej anarchii. Tłum zrabował w dniu wczorajszym rosyjską kasę wojskową i kwaterę płatnika generalnego w sąsiedztwie domu, który ja sam zamieszkuję. Ostatniej nocy próbowano splądrować bank i ratusz, ale na szczęście próby te zostały stłumione. Naczelne dowództwo zostało powierzone generałowi Chłopickiemu, człowiekowi z głową i sercem, który długie lata służył jako generał brygady pod rozkazami marszałka Sucheta i można wiele oczekiwać po staraniach, jakie zaczął już czynić dla przywrócenia porządku. Organizuje się pospiesznie gwardia narodowa. Znaczna część ludu nosiła wczoraj kokardę francuską, ale wezwano go, aby przybrał kokardę polską, która jest biała, i dziś dostrzegam bardzo mało kokard trójkolorowych.
bitwa warszawska 1831 r.
 Rada Administracyjna, ustanowiona przez cara, podjęła natychmiast mądrą decyzję włączenia do swego grona kilku członków wybranych spośród ludzi najuczciwszych, a jednocześnie najbardziej popularnych. Ten Rząd Tymczasowy ogłosił właśnie odezwę, w której uznaje suwerenne prawa monarchy pod warunkiem, że oddzielenie obu krajów stanie się jeszcze pełniejsze i że żaden korpus rosyjski nie będzie stał garnizonem w Królestwie. Rząd stara się złagodzić rewolucję, zapobiec najgorszym jej konsekwencjom, ale powodzenie tych wysiłków jest, niestety, nader wątpliwe.
Nie mając do mej dyspozycji kuriera, adresuję tę depeszę do poselstwa Francji w Berlinie, wzywając do jak najszybszego posłania jej dalej. Jeśli Wasza Ekscelencja uważa za konieczne udzielenie mi instrukcji specjalnych, proszę o ich nadesłanie. Proponuję, abym pozostał na mym stanowisku, nawiązał z nowymi władzami takie stosunki, jakich wymagać będzie ochrona obywateli francuskich, i abym w innych sprawach postępował z pełnym umiarem, jaki nakładają mi me obowiązki w tak poważnych okolicznościach.

* * *
Jak wyżej wspomnieliśmy, Durand utrzymał swoje stanowisko aż do roku 1837. Mimo zawirowań politycznych we Francji: rewolucji lipcowej i zmian w rządzie paryskim. Wybuch powstania w Warszawie dał konsulowi niespodziewaną szansę na odzyskanie zaufania przełożonych, nadszarpniętego przez jego lojalną postawę wobec upadłej monarchii Karola X.

Raymond Durand przez jedenaście miesięcy przekazywał depesze regularnie, trzy razy w tygodniu: w poniedziałek, wtorek i czwartek, korzystając z połączenia pocztowego z Paryżem. Dzięki temu stał się w tym czasie najważniejszym informatorem rządu francuskiego. Następne depesze już wkrótce...

Źródło: Raymond Durand depesze z powstańczej Warszawy 1830-1831. Przekład, wstęp i przypisy Robert Bielecki.