czwartek, 27 lutego 2014

Na pniu tępej tyranii

Stanął, z toporem,
Rzeźnik, mięśniami sękaty,
Odwalił się oburącz
I zarąbał kwiaty...
* * *

Pierwsze ścięcie odbyło około godziny 6 rano. Jednym uderzeniem siekiery kat Carl Groepler odciął głowę Benity von Falkenhayn. Niespełna 20 minut później to samo uczynił z Renate von Natzmer.

benita-von-falkenhayn
Te nieszczęsne kobiety zostały dwa dni wcześniej uznane za winne zdrady tajemnic wojskowych III Rzeszy i skazane na karę śmierci przez ścięcie. Prośba o ułaskawienie została odrzucona przez Hitlera i obie stracono w poniedziałek, 18 lutego 1935 roku w więzieniu Ploetzensee w Berlinie. Tu na środku placu więziennego stał drewniany kloc, na którym przeprowadzano egzekucje.

Tragedia ta związana była z działalnością agenta polskiego wywiadu, rotmistrza Jerzego Sosnowskiego vel "Ritter von Nałęcz". Od 1927 roku był on akredytowanym oficerem w polskiej ambasadzie. Brał aktywny udział w życiu arystokratycznym i dyplomatycznym niemieckiej stolicy. Podając się za barona, wszędzie wzbudzał podziw dam. Jego wygląd i tytuł otwierały drzwi do najbardziej ścisłych kręgów. Szybko nawiązał bliskie kontakty z Benitą von Falkenhayn (z domu von Zolikofer-Altenklingen). Ze względu na swoje pochodzenie oraz poprzez męża, Benita miała liczne znajomości wśród pracowników Ministerstwa Wojny (Reichswehrministerium) oraz śmietanki towarzyskiej Berlina. Nie miała natomiast dostępu do tajnych informacji, jakich poszukiwał Sosnowski. Wtedy okazało się czego może dokonać zakochana kobieta. Dzięki kontaktom i namowom Benity, do siatki szpiegowskiej pozyskano Irenę von Jena i Renatę von Natzmer – pracownice tajnych komórek w ministerstwie Reichswehry.

Dokumenty dostarczone przez Renate von Natzmer pozwoliły polskiemu wywiadowi poznać szczegóły tajnej współpracy wojskowej pomiędzy Niemcami i ZSRR. Kontakty Sosnowskiego były tak owocne, że w roku 1934 otrzymał 70 z 200 stron niemieckiego planu mobilizacji i wojny z Polską i przesłał je do kraju.

Wywiad polski zaopatrywał berlińskiego agenta w taką ilość pieniędzy, że mógł on prowadzić rozrzutne życie hulaki i playboya. Nie zapominając o celach pracy operacyjnej, organizował dla znajomych i ich przyjaciół wystawne imprezy, które się odbywały w znanych i eleganckich miejscach, jak Hotel Adlon, bieżnia wyścigów konnych w Karlshorst czy luksusowe hotele na francuskiej Riwierze.

Wszystkie współpracownice Sosnowskiego były również stałymi bywalczyniami jego sypialni. I nie tylko one. Wśród licznej rzeszy kochanek rotmistrza-barona znalazły się także żony dygnitarzy oraz funkcjonariuszy cywilnych i wojskowych organów bezpieczeństwa. Dzięki temu informowany był o próbach zweryfikowania jego tożsamości i zagrożeniach dekonspiracją.

jerzy-sosnowski
Powodzenie Sosnowskiego w zdobywaniu tajnych wiadomości dla polskiego wywiadu opierało się głównie na jego związkach miłosnych. I tu znów prawdziwe okazało się powiedzenie "kto mieczem wojuje, od miecza ginie". Upadek tej świetnej kariery spowodowała kolejna romantyczna afera. Tym razem postanowił "baron" usidlić i zwerbować do pracy szpiegowskiej piękną tancerkę i aktorkę o pseudonimie Lea Niako. Była to miłość, która szybko zmieniła się w zazdrość, potem w nienawiść i w końcu doprowadziła do aresztowania Sosnowskiego przez niemiecki kontrwywiad. Maria Kruse czyli Lea Niako odnalazła listy, z których miało wynikać, że Jerzy obiecał małżeństwo innej. Poczuła się zdradzona i pomogła Abwehrze ująć kochanka. Okazało się, że działała na dwa fronty.

Scenę aresztowania siatki szpiegowskiej Sosnowskiego próbował odtworzyć 21 lutego 1935 roku "Głos Poranny" (za "United Press"):
Podejrzane o zdradę stanu, a obecnie stracone kobiety przytrzymane zostały podobno niedawno przez policję śledczą w jednym z najelegantszych lokali Berlina. W pewnej chwili otworzyły się nagle drzwi i wkroczyli nie proszeni goście: "Tajna policja państwowa! Niech nikt nie opuszcza lokalu! Proszę o dokumenty!"
Pewna dama błagała oficera policyjnego, by nie pytał o jej nazwisko, w przeciwnym razie bowiem, jeśli dowie się o tem jej mąż i rodzina, jest stracona. Inna wskoczyła na okno w zamiarze popełnienia samobójstwa. W ostatniej chwili jednak chwycił ją za rękę jeden z policyjnych agentów. Była to właśnie stracona obecnie Benita von Falkenbayn, z domu Zolikofer - Altenklingen.
W tym opisie więcej było dziennikarskiej fantazji niż faktów. Aresztowanie Sosnowskiego i jego wspólników nastąpiło przecież rok wcześniej, w lutym 1934 roku. Witold Kurpis w książce "Berlińska misja" opisał to zdarzenie dokładniej. Akcja policji miała nastąpić podczas przyjęcia w mieszkaniu barona Sosnowskiego, które wydał z okazji udanego debiutu scenicznego swej przyjaciółki Lei. Nie było tam Benity, gdyż odkąd wyszła za barona von Berga, jej stosunki z Jerzym rozluźniły się. Według Kurpisa okoliczności aresztowania były bardzo dramatyczne i intrygujące:
lea-niako
Dochodziła dwudziesta druga. Salon Sosnowskiego zapełniał się gośćmi. On sam, stojąc przy drzwiach, witał uśmiechem damy w wytwornych wieczorowych kreacjach. Na przyjęcie przybyli również pracownicy poselstwa polskiego w Berlinie — dr Dyjas, Gawroński i Perłowski. Sosnowski nie przypuszczał, aby Abwehra w tym dniu zdecydowała się na jakiś stanowczy krok. A później będzie już za późno — kierownik placówki IN-3 postanowił zniknąć z Berlina zaraz po przyjęciu. Nie podejrzewał, że od kilku już godzin piętro wyżej, w mieszkaniu radcy Patschowsky'ego grupa agentów policji oczekuje na rozkazy. Punktualnie o godzinie dwudziestej drugiej piętnaście rozległo się energiczne pukanie do drzwi wejściowych i okrzyk:
— Aufmachen! Kriminalpolizei!
Agenci gestapo z pistoletami w ręku wtargnęli do salonu. Wśród gości zapanował popłoch. Część gestapowców, trzymając lufy pistoletów zwrócone w stronę gości, zaczęła okrążać ich, uniemożliwiając wymknięcie się kogokolwiek z salonu.
Wśród lamentu i przeraźliwych okrzyków kierujący akcją komisarz Kubitzky rzucił ostrym głosem:
— Wszyscy ustawić się przy ścianie! Damy osobno!
Najważniejsze wspólniczki Sosnowskiego: Benita, Renata i Irena aresztowane zostały później, we własnych mieszkaniach. Wszystkich zatrzymanych poddano długotrwałemu śledztwu. Pierwsza załamała się Renata von Natzmer. Przyznała, że była agentką polskiego wywiadu od kilku lat i zdradziła śledczym wiele szczegółów dotyczących współpracy z Benitą i Sosnowskim. Jej zeznania potwierdziła Irena von Jena, a potem również Benita von Falkenhayn.

Śledztwo trwało cały rok, proces sądowy tylko kilka dni. Choć w berlińskim sądzie polski agent całą winę starał się wziąć na siebie, nie udało mu się uchronić dwóch współpracownic przed najwyższą karą. 16 lutego 1935 roku Benitę von Falkenhayn i Renatę von Natzmer skazano na śmierć przez ścięcie toporem, a Jerzego Sosnowskiego i Irenę von Jena na dożywotnie więzienie. Lea Niako, która też znalazła się na ławie oskarżonych, skazana została na osiem lat więzienia, ale zaraz zwolniono ją na rozkaz Hitlera.

Natychmiast po ogłoszeniu wyroku polski ambasador, Józef Lipski udał się do ministra spraw zagranicznych III Rzeszy, von Neuratha z prośbą Sosnowskiego o zgodę na poślubienie Benity. Wtedy automatycznie dostałaby ona polskie obywatelstwo i uratowała życie. Wniosek trafił do Hitlera, ale ten odmówił następująco: "Przestępstwo jej jest tak ciężkie, że nie można pójść na żadne ustępstwa w tym wypadku."

Samego Sosnowskiego uratował immunitet dyplomatyczny. Dwa lata później wymieniono go na siedmiu niemieckich agentów złapanych przez polski kontrwywiad. W kraju nie skończyły się jego problemy. Wskutek niemieckiej prowokacji polskie służby doszły do wniosku, że był podwójnym agentem i pracował również dla III Rzeszy. 7 czerwca 1939 roku skazano go za zdradę na 15 lat więzienia.

Wracając do tragicznego ranka, 18 lutego 1935 roku. Istnieją relacje dotyczące zachowania się skazanych kobiet oraz przebiegu egzekucji. Na ile są wiarygodne, trudno dziś ocenić. Nie wypada jednak nie przytoczyć ich przy tej okazji. Wspomniany wcześniej Witold Kurpis tak przedstawił ostatnie godziny frau von Falkenhayn-Berg:
Przez całą noc poprzedzającą egzekucję Benita pisała spowiedź ze swego życia. Prosiła o przekazanie jej — wraz z innymi pamiątkami — Sosnowskiemu. Śmiało podeszła do pnia katowskiego, a nawet zażądała... pomadki do ust. Według nie sprawdzonych wersji miała powiedzieć: "Umieram za moją przybraną ojczyznę". Krótki błysk katowskiego topora, najbardziej hańbiącego narzędzia śmierci, i głowa jej potoczyła się po więziennym dziedzińcu.

Zachowały się też wspomnienia o ostatnich godzinach życia Renaty von Natzmer. Podobno wieczorem poprosiła o wino. Okrutny los zadrwił sobie z niej: jedyna butelka, jaką znaleziono w więzieniu Ploetzensee należała do kata. Renata więc, nie wiedząc o tym, wypiła ostatni kieliszek w swym 37-letnim życiu na koszt swego oprawcy...

Z różnych źródeł wiadomo, że wykonawcą obu wyroków był niejaki Carl Groebler z Magdeburga, który dorabiał sobie, jako kat do skromnych zarobków właściciela pralni. Od jednej ściętej głowy wypłacano mu pięćdziesiąt marek, zaś po 20 marek jego pomocnikom. Po egzekucji ciała obu kobiet spalono w krematorium. Urna z prochami Benity spoczywa na cmentarzu przy Kaiser Wilhelm Gedachtniskirche, a Renaty von Natzmer w Wilmersdorf, jednej z dzielnic Berlina.

Prasa ówczesna informowała o egzekucji bardzo skrótowo. Władze niemieckie nie udzielały  informacji o jej szczegółach. Wiadomość o wyroku została podana publicznie na ogromnych czerwonych plakatach już po jego wykonaniu.

Barbarzyńska egzekucja dokonana na dwóch kobietach była czytelnym sygnałem, że reżim hitlerowski, aby osiągnąć swoje cele, nie cofnie się przed żadnym okrucieństwem. Sygnał ten świat zlekceważył. Najostrzejszy sprzeciw wobec tak wykonywanej sprawiedliwości zgłosiła polska poetka...

***

Wyrok wydali Niemcy,
W mętny dzień zimowy,
Na pniu tępej tyranii
Sami tracąc głowy...

Źródła:
Miłość, szpiegostwo, a na końcu siekiera, na: coldwarhistory.us
http://jerzysosnowski.info
Witold Kurpis "Berlińska misja"
Wykorzystano fragmenty wiersza "Enthauptet!" Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej oraz makabryczne rysunki nieznanego autora.

sobota, 22 lutego 2014

Czarnym laleczkom nie pomagamy...

Rasizm niejedno ma imię. W III Rzeszy, kraju germańskich "nadludzi", dochodziło do takich absurdów, jak ten przedstawiony w "Głosie Porannym" 21 lutego 1935 roku.
Jest w Berlinie "klinika dla lalek", gdzie przywraca się zdrowie ofiarom gier dziecięcych. Ostatnio zgłosiła się do tego zakładu pięcioletnia dziewczynka z wspaniałą "Józefiną Baker". Murzyńska gwiazda miała złamaną rękę, które to uszkodzenie jej mała właścicielka z wielkiem przejęciem prosiła naprawić, co jej uroczyście przyrzeczono.
Gdy w parę dni później mała klientka przyszła po swą lalkę, usłyszała, co następuje :
- Jesteśmy niepocieszeni, panieneczko, ale nie mogliśmy wykonać zamówienia. Naprawianie czarnych lalek jest nam surowo wzbronione.

Tymczasem łódzka publika czekała niecierpliwie na premierę nowego filmu z Czarną Wenus - "ZouZou", nie przejmując się karnacją gwiazdy. Widać sądzili, że ciemne laleczki potrafią nie mniej niż blade...

piątek, 14 lutego 2014

Jedna morda z waszej zgrai...

Niezwykły skutek braku odpowiedzi  w sprawie honorowej przedstawił 6 grudnia 1913 roku dziennik "Rozwój". Francuz, hrabia de Malroy, nie doczekawszy reakcji niemieckiego lejtnanta Forstnera na wyzwanie, wystosował list otwarty, który opublikował w "Le Journal" 29 listopada 1913 roku. Oto jego treść:
Dnia 23 b. m. wysłałem z Brukseli pod adresem pańskim list polecony, piętnujący jego nikczemne postępowanie. Zaszczyciłem pana żądaniem satysfakcyi honorowej, w imieniu alzatczyków i lotaryńczyków Francyi.
Dla wyszukania sekundantów i oznaczenia miejsca spotkania dałem panu czas do piątku włącznie.
List otrzymał pan, skoro nie został mi zwrócony, ale według swego zwyczaju stchórzył pan.
Jest pan podłym łobuzem, ostatnim z tchórzów i gdyby nawet pańscy zwierzchnicy zabronili mu odpowiedzieć na wyzwanie z Francyi, powinien pan był podać się do dymisyi, aby mieć możność pojedynkowania się.
Okrył pan nazwisko swoje hańbą niezatartą.
Nie jesteś pan godzien noszenia szpady. Zbeszcześcił pan mundur swój i pułk.
Omyliłem się sądząc, że bodaj jedna morda z waszej zgrai posiada choć jeden atom odwagi.
Nie szablą, lecz harapem i silnem kopnięciem w okolice krzyża, karci się takiego nikczemnego tchórza...

O co chodziło francuskiemu hrabiemu? Nie, nie była to zwykła osobista uraza, jakich wiele dostarcza życie wojskowe i cywilne. Sprawa była międzynarodowa. W Alzacji i Lotaryngii, francuskich regionach należących od wojny prusko-francuskiej (1870-1871) do Niemiec, przeważała ludność niemiecka, ale zżyta z francuską mniejszością. Przesiąknięta francuską kulturą, bardzo odległą od pruskich metod deptania godności obywatelskich. Wynikało stąd mnóstwo konfliktów, których nie próbowali łagodzić wojskowi ze wschodnich landów Niemiec. W tej napiętej sytuacji pruski lejtnant von Forstner, pozwolił sobie na publicznie wyzywanie Alzatczyków od hultajów, których należy zabijać za odpowiednią nagrodą...

Posłowie alzaccy w tej sprawie wnieśli do parlamentu interpelację o treści:
Czy wiadomem jest kanclerzowi państwa, że w pułku piechoty Nr 99 w Saverne pewien oficer dopuścił się wobec alzacko-lotaryńskich żołnierzy wysoce obelżywych i uczucia całej ludności najciężej obrażających wyrażeń, a władza wojskowa nie postarała się o odpowiednie ukaranie i co zamyśla kanclerz, ażeby obronić żołnierzy alzacko-lotaryńskich od podobnych obelg, a całą ludność Alzacyi i Lotaryngii od tego rodzaju prowokacyj?
Z Francji posypały się wyzwania na pojedynek pod adresem Forstnera, które ten odsyłał, nie rozpieczętowując nawet listów. Jednym z wyzywających był redaktor dziennika „l’Autorite“, Paweł Cassagnac, który po odesłaniu mu listu, powtórne wyzwanie wysłał telegraficznie. I na nie pruski lejtnant nie raczył odpowiedzieć. Nadzieje hrabiego de Malroy na honorowe rozstrzygnięcie sporu też okazały się płonne...

czwartek, 13 lutego 2014

Krótka historia desek i kija

Przy okazji sukcesów naszego narciarstwa, proponujemy małą wycieczkę w przeszłość dwóch desek i kija przedstawioną na stronie ensoski.pl.

Choć narciarstwo jako sport istnieje od drugiej połowy XVIII wieku, jest to jedna z dyscyplin, której początki sięgają czasów pradawnych, kiedy narty były jednym ze sposobów radzenia sobie człowieka z naturą. Przyjmuje się, że było to ok. 4000 lat p.n.e.
Narciarstwo zrodziło się więc jako sposób poruszania się po śniegu przy użyciu drewnianych desek. Świadczą o tym prace wykopaliskowe i rysunki naskalne, zwłaszcza z obszaru Skandynawii. Do podpierania się używano w tym czasie kija. Służył on jednak także jako dzida. W okresie średniowiecza narciarstwu przyświecał cel myśliwski, w czasach nowożytnych  -  militarny.

Narodziny sportowej dyscypliny

Stanisław MarusarzSport narciarski wywodzi się z tradycji ludowego narciarstwa użytkowego. Pochodzi z norweskiej wioski Telemark. Pierwszymi zawodami był bieg płaski zorganizowany w 1767 r. w Oslo (ówcześnie Christiania) dla norweskich narciarskich oddziałów wojskowych. Pierwszy publiczny bieg odbył się wiele lat później - w 1843 r. w Tromsø. Z kolei pierwsze zawody w skokach narciarskich rozegrano dopiero w 1868 r. Przy okazji biegów i skoków odbywały się slalomy w formie techniczno-stylowej, rozgrywane bez pomiaru czasu. Nie były one jednak popularne w kolebce narciarstwa - Norwegii. Zyskały publiczne uznanie dopiero w krajach alpejskich - stąd też nazwa narciarstwa alpejskiego dla konkurencji slalomowych i zjazdowych. Pierwsze zawody w slalomie rozegrano w Austrii w 1892 r., natomiast  premierowy slalom sportowy na czas odbył się dopiero w 1905 r.

Zorganizowane narciarstwo

Rozwój narciarstwa i wzrost jego popularności spowodowały powstanie w 1924 r. Międzynarodowej Federacji Narciarskiej - FIS. W tym samym roku zorganizowano we francuskim Chamonix Tydzień Sportów Zimowych (w narciarstwie klasycznym z udziałem wyłącznie mężczyzn). Został on oficjalnie uznany za I Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Konkurencje biegowe kobiet doczekały się natomiast swojego olimpijskiego debiutu na igrzyskach w 1952 r. w Oslo.
Narciarstwo alpejskie zalicza się do konkurencji olimpijskich od czasu zimowych igrzysk w Garmisch - Partenkirchen w 1936 r. FIS natomiast zainicjowała swoje zawody w 1925 roku.. Od 1937 r. były to już Mistrzostwa Świata. W 1931 r. w ich ramach zadebiutowały konkurencje alpejskie. Obecnie rozgrywane są oddzielnie światowe czempionaty w narciarstwie klasycznym i alpejskim. W 1978 r. odbyły się z kolei pierwsze mistrzostwa globu w narciarstwie akrobatycznym.
Obecnie oprócz zawodów rangi mistrzowskiej rozgrywa się Puchary Świata: od 1967 r. w konkurencjach alpejskich, od 1974 r. w klasycznych, a od 1984 r. w narciarstwie dowolnym.

Narty w polskim wydaniu

Wojciech FortunaPierwsze polskie kluby narciarskie powstały w 1907 r. Były to: Karpackie Towarzystwo Narciarzy we Lwowie oraz Zakopiański Oddział Narciarzy, który później został przekształcony w Sekcję Narciarską Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. W 1919 r. powstał Polski Związek Narciarski, do dziś sprawujący władzę nad zawodami wszystkimi dyscyplinami narciarskimi Już rok później zorganizowano pierwsze Mistrzostwa Polski. Od tamtej pory nastąpił rozkwit infrastruktury, z zakopiańską Krokwią na czele.
Wielkim sukcesem polskiego narciarstwa w 1972 r. był złoty medal zimowych Igrzysk Olimpijskich, zdobyty przez skoczka narciarskiego Wojciecha Fortunę w 1972 r. w Sapporo.
Niezwykła popularność narciarstwa rekreacyjnego jako ruchu masowego wiąże się ściśle ze zbudowaniem pierwszego wyciągu narciarskiego. Miało to miejsce w Niemczech w 1900 r. Popularyzacji narciarstwa sprzyjały również masowe biegi, takie jak: Bieg Wazów, rozgrywany od 1922 r. w Szwecji czy Bieg Piastów od 1976 r. w Jakuszycach.
Dziś narciarstwo nie wymaga popularyzacji. Jest to najpopularniejsza dyscyplina zimowa w większości państw świata.

Źródło: http://ensoski.pl

sobota, 8 lutego 2014

Goering, wilk i polska świnia

Goering na polowaniu w Białowieży. Zamieszkał w pałacu reprezentacyjnym. Zabił dzika - donosił 30 stycznia 1935 roku "Głos Poranny". 
To nie było zwykłe strzelanie VIP-ów do dzikiego zwierza. Reprezentacyjne polowania w Puszczy Białowieskiej znaczyły coś więcej w czasach II RP. Wśród leśnych ostępów robiło się politykę wagi państwowej i międzynarodowej. Zapraszano elity polityczne, dyplomatów zagranicznych, a nawet głowy państw.

Podpisana w styczniu 1934 roku deklaracja polsko-niemiecka o niestosowaniu przemocy sprzyjała nawiązaniu lepszych stosunków z zachodnim sąsiadem. Już wiosną tego roku ambasador Polski w Berlinie, Józef Lipski proponował polskiemu rządowi zaproszenie na białowieskie polowanie Hermanna Goeringa. Ponieważ sezon  łowiecki 1934 był już zakończony, wizytę odłożono do następnego roku.


"Głos Poranny" w środę 30 stycznia 1935 roku informował:
Premier pruski Hermann Goering przybył do Białowieży w niedzielę o godz. 21.05 specjalnym pociągiem na rampę Białowieża - Pałac. Po powitaniu na dworcu p. Goering udał się do apartamentów specjalnie dla niego zarezerwowanych w pałacu reprezentacyjnym.

Polowanie białowieskie w dniu przyjazdu premiera Goeringa było już w pełnym toku. W pierwszym turnusie polowania brali udział przedstawiciele senatu wolnego miasta Gdańska. W tym pierwszym turnusie pan Prezydent Rzeczpospolitej zabił lisa, Gdańszczanie natomiast położyli jednego rysia i dwa odyńce.

Drugi turnus polowania rozpoczął się w poniedziałek, 28 bm. W tym turnusie zostało na polu 8 dzików, 4 zające i 1 ryś. Pan Prezydent upolował rysia, a premier Goering dzika.

Na cały czas polowania dworzec białowieski jest pod specjalną ochroną, a dostęp do pałacu bez osobnej przepustki jest bezwzględnie zabroniony. Schronisko turystyczne białowieskie na cały czas polowania jest zamknięte.

W kołach politycznych utrzymują, że polowania w Białowieży skończą się dziś, w środę lub w czwartek i wtedy dyplomaci, biorący w niem udział powrócą do Warszawy.
Prawie cała prasa  krajowa i zagraniczna relacjonowała polowanie w Białowieży. Podkreślano przede wszystkim jego doskonałą organizację. Zakwaterowanie przedstawicieli gdańskich w prezydenckim pałacu białowieskim przedstawiano jako specjalny zaszczyt. Major policji gdańskiej Bethke, który ustrzelił rysia i odyńca, oświadczył ponoć w rozmowie z dziennikarzami, że wspaniałe wrażenia z polowania pozostaną mu na zawsze w pamięci. Prasa gdańska ponadto zauważyła, że prezydent Rzeczpospolitej kilkakrotnie rozmawiał z prezydentem senatu gdańskiego Greiserem. Przypuszczano, że poruszane były ważne sprawy polityczne i, że pobyt gdańskich przedstawicieli w Białowieży przyczyni się do rozwoju przyjaznych stosunków między Polską a Wolnym Miastem Gdańskiem.

Goering był nie tylko ministrem lotnictwa i premierem Prus, ale sprawował również urząd wielkiego łowczego Rzeszy. Na polecenie Hitlera szukał kontaktów z najwyższymi osobistościami II RP, w celu stworzenia sojuszu przeciw bolszewickiej Rosji.

W prasie twierdzono, że premier Prus był usatysfakcjonowany wizytą w Polsce. I myśliwsko, i dyplomatycznie. Po powrocie do Berlina zlecił przygotowanie upominków dla uczestników polowania z wygrawerowanymi ich nazwiskami. Zostały one później dostarczone przez polską ambasadę. Na przykład, łowczy Stefan Charczun otrzymał na pamiątkę tego polowania sztylet z napisem: „Wielkiemu Łowczemu Puszczy Białowieskiej Wielki Łowczy III Rzeszy - Herman Goering”.

Tak optymistycznie białowieskie polowanie przedstawiały ówczesne mass media. Skrótowo i sztampowo, najczęściej w oparciu o informacje rządowej Polskiej Agencji Telegraficznej. Rzeczywistość była bardziej skomplikowana. Hermann Goering przyjechał do Białowieży na drugą turę polowania. Trwała ona dwa dni: 28 i 29 stycznia 1935 roku. Poza prezydentem Mościckim i jego najważniejszym gościem z Niemiec, udział w tym polowaniu wzięli także: marszałek Senatu Władysław Raczkiewicz, generałowie Sosnkowski i Fabrycy, kilku posłów i ministrów oraz dyrektor Lasów Państwowych Adam Loret.

W białowieskiej kniei Goering zaproponował polskim generałom przystąpienia do paktu antykominternowskiego, który przygotowywały Niemcy. Polska miałaby za udział w wojnie przeciw Sowietom otrzymać Ukrainę, aż do Morza Czarnego. Dziś możemy powątpiewać w wiarygodność tej oferty, ale faktem jest, że hitlerowskim Niemcom zabrakło do pokonania Związku Radzieckiego mniej więcej tyle dywizji, ile miała zapewnić sojusznicza Polska. Takim samym niezaprzeczalnym faktem, jak to, iż III Rzesza nie dokonywała pogromów krajów sojuszniczych, więc przyłączenie się do paktu uratowałoby miliony Polaków i uchroniło kraj od katastrofalnych zniszczeń. Ostatecznie pakt ten podpisały 25 listopada 1936 roku rządy Niemiec i Japonii. Potem dołączyły do niego Włochy, Węgry, Hiszpania, Bułgaria, Dania, Finlandia, Chorwacja i Słowacja.

Prawdopodobnie Goering rozmawiał o tych planach z Piłsudskim, 31 stycznia, w drodze z Białowieży do Berlina. Schorowany, bliski śmierci Marszałek propozycji nie przyjął. Ostatecznej, odmownej odpowiedzi minister Józef Beck udzielił dopiero w styczniu 1939 roku. Wtedy to Hitler, z charakterystyczną dla siebie zaciekłością, zaczął energicznie przygotowywać się do wojny z Polską. Wyglądało na to, że próba totalnego zniszczenia Polski była zemstą za odmowę sojuszu z Niemcami...

polowanie białowieża 1935

Dla Goeringa pierwsze polowanie w Białowieży nie było udane nie tylko z powodów politycznych. Wielki Łowczy wielkiej Rzeszy ustrzelił tylko dwa dziki. Ranił ponoć wilka, ale możliwe, że trafienia nie było, tylko wyjątkowo gościnni gospodarze wmówili je Goeringowi.W każdym razie wilk uciekł, więc pruski premier postanowił zostać w puszczy jeszcze jeden dzień, aby go dopaść.

Szczegółowo ten epizod polowania z 1935 roku opisał białowieski przewodnik Roman Jasiński w książce "Wrzesień pod Alpami". Po przybyciu do Białowieży Goering zastrzegał, że koniecznie musi ustrzelić wilka, bo jego skórę obiecał narzeczonej*. Początkowo szczęście mu sprzyjało, wilk pojawił się na linii strzału, ale Goering chybił. Przekonano go, że ranił ciężko zwierza i wysłano trzech myśliwych na poszukiwania. Tropiący jednak szybko zorientowali się, że wilk nie został trafiony, uciekł cały i zdrów. Taki mizerny był efekt tego specjalnego polowania. Rozczarowany premier Prus wyjechał wieczorem do Warszawy.

Rano polscy myśliwi na terenie nadleśnictwa Zwierzyniec zabili trzy wilki i jeszcze tego dnia wysłali telegram do stolicy z informacją, że znaleźli i dobili zwierzę ranione przez Goeringa. Następnego dnia "wilk Goeringa" specjalnym samolotem  poleciał do Berlina.  Dodatkowo, by zrekompensować pruskiemu premierowi tę łowiecką porażkę, władze Polskiego Związku Stowarzyszeń Łowieckich, tj. prezes gen. Sosnkowski i wiceprezes gen. Fabrycy, zdecydowali o nadaniu mu odznaczenia łowieckiego "Złom".

Hermann Goering brał udział w białowieskich polowaniach także w następnych latach, aż do roku 1938. Trzykrotnie polował w towarzystwie prezydenta Ignacego Mościckiego. W kolejnych latach polityczny cel jego przyjazdów do Polski były niezmienny: przekonanie rządzących II RP do współpracy z hitlerowskim reżimem. Cele łowieckie też były zawsze podobne. Najbardziej prominenta III Rzeszy interesowały wilki i rysie, których brakowało mu w lasach niemieckich.

Ostatnie reprezentacyjne polowanie w Białowieży odbyło się w lutym 1939 roku. Goerning nie przyjechał, już wiedział, że jego plany sojuszu z Polską, po latach starań, legły w gruzach. W zastępstwie do puszczy przybył inny amator polskiej zwierzyny - Heinrich Himmler.

goering i mościcki

W Berlinie pracowano już intensywnie nad radykalną zmianą celów politycznych. Hitler zrezygnował z krucjaty antysowieckiej, jako pierwszego i najważniejszego punktu podboju świata. Szykował się antypolski pakt Ribbentrop-Mołotow a nad Polską zbierały się czarne chmury. Teraz ona miała stać się pierwszym obiektem ataku w przygotowywanej wojnie o przestrzeń życiową dla Niemców.

Kilkuletnie próby zbliżenia odwiecznych wrogów nie powiodły się. Choć głównym aktorom tego dramatu nie brakowało dobrej woli i nie żałowali sobie przyjaznych gestów. Goering, poza wspomnianymi drobnymi upominkami dla gospodarzy białowieskich polowań, hojnie obdarowywał prezydenta Mościckiego. Na przykład, w 1937 roku przekazał mu psa myśliwskiego rasy posokowiec hanowerski, a w roku następnym najdroższy prezent, jaki mógł podarować urzędnik III Rzeszy - luksusowy samochód. Dopiero w 2010 roku Jarosławowi Krawczykowi z Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Białymstoku udało się ustalić, że był to Mercedes - Benz G5. Przed laty informacja ta została utajniona i zachowała się tylko w nielicznych dokumentach.

Prezydent II RP odwzajemniał się przede wszystkim gościnnością, ale pojawiła się też szokująca dziś rodaków informacja, że w roku 1936 odznaczył Hermana Goeringa Orderem Orła Białego. Na trop tego zdarzenia wpadł zmarły niedawno dziennikarz i pisarz Aleksander J. Wieczorkowski. Inne źródła tego jednak nie potwierdzają. W każdym razie, nazwiska Goeringa nie ma na liście kawalerów tego orderu, ani fakt ten nie został ujęty w jego szczegółowej biografii. Choć wśród 88 cudzoziemców, którym przyznano to odznaczenie w II RP, są nazwiska, dziś niekoniecznie wzbudzające pozytywne skojarzenia: Petain, Mussolini, Hirohito, Horthy...

Hojność Goeringa była z pewnością bardzo pragmatyczna, miała skłonić Polaków do bliższej współpracy z III Rzeszą. Ale z zachowanych dokumentów i fotografii można też odnieść wrażenie, że prezydenta Mościckiego połączyła z jednym z twórców III Rzeszy nic sympatii, może nawet przyjaźni. Mimo dużej różnicy wieku: w 1935 roku Goering miał 42 lata, Mościcki - 68 lat. Zbliżyły ich wspólne pasje: myślistwo i motoryzacja.

Późniejsze losy "przyjaciół" z Białowieży potoczyły się zgoła odmiennie. Hermann Goering, jak wiadomo, stał się współwładcą niemal całej Europy. Ignacy Mościcki zaś musiał 17 września 1939 roku ukradkiem opuścić ojczyznę i dać się internować w Rumunii. 30 września złożył swój urząd, wyznaczając na następcę Władysława Raczkiewicza. W grudniu 1939 roku zamieszkał w Szwajcarii, gdzie zmarł 2 października 1946 roku. Został pochowany na cmentarzu w Versoix koło Genewy. Szczątki jego w 1993 roku przewieziono do Polski i złożono w podziemiach bazyliki św. Jana w Warszawie. Ma też Mościcki symboliczny grób w alei zasłużonych na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, gdzie spoczywa jego żona. W klasztorze na Jasnej Górze znajduje się archiwum Ignacego Mościckiego stworzone przez Marię Mościcką.

Niespełna 2 tygodnie po śmierci prezydenta Mościckiego, 15 października 1946 roku,  Hermann Goering, zażywając cyjanek, popełnił samobójstwo w celi w Norymberdze. Był oskarżonym numer jeden w procesie zbrodniarzy hitlerowskich. Najbliższej nocy miał być powieszony wraz z innymi skazanymi na karę śmierci władcami III Rzeszy. Ciała wszystkich zbrodniarzy zostało spalone, a prochy rozsypane w nieznanym miejscu.

mościcki-mercedes-od-goeringa

*10.04.1935 roku Georing ożenił się z aktorką Emmą Sonnemann (była jego drugą żoną).

Źródła:

Jarosław Krawczyk: Lasy Drugiej Rzeczpospolitej w dawnych zapisach prasowych

Piotr Bajko: Hermann Göring w Białowieży, czyli wielka polityka w cieniu puszczy [http://czasopis.pl/]

http://www.encyklopedia.puszcza-bialowieska.eu/index.php?dzial=haslo&id=848

http://www.poranny.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20101225/MAGAZYN/555916191