W sierpniu 1914, w pierwszych dniach wielkiej wojny, niemieckie wojska zbombardowały i spaliły bezbronne, opuszczone przez wojsko rosyjskie, miasto Kalisz. Do dziś nie udało się ustalić prawdziwej przyczyny tego barbarzyństwa. Poniższa relacja świadka wydarzeń została opracowana na podstawie cyklu artykułów w łódzkim dzienniku „Rozwój” opublikowanym w 1918 roku. Mikołaj Kostenko [Kostienko] był przed wojną pomocnikiem komisarza cyrkułu, a po wyjściu Rosjan został naczelnikiem miejskiej policji. Kostenko odmówił współpracy z niemieckim komendantem. 5 sierpnia władze niemieckie wezwały mieszkańców, pod groźbą śmierci, aby zwracali broń. Mimo, że żądanie zostało spełnione, w mieście znów rozpętała się strzelanina...
* * *
Kostenko tłumaczy to w ten sposób, że w Kaliszu do miejscowych wodociągów już od dawna zaprowadzone były parowe motory. Motorów tych doglądali stróże, ale rzadko je czyścili. Wskutek tego następowały dosyć częste wybuchy głośniejsze nawet, niż strzały karabinowe. Otóż utrzymuje on, że te wybuchy z motorów rzuciły podejrzenie, że to do wojska ktoś strzelał. Na to wojsko odpowiedziało salwą, która wywołała popłoch, a kule zbłąkane raniły nie tylko mieszkańców kaliskich, ale również żołnierzy niemieckich.
Na drugi dzień rozpoczęły się rewizje. Szło ulicą dwóch rewirowych z dawnej policji kaliskiej. Ci jeszcze broni nie zwrócili, bo sądzili, że wezwanie ich się nie tyczy. Niemieccy żołdacy kazali im podnieść ręce do góry i znaleźli rewolwery. Nie słuchano żadnych objaśnień, na miejscu zabito policjantów. Jeden zginął nawet z własnego brauninga. Ich ciała walały się potem na ulicy.
Na rynku leżały jeszcze zwłoki Sokołowa. Jego żona, prosta kobieta, (ożenił się Sokołow z własną kucharką) przerażona nie wychodziła z mieszkania, tylko strzegła czworga swoich dzieci. Pogrzebem Sokołowa zajął się Kostenko dopiero we czwartek.
Wieczorem naradził się Kostenko z żoną, aby opuścić Kalisz. Zamówiono konie na godzinę 10-tą rano, gdy o godzinie 9-ej weszli do mieszkania żołnierze i zawezwali go do komendanta. Kostenko był już po cywilnemu. Nie dano mu ani jednej chwili, nie pozwolono przebrać się. Żona dopiero podała mu palto na schodach.
Kiedy wyszli na ulicę już dwaj inni żołnierze prowadzili sekretarza biura policyjnego Cieślaka. Obydwóm na ulicy zawiązano oczy i tak prowadzono przez miasto w stronę odległego aż o 4 wiorsty dworca [ponad 4 km].
Niedaleko dworca stał wiatrak, który od paru dni stał się miejscem historycznym. Tragicznie historycznym. Tu wyprowadzono ludzi i ich rozstrzeliwano. Już poprzedniego dnia spędzono gromadę rzemieślników, czeladników i robotników. Zaczęto śledztwo, a co chwilę wywoływano jednego lub drugiego, stawiano koło wiatraka i rozstrzeliwano. Potem miano losować co piątego i wykonać na nim karę śmierci. Ale po rozstrzelaniu kilkunastu, resztę rozpuszczono do domów.
O ile mogli wnioskować Kostenko i jego towarzysz niedoli Cieślak, zatrzymano ich nieopodal wiatraka. Stali ciągle z zawiązanymi oczyma, gdy wtem jakiś gruby głos odezwał się:
- Co to za jedni?
Poznał ten głos Kostenko. Słyszał go niejednokrotnie na ulicach Kalisza. Był to głos Preuskera.
- Posądzeni o szpiegostwo - brzmiała odpowiedź.
- A, szpiegi! - zabrzmiał znów ów tubalny, gruby głos - Dobrze...
Ale dalsze słowa przerwała trąbka samochodowa i chwilę potem zatrzymał się obok nich samochód.
- Co to za jedni? - odezwał się teraz inny głos.
- Posądzeni o szpiegostwo - odpowiedziano
- Odesłać ich do Poznania, do twierdzy - brzmiał rozkaz.
- Dajcie mi szklankę wody - prosił Cieślak.
- Będziesz, ty szpiegu niedługo pił wodę, na tamtym świecie.
Rozwiązano im oczy, wtedy spostrzegli, że są w izbie. Ta krata, koło której stali godzinę, i o którą byli oparci, to było ogrodzenie z żelaza przy szamotowym piecu. Po zdjęciu opasek wprowadzono ich do drugiej izby. Tu zasiadał sąd wojenny. Do jednego nich przyszedł sędzia i przyłożył mu brauning do głowy.
- Mów prawdę, bo i tak wszystko wiemy.
Rozpoczęło się badanie ciężkie. Zawołano tłumacza, który źle mówił po polsku i nie rozumiejąc zdania polskiego, tłumaczył inaczej ma język niemiecki.
- Tego nie mówiłem - wyjaśniał podsądny tłumaczowi - trzeba sprostować.
- Jakże będę mówił, kiedy nie pytają... u nas nie można.
Cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz