"Gdyby Kleopatra miała krótszy nos, całe oblicze ziemi wyglądałoby inaczej" - twierdził słynny filozof Pascal. Człowiek - "myśląca trzcina" musi pogodzić się z faktem, że jego losy zależą w dużej mierze od pozornie nic nieznaczących przypadków i detali...
Ale co do nosa słynnej królowej Egiptu, to wiadomo o nim niewiele. Rzymski denar z końca starej ery nie jest dla niego łaskawy. Można rzec: to nie twarz, to potwarz... Nie ma to oczywiście żadnego znaczenia dla słuszności pascalowego twierdzenia...
Oczywiste, że do detali tak ważnych, jak nos Kleopatry, należą także nosy słynnych gwiazd sceny i filmu. Niejedna z kandydatek na filmową divę, patrząc w lustro, ma wielkie rozterki: "oczy błękitne, jak toń jeziora, usta niczym dojrzała wiśnia, owal twarzy pierwsza klasa, ale nos... za długi, garbaty, za mały, zbyt zadarty, nos nie do przyjęcia!
A przecież moda "nosowa" zmieniała się. W połowie XIX wieku ideały kobiecego piękna przedstawiano na portretach grawerowanych w stali. Romantyczne damy, blade i pogrążone w zadumie, miały drobne dziecięce twarze, ale ich nosy dziś uznalibyśmy za nieproporcjonalnie duże. Współcześni uważali taki wygląd za bardzo arystokratyczny.
Nieco później wzorcem urody stała się brytyjska aktorka Lillie Langtry, która występowała na scenach po obu stronach Atlantyku. Powszechnie twierdzono, że dama ta była ucieleśnieniem klasycznego piękna, a opinia dotyczyła oczywiście również jej dużego, długiego nosa. Zdobyła uwielbienie publiczności oraz uznanie wyższych sfer. Została nawet kochanką księcia Walii - przyszłego króla Edwarda VII. Słynny pisarz George B. Shaw powiedział o niej z ironią: "Nie podoba mi się ta pani Langtry, ona nie ma prawa być inteligentną, odważną i niezależną, i do tego jeszcze piękną".
Na przełomie XIX i XX wieku karierę robiły rysunki idealnych dziewcząt autorstwa Charlesa Gibsona. Główną inspiracją dla postaci "Gibson Girl" była żona Gibsona - Irene Langhorne i jej siostry. Dziewczyny Gibsona miały kręcone włosy, nosiły je wysoko podpięte z przodu, często z puszczonymi luźno pojedynczymi kosmykami lub z opadającą na ramię częścią fryzury. Rysunkowe ideały Gibsona odbiegały nieco od oryginałów, szczególnie dotyczyło to nosów, które w rzeczywistości były dużo większe.
W latach dwudziestych XX wieku, kiedy rodził się hollywoodzki system gwiazd, ranga twarzy i nosów czołowych aktorek niezwykle wzrosła. Wiele kobiet z różnych sfer chciało upodobnić się do Mary Pickford czy Glorii Swanson. Nieprzypadkowo właśnie wtedy rozpoczęła się złota era poprawiaczy urody: wizażystów i chirurgów plastycznych.
Gloria Swanson, kobieta o twarzy niemal doskonałej, ozdobionej bardzo kształtnym, lecz troszkę przydługim nosem, przeżyła z jego powodu chwile grozy. Jeśli wierzyć anegdocie, jaką zamieścił tygodnik "Kino" w roku 1930. Podobno, gdy skończyła w 1919 roku swój pierwszy film z Cecillem de Mille "Don't change your husband" (Nie zmieniaj męża), słynny reżyser poprosił ją... by udała się do chirurga plastycznego i kazała obciąć sobie koniec nosa! Gloria nie wzięła tej prośby na serio i do drugiego filmu "Male and Female" (Mężczyzna i Kobieta) zjawiła się w nowej sukni, lecz z tym samym nosem... Cecil de Mille spojrzał na nią gniewnie, a w końcu rozkazał kategorycznie:
- Ma pani natychmiast udać się do chirurga! Nos pani psuje mi wszystkie zdjęcia! Rzuca cienie. Stale twarz jest w plamach!Gloria w płacz! Nie pójdzie do żadnego doktora i nie da się kroić! Może Cecil de Mille jest genialny, ale ona woli już nie grać i w ogóle może nigdy więcej nie stanąć przed obiektywem... Zrobiło się dramatycznie, dalsza kariera gwiazdy srebrnego ekranu stanęła pod wielkim znakiem zapytania. Tygodnik "Kino" pozwolił sobie przy tej okazji wyobrazić jak piękna Gloria wyglądałaby z innym nosem...
Na szczęście dobry los uratował Glorii nos. Choć mogło też być inaczej. Może to za długi nos spowodował postęp w technice filmowej. Wynaleziono nowe lampy, zrobiono próbę z Glorią Swanson, a właściwie z jej nosem. Mistrz de Mille był zadowolony: "Nie ma cieni!" - zawyrokował.
W kilka miesięcy później Gloria spotkała się przypadkiem z chirurgiem, z którego usług nie chciała skorzystać.
- Dobrze, że panią spotykam - powitał ją uprzejmie - Czy uwierzy pani, że pięć procent moich pacjentek prosi mnie, bym im zrobił nos a la Gloria Swanson?Utrapienie z tymi nosami!
W latach trzydziestych najjaśniejszymi gwiazdami na hollywoodzkim firmamencie były Greta Garbo i Marlena Dietrich. Gdy Garbo, w wieku niespełna dwudziestu lat, trafiła do Ameryki była wysoką, trochę niezdarną i zakompleksioną dziewczyną. Po angielsku mówiła słabo, a w jej twarzy można było dostrzec wiele defektów: zbyt długi nos, ostre rysy, krzywe zęby. Do tego fatalna fryzura. Z przeciętnej Szwedki wizażyści i oświetleniowcy stworzyli "boską Gretę".
Posiadała najdłuższe w dziejach filmu naturalne rzęsy, które oświetlone z góry, rzucały niezwykły cień na policzki. Mówiono, że tak idealnie regularnych rysów nie stworzyłby żaden wybitny artysta. Nawet wydatny nos Grety okazał się doskonale skrojony, jakby według zasad klasycznych proporcji.
Nic dziwnego, że twarz Garbo doczekała się nawet naukowej rozprawki. Literaturoznawca francuski Barthes nazwał ją "wspaniałą twarzą-przedmiotem", "ideą", i enigmatycznie opisywał ten fenomen:
Czy to w koronie, czy pod filcowym kapeluszem jej twarz jest zawsze ze śniegu i samotności. Przydomek Boska bez wątpienia w mniejszym stopniu miał oddawać stan najwyższego piękna niż esencję jej osoby cielesnej, która zstąpiła z niebios, gdzie rzeczy są ukształtowane i doprowadzone do największej klarowności.Z Marleną Dietrich był jeszcze większy kłopot. Prawdopodobnie, gdyby nie trafiła w odpowiednim momencie pod rękę Josefa von Sternberga, jej talenty zmarnowałyby się. W latach dwudziestych nie wyglądała jak wamp. Była nieco otyłą dziewczyną o pospolitej twarzy, wyposażonej w wątpliwej urody szeroki nos. Ten kaczo-wklęsły nos był źródłem kompleksów i wielkim wyzwaniem dla filmowego wizerunku gwiazdy. Aby kusić i zniewalać twarz Marleny wymagała mnóstwa zabiegów: nienaturalnie wyprofilowano jej brwi, doklejono długie sztuczne rzęsy, specjalny makijaż rozjaśniał twarz, powiększał oczy i tuszował nieciekawy kształt nosa. Ważnym elementem makijażu były lekko błyszczące usta, malowane na ciemno, z charakterystycznym łukiem nad górną wargą. W projekt upiększenia nowej gwiazdy zaangażowany był sam Max Factor.
Jan Kochańczyk w książce "Filmowe kłamstwa i manipulacje, czyli sposób na pranie mózgu" przytacza opinię hollywoodzkiego charakteryzatora Richarda A. Bakera:
...makijażem można dodać każdemu aż 60 - 70 procent urody. Operatorzy filmowi, stosując odpowiednie oświetlenie, mogą dodać dalsze 10 procent. Dawniej to oni właśnie po mistrzowsku tuszowali braki urody Marleny Dietrich (jej „kaczy nos” nabierał cech greckiej doskonałości)...W filmach z Dietrich stosowano specjalne oświetlenie górne, które maskowało wygląd nosa i dawało pod nim niezwykły efekt „cienia motylka". Podkreślano w ten sposób tajemniczy wygląd gwiazdy. Jej twarz na ekranie rzadko można zobaczyć z profilu. Kiedy już nie było innego wyjścia, pokazywano ją z odpowiedniego dystansu, aby linia nosa nie zakłócała wizerunku idealnego piękna. Sceny miłosne i dialogi wyglądały dosyć dziwacznie, gdy widz obserwował profil aktora, a obok niego twarz Marleny zawsze zwróconą frontem do kamery.
Kilka lat przed śmiercią Sternberg (zmarł w 1969 roku) podczas spotkania z młodymi filmowcami w Londynie zgodził się pokazać swoją technikę zdjęć. Zaprowadzono go do studia, postawiono przed kamerą jakąś dziewczynę. Sternberg ustawił światła i nagle:
Popatrzcie, ona wygląda naprawdę cudownie, zrobił z niej Marlenę - wyszeptał ktoś z ekipy...I na koniec jeszcze jeden nos, który wprawdzie nie należał do olśniewającej gwiazdy Hollywood, ale dramatycznie (niestety) wpłynął na losy świata. Helen Hanfstaengl, brzydkawa pół-Niemka, pół-Amerykanka, miała podobno "wyrazistą twarz, bystre niebieskie oczy, włosy modnie zaczesane do tyłu i ubierała się tradycyjnie, ale szykownie". Adolf Hitler był nią zachwycony. Nic dziwnego, że w 1923 roku, ścigany przez policję po nieudanym puczu monachijskim, przyszły führer schronił się w jej domu. Był załamany tak bardzo, że wyciągnął pistolet i chciał się zastrzelić. Helen przekonała go, że są ludzie, którzy liczą na niego, wierzą, iż to on uratuje kraj. Hitler oddał jej broń i poddał się policji. Amerykański dziennikarz Andrew Nagorski w książce "Hitlerland" napisał, że Helen Hanfstaengl, "w najgorszy możliwy sposób wpłynęła na bieg historii". Jej nos w pewien sposób jest współwinny śmierci milionów Europejczyków i niesłychanych zniszczeń...
A przecież wielu ludzi używa własnego nosa z dużo lepszym skutkiem. Nie tylko dla ludzkości, ale i dla swoich prywatnych celów. Tak, jak w tym zgrabnym wierszyku Antoniego Marianowicza:
Nos był najmilszym mym kompanem
I niezawodną mą busolą.
On mi wskazywał zawsze trasę
I nastawienia ideolo...
On zastępował ucho, oko
I wśród organów dzierżył prym,
Więc zadzierałem go wysoko
I wszystko zawsze miałem w nim.
Węszymy, gdzie bessa, a gdzie hossa
Gdzie słuszna linia, dobry wikt!
Jeśli będziemy mieli nosa,
To nam po nosie nie da nikt!
Czy kogoś dziwi, że utrata nosa może być większą tragedią niż utrata twarzy? Czy ktoś jeszcze nie rozumie rozpaczy asesora kolegialnego Kowalewa*, który w nader niejasnych okolicznościach zgubił był swój nos:
... człowiek bez nosa - to diabli wiedzą co: ptak, nie ptak, obywatel, nie obywatel - nic tylko wziąć i wyrzucić przez okno...
* * *
* bohater opowiadania Mikołaja Gogola "Nos"Źródła:
"Nie dam sobie obciąć nosa - rzekła Gloria Swanson" - Tygodnik "Kino" 1930 nr 34
Zbigniew Pitera "Filmowy Sezam"
Jan Kochańczyk "Filmowe kłamstwa i manipulacje, czyli sposób na pranie mózgu"
http://notespoetycki.blogspot.com/2013/01/nos-kleopatry-samobojstwo-hitlera.html
http://punkanthropology.bloog.pl/id,5648579,title,Nos-Dietrich,index.html?smoybbtticaid=611f55
świetny post :) historia to jest to <3 pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńhttp://opowiescistypendialnepooja.blogspot.com/
Dziękuję. "Opowieści stypendialne" są też ciekawe... Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńCzłowiek który dał kobiecie nową twarz - to kto ?
OdpowiedzUsuńWychował się w Polsce, i pojechał szukać szczęścia w świat - udało mu się.
"Dzięki make-upowi od Maxa Factora każda dziewczyna może wyglądać jak gwiazda filmowa":) Super hasło reklamowe z lat trzydziestych - Złotej Ery.
Lubię Cameron Diaz - nie wiem dlaczego? - lubię i już :) ona na jednych filmach potrafi wyglądać zachwycająco, a na innych kiepsko. Operator który kocha aktorkę, zrobi jej cudne zdjęcia - ot, cała tajemnica zawodu :) Kiedy porówna się zdjęcia z jej ostatnich filmów np. z Tomem C. (nie pamiętam tytułu) i ostatni z Bradem P. to na zdjęciach z "Adwokata" z Bradem P. wygląda piękniej, a nie jest młodsza:)
Widzę u ciebie fotki mojego geniusza fotografii - Arnolda Genthe.
Był malarzem, porzucił malarstwo dla fotografii, ale jakiej fotografii - tajemniczy urok jego fotografii.
Na jego fotkach modelka, jest inną kobietą, cóż on kreuje wizerunek modelki bo jest jego sugestywnym wyobrażeniem o niej.
W dobie dzisiejszej cyfrowej fotografii - bez opamiętania pstrykanie na lewo i prawo, bez planu - pokazać, przekazać, uchwycić - to profanacja sztuki. Ale może mamy taką sztukę na jaką zasługujemy? Bezmyślną :)
Co do koków, loków - to im wyżej upięte włosy w koku tym wyższe pochodzenie - skąd znam ten banał - nie wiem ? Z jakiejś książki zapewne, ale jakiej ?
Miło się czytało, bo nie jest to banalne ujęcie piękna :)
Pa
No, no, to nie jest banalny komentarz, typu: "fajny blog", "co za bzdury piszesz, baranie!". Jestem pod wrażeniem! Właśnie o to chodzi... Dziękuję i pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńMożna opowiedzieć kawał historii odwołując się - do nosa Kleopatry:) Mnie kojarzy się zwykle z kąpielą.
OdpowiedzUsuńhttp://tu-ila.blogspot.com/2014/05/dawno-temu-w-egipcie.html