* * *
Śledztwo w sprawie wypadków kaliskich rozpoczęło się już wcześniej. Jego rezultatem było rozstrzelanie owych kilkunastu pod wiatrakiem. Były już pewne papiery. Na śledztwie tym zeznawał i dr Dresser, który nakładał opatrunki i wyjmował kule z ciała mniej rannym. Dowiódł on, że niektóre kule w ciałach żołnierzy pochodziły z mauzerów, niektóre zaś były karabinowe. Na śledztwie powiedziano mu, że to wykluczone, aby zabłąkana kula karabinowa mogła zabić żołnierza. Dr Dresser natychmiast po śledztwie Kalisz opuścił, udając się w stronę Warszawy.
A teraz oceńmy psychiczne walki tych ludzi, którzy od 9 rano do 7 wieczór przepędzili czas z zawiązanymi oczyma. Widzieli oni już takich w Kaliszu, których wiedli pod wiatrak i rozstrzeliwali. Mieli tak samo zawiązane oczy. Szli w tą samą stronę i stali u tego samego wiatraka.
Przyjazd niespodziewany samochodu, był, jak utrzymywali sami, dla nich ratunkiem. Przynajmniej na razie! Jadąc jednak w towarowym wagonie sądzili, że jadą dalej pod tym samym zarzutem. Czekali końca przez 10 z górą godzin i w Ostrowie jeszcze nie byli pewni, że przekonali władzę o swojej niewinności. Że w tych papierach jest już może zapisany wyrok śmierci.
- Z każdą godziną jednak - mówił Kostenko - człowiek coraz bardziej drętwiał. Już własna osoba nie wchodziła w grę. Przed oczyma stała tylko osierocona rodzina.
W więzieniu przyjęto ich dosyć uprzejmie.
- Jutro pójdziecie na szubienicę - mówił z ironią uradowany dozorca. Nie powtarzał tego tylko im. To był zwykły jego komplement dla wszystkich tu przybywających, ale o tym nikt z nowo przybyłych nie wiedział. Już tu kilkunastu powiesili - mówił dalej - I was tu niedługo potrzymam.
Zdenerwowanie i wyczerpanie tak jednak bardzo ich ogarnęło, że rzuciwszy się na pryczę drewnianą natychmiast zasnęli. W nocy obudzono ich i zabrano im do rewizji palta i rzeczy. Potem trudno już było zasnąć. Kostenko był żonaty z poddaną niemiecką, więc umiał trochę po niemiecku. Zażądał adwokata, ale żaden przyjść nie chciał. Podobno palestra tych spraw początkowo nie miała bronić.
- Zaczęto opróżniać Poznań, więc więźniów wysłano do obozu w Hafelbergu*. W Hafelbergu z początku straszne panowały stosunki. Zagnieździła się okropna zaraza ; w starym obozie ludzie marli, jak muchy; z trzech tysięcy osób wymarło dwie trzecie. Pocieszał katolików ksiądz, który bardzo słabo mówił po polsku. Zalecał cierpienia ofiarować Bogu. Czasami wyprowadzał na cmentarz zwłoki i wtedy pocieszał strapionych w ten sposób: "Moi mili, kochani bracia, jeden z was odszedł, ale to nic, nie smućcie się bardzo, bo i wy tam pójdziecie". Potem wracał do obozu i sprzedawał różańce i koronki.
Cieślaka uwolnili i pozwolili mu wrócić po 9 miesiącach do Kalisza. Kostenkę wysłano do Celle**. Główna strzelanina w Kaliszu zaczęła się właśnie dnia tego, w którym go wywieziono. Atak nastąpił nocą. Zniszczono ulice: Mariańską, Warszawską, Złotą, Rzeźniczą i Kapitulną. Było to wymierzenie sprawiedliwości jakoby za wykroczenia przeciwko armii niemieckiej. Bombardowanie powtórzyło się w sobotę i niedzielę. Potem miasto podpalono słomą i naftą. "Sprawiedliwości" stało się zadość...
Konsul hiszpański odwiedził obóz w Kistryniu***, był tam też Eltlinger rejent z Warszawy. Chcieli mu podać petycję — odmówił, bo dał słowo, że żadnych petycji ani dowodów brać nie będzie, nie przyjął nawet bułek czarnych, nie wiadomo z jakiej mieszaniny pieczonych. Dziwił się tylko, widząc takie pieczywo...
Koniec
*Być może chodzi o Hafenberg w Niemczech
**Celle k. Hanoweru***Kostrzyń nad Odrą
* * *
Na tym kończymy wspomnienia Mikołaja Kostenki. Dalszych losów kaliskiego policjanta niestety nie znamy...
Dziennik "Rozwój" nadał cyklowi artykułów podtytuł "Przyczynek do pruskiego tyraństwa", co wydaje się uzasadnione wobec tak brutalnego potraktowania miasta i jego mieszkańców. Podczas trzytygodniowego ostrzeliwania i podpalania miasta zniszczeniu uległo ponad 400 budynków mieszkalnych, 9 zakładów przemysłowych i kilka budynków użyteczności publicznej, m.in. ratusz i teatr. Straty oceniono na gigantyczną kwotę 33,6 mln rubli. Pod koniec 1914 roku miasto liczyło tylko około 5000 mieszkańców, podczas gdy w roku 1910 - łącznie z ludnością niestałą i wojskiem - ponad 50 tysięcy. Do sprawy kaliskiej tragedii będziemy jeszcze wracać przy okazji wspomnień innych świadków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz