Wynik finału drugich po II wojnie światowej piłkarskich mistrzostw świata stał się wielką sensacją. Węgierska tzw. złota jedenastka była murowanym kandydatem do zdobycia tytułu. Przez ponad 4 lata przed mistrzowskim turniejem nie przegrała meczu. W sumie wygrała ich 35, a 6 zremisowała. Węgrzy zdemolowali m. in. Anglików na Wembley 6:3 i w Budapeszcie 7:1. Reprezentacji Polski w czterech meczach towarzyskich strzelili aż 24 gole, czego efektem była rezygnacja naszej drużyny z udziału w eliminacjach do mistrzostw, w których Węgry miały być naszym jedynym konkurentem.
W początkach lat pięćdziesiątych niemiecka piłka nie była jeszcze potentatem na arenie międzynarodowej. Niemieccy kibicie z dumą i rozrzewnieniem mogli tylko wspominać rok 1934, kiedy ich drużyna zajęła 3 miejsce mistrzostw we Włoszech. Do udziału w pierwszych powojennych mistrzostwach świata w roku 1950 kraje niemieckie nie zostały dopuszczone. Dopiero w tym samym, 1950 roku, drużyna zachodnioniemiecka zagrała w Stuttgarcie pierwszy mecz towarzyski, w którym pokonała Szwajcarów 1:0. Do mistrzostw świata w 1954 roku RFN awansowała po rozegraniu zaledwie 18 meczów. W eliminacjach wygrała swoją grupę, pokonując Norwegię oraz drużynę Protektoratu Saary (istniejący w latach 1947-1956 protektorat Francji na terenie Niemiec). Z czterech meczów wygrali trzy, a jeden zremisowali (1:1 w Oslo z Norwegią).
Na początku turnieju, rozgrywanego w czerwcu i lipcu 1954 roku w Szwajcarii, wielcy faworyci, Węgrzy potwierdzili swoją dominację. W pierwszym meczu grupowym rozgromili Koreę Południową 9:0. Niemcy zachodni, którzy w tym samym czasie pokonali Turcję 4:1, mieli stać się kolejną ofiarą madziarskiej nawałnicy. I faktycznie, nie uniknęli pogromu. Wynik 8:3 dla Węgier nie pozostawił wątpliwości, która z tych drużyn jest lepsza i zajmie pierwsze miejsce w grupie. Upokorzeni Niemcy, aby awansować do ćwierćfinałów musieli wygrać barażowy mecz z Turcją. Po bardzo dobrej i skutecznej grze drużyna RFN zwyciężyła po raz drugi, tym razem jeszcze efektowniej, w stosunku 7:2.
W ćwierćfinałach Węgrzy ograli 4:2 Brazylię - wicemistrza świata z 1950 roku. RFN zwyciężyła pewnie Jugosławię 2:0. 30 czerwca w półfinale mistrzostw Niemcy rozgromili Austriaków 6:1. Godzinę później rozpoczął się drugi mecz Węgry-Urugwaj. Urugwajczykom, wtedy jeszcze aktualnym mistrzom świata, zabrakło kondycji do pokonania złotej jedenastki znad Dunaju. Przegrali po dogrywce 2:4 (0:1, 2:2). Ten półfinał z 30 czerwca 1954 roku często uznawany jest za najlepszy mecz w historii Mistrzostw Świata.
W niedzielę 4 lipca 1954, o godzinie 17.00 na nieistniejącym już Wankdorf Stadion w Bernie sędzia Wiliam Ling z Anglii rozpoczął mecz finałowy. Ponad 60-tysięczna widownia spodziewała się kolejnego triumfu Madziarów. Niemieccy kibice zadowoleni z dotychczasowej gry swojej drużyny i pamiętając pogrom w meczu grupowym, liczyli na honorową porażkę. Węgrzy niepokoili się tylko niedoleczoną kostką Ferenca Puskasa, ich największego asa. Już po ośmiu minutach gry złota jedenastka prowadziła 2:0 i wszystko wskazywało na to, że wynik jest już sprawą przesądzoną. Tymczasem Niemcy szybko otrząsnęli się z szoku i po kolejnych 10 minutach doprowadzili do wyrównania. Remis utrzymał się do przerwy.
Rozdrażnieni Węgrzy przez całą drugą połowę atakowali zaciekle, aby udowodnić swoją wyższość i zdobyć Puchar Rimeta. Ich akcje były jednak, albo zbyt mało precyzyjne, albo znakomicie bronił niemiecki bramkarz Toni Turek. W futbolu obowiązuje niepisana zasada, że niewykorzystane okazje się mszczą, stało się więc to, co wydawało się nieprawdopodobne. W 84. minucie RFN objęła prowadzenie po strzale Helmuta Rahna. Stadion wypełniony w większości przez fanów drużyny niemieckiej szalał z radości. Węgrzy rozpaczliwie próbowali wyrównać. W 89 minucie Puskas trafił do siatki, ale angielski sędzia William Ling najpierw uznał gola, później jednak zobaczył podniesioną chorągiewkę liniowego i stwierdził, że strzelec był na pozycji spalonej. Mimo szaleńczych ataków Węgrom nie udało się już doprowadzić do remisu. W 90 minucie meczu mieli jeszcze nadzieję na rzut karny, ale sędzia nie zauważył faulu na Kocsisu w polu karnym. Węgrzy mieli ogromne pretensje do Williama Linga. Uważali, że sędziował stronniczo na korzyść Niemców. Po meczu angielski arbiter musiał uciekać przed rozwścieczonym bramkarzem węgierskim Grosics`em.
Ale czy tylko błędy albo stronniczość sędziego były przyczyną ogromnej sensacji w Bernie? Przegląd Sportowy, nie kryjący sympatii do bratanków Węgrów, 5 lipca 1954 roku podsumował to historyczne spotkanie spokojnie i rzeczowo:
Węgrom zabrakło w ostatnim meczu czegoś, co jedni nazywają szczęściem, inni dobrym dniem. Zabrakło im poza tym potrzebnej w takich spotkaniach energii, którą podczas poprzednich meczów imponowali licznej publiczności szwajcarskiej.Trzeba przypomnieć, o czym milczą statystyki, że od rana 4 lipca w Bernie padał drobny deszcz, który w przerwie meczu zmienił się w ulewę. W tych warunkach doskonale sprawdziły się nowe buty z długimi kołkami, w które niemiecką drużynę wyposażyła firma Adidas. Węgrom o wiele trudniej było o przyspieszenie i zwrotność. Byli też na pewno bardziej zmęczeni turniejem, bo grali we wszystkich meczach niemal w tym samym składzie. Jeśli dodać jeszcze, że ten który miał być asem atutowym - Ferenc Puskas, przez większą część meczu statystował zamiast grać, to "cudowna" porażka węgierska staje się bardziej zrozumiała...
Można by różnie tłumaczyć dzisiejszą przegraną Węgrów, można by znaleźć kilkanaście powodów, jak śliski teren, niedyspozycję strzałową, kontuzję Puskasa, kilka błędów sędziego itd., ale do nich wszystkich trzeba jeszcze dodać jeden najważniejszy. Węgrzy nie potrafili go mianowicie rozegrać. Nie potrafili dobrze sprzedać swoich walorów, które wystarczyły by do zdobycia Pucharu Rimeta.
Zwycięstwo w Bernie do dziś stanowi chlubę niemieckiej piłki nożnej. W 2003 roku nakręcono nawet film fabularny zatytułowany "Cud w Bernie" nawiązujący do tego niezapomnianego wydarzenia sportowego. Film, uważany za wiarygodny portret powojennych Niemiec, obejrzało w kinach ponad 6 milionów osób. Podejrzenia o stronniczość sędziego Linga nie są w stanie zepsuć szacunku, jakim darzy się zwycięzców tego meczu. Ale na ich dokonania padł niedawno inny cień. W roku 2010 historyk sportu Erik Eggers ogłosił, że nadzwyczajna forma niemieckich piłkarzy podczas meczu w Bernie mogła być skutkiem wstrzykiwania im pervitinu (metamfetaminy), a nie witaminy C jak wcześniej twierdzono. Pervitin był wtedy stosowany w wielu sportach. A wcześniej jako środek pobudzający żołnierzy podczas II wojny światowej. Według raportu niemieckich naukowców instytucje państwowe w RFN od już w 1950 finansowały eksperymenty ze zwiększaniem wydolności ludzkich organizmów poprzez stosowanie różnego rodzaju dopalaczy. Zachodni Niemcy nie chcieli przecież być gorsi w sporcie niż ich rodacy ze wschodniej części...
Tak czy inaczej, to mistrzostwo świata zdobyte w 1954 roku z zaskoczenia zaowocowało wejściem drużyny RFN na szczyty piłkarskiego świata. I pozostawaniem na tych szczytach przez kolejne dziesięciolecia. Wiele lat później, z pewną przesadą, ale i z zazdrością w głosie, angielski snajper Gary Lineker stwierdzi: "piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy"... Jak będzie w tym roku...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz