Wszystkie ludy miały fantastyczne opowieści na temat powstawania chorób i cierpienia. W każdej społeczności działali ludzie mający tym nieszczęściom zapobiegać i je leczyć. Za pomocą tajemniczych, im tylko znanych, środków czy rytuałów. Zajmowali w lokalnych wspólnotach szczególne miejsce, które utrzymywali nie zawsze i nie tylko dzięki skutecznemu leczeniu. Także wskutek odpowiedniego kreowania wizerunku czyli, jak byśmy dziś powiedzieli, działaniom PR-owym.
Próby ulżenia cierpiącemu człowiekowi i nagromadzone dzięki nim doświadczenia doprowadziły do powstania nowoczesnej medycyny. Ale obok tej oficjalnej, próbującej bardziej lub mniej naukowych metod, istniały praktyki nie mające z nauką nic wspólnego. Wykształconych medyków w średniowieczu było bardzo mało, ich liczba ograniczała się do jednego lub dwóch w mieście. Z pomocy tej korzystała tylko wąska, zamożniejsza część społeczeństwa: arystokracja, szlachta, bogaci mieszczanie. Pozostali ludzie musieli polegać na umiejętnościach duchownych z zakonów, w których regule była opieka nad biednymi i chorymi. Poza tym działali jeszcze gorzej wykształceni rzemieślnicy: chirurdzy, balwierze, łaziebnicy oraz wędrowni szarlatani i wiejscy znachorzy. Kiedy ich brakowało pozostawała tylko własna wiedza i doświadczenie lub pomoc rodziny i sąsiadów.
Nic dziwnego, że znajdując sie w takiej sytuacji, człowiek średniowiecza chętnie powierzał swój los świętym i wędrownym znachorom. Nie każdego stać było na pielgrzymkę do sanktuariów słynących z cudownych uzdrowień, więc rzemieślnicy świadczący usługi medyczne wśród uboższych mieli pełne ręce roboty. Jeszcze bardziej wzrosła ich rola, gdy Kościół, w myśl zasady "Ecelesia abhoret e sanguine" (Kościół wystrzega się krwi), w XII wieku zakazał mnichom zajmowania się chirurgią.
Zabiegi te nie miały również poważania u medyków świeckich, którzy bardziej interesowali się chorobami ogólnymi, poniekąd gardząc pracą chirurga. Z konieczności chirurgia przeszła w ręce ludzi niewykształconych: balwierzy, łaziebników czy nawet… katów. Sytuacja ta zrodziła rzesze wędrownych szarlatanów, hochsztaplerów i innych oszustów działających poza kontrolą cechów. Domorośli chirurdzy zazwyczaj wyspecjalizowani byli tylko w jednym typie zabiegów, jak operowanie przepuklin, leczenie zaćmy, usuwanie kamieni z pęcherza czy wyrywanie zębów. Aby pozyskiwać pacjentów musieli stale przenosić się z miejsca na miejsce. Dla swej działalności wykorzystywali zazwyczaj duże skupiska ludzkie, jak miejskie jarmarki i odpusty. Szczególną aktywnością odznaczali się dentyści-samoucy, tzw. rwacze zębowi . Ich poczynaniom towarzyszyły często niezwykłe stroje, atrakcyjne przedstawienia i hałaśliwa reklama.
Jan Miense Molenaer: Dentysta - 1629 r. |
Obrazy prezentują szarlatanów, partaczy i cyrulików przy pracy, zmieniające się otoczenie, narzędzia oraz warunki pracy. Przedstawione stroje jarmarcznych uzdrowicieli są bardzo zróżnicowane, nie tylko ze względu na kraj i epokę. Zdarzają się okrycia charakterystyczne dla obowiązującej w danym czasie mody, ale również odzież niezwykła, jak kolorowa tunika, strój egzotyczny czy jakiś kostium teatralny. Niekiedy rwacz wygląda jak pospolity włóczęga, innym razem wyróżnia się strojem bogatego mieszczanina lub rycerza. Często ma on dodające powagi wąsy, brodę lub jedno i drugie. Niekiedy jego szyję zdobi charakterystyczny naszyjnik z zębów – znak rozpoznawczy zawodu dentysty. Bardzo rzadko przedstawia się ich bez nakrycia głowy, co świadczyłoby, że są lub chcą uchodzić za ludzi nie pochodzących z plebsu. Nosili rodzaj furażerki bądź kapelusza, później również kwef i futrzany toczek. Zdarzały się też niezwykłe, dziwaczne kapelusze z piórami.
Niecodzienny strój mógł służyć jako element "reklamy", przyciągając uwagę potencjalnej klienteli. Jarmarczni uzdrowiciele dbali o efektowną oprawę swej pracy. Od XV wieku "występowali" na podestach, podwyższeniach czy wręcz scenach. Stanowisko pracy dekorowały szyldy, chorągwie, plansze i ryciny poglądowe oraz podrabiane dyplomy uczelni medycznych na wyprawionej skórze. Znajdujące się na nim pieczęcie miały potwierdzać autentyczność dokumentu i uwiarygodnić metody stosowane przez samozwańczych dentystów. Jaką rolę spełniał wiszący krokodyl, często spotykany w takich gabinetach? Prawdopodobnie, jego pełne uzębienie miało symbolizować zdrowe, dobre utrzymane zęby i zachęcać potencjalnych pacjentów do korzystania z usług "dentysty".
Caravaggio: Rwacz zębów - 1625 r. |
Leczenie zębów było przez wieki widowiskiem parateatralnym, przyciągającym tłumy gapiów. Poza samym "lekarzem" w niecodziennym stroju na podwyższeniu występowali kuglarze, błaźni, muzycy i tancerze. Nierzadko szarlatan miał pomocnika lub pomocników, którzy prezentowali się nie mniej ekstrawagancko niż szef. Asystowali oni wykonującemu zabiegi, trzymając i podając mu narzędzia lub lekarstwa albo przytrzymując wyrywających się pacjentów. Poza tym zabawiali publiczność, zachwalali kunszt "dentysty" i sprzedawali różne rzekomo cudowne specyfiki. Ich skuteczność zmyślnie demonstrowali za pomocą sztuczek i zwykłego oszustwa. Bardziej zamożni rwacze wozili ze sobą różne egzotyczne zwierzęta, które miały przyciągać uwagę gapiów. Ślad po tego typu praktykach na gruncie polskim pozostawił Komornicki - burmistrz żywiecki, który tak opisał przybycie rwacza w 1707 roku na żywiecki jarmark:
Tegoż roku na jarmark żywiecki na niedzielę pierwszą po Wniebowzięciu Panny Mariej doktor z Śląska do Żywca przyjechał, przyniósłszy na wielbłądzie lekarstwa swoje i obrazy uleczonych ludzi. Na rynku jawnie swoje umiejętności głosił i lekarstwa przez tłomacza prezentował, przy tym zęby bez boleści wielom wyrywał. Poczym wielbłąda kazał przyprowadzić, z którym sztuczki różne przed pospólstwem czynił. Także i żółwie żywe miał, a te ludziom pokazywał. Czemu się pospólstwo dziwowało nie widząc jeszcze wielbłąda i żółwi żywych i takiego doktora...Autor ten opisał również inny przypadek przybycia na jarmark "sławnego doktora". Obok wymalowanych sylwetek ludzi, których rzekomo uleczył z ciężkich kalectw, prezentował także poświadczające to listy na pergaminach z pieczęciami. Jak relacjonował Komornicki:
[…] miał małpę samicę, którą w skrzynce woził i ludziom prezentował, różne z niej czyniąc uciechy. Także miał jednego konstarza, który na rękach i nogach w tył chodził i nogi podniósłszy w górę, a głowę w dole mając, na rękach po teatronie biegał, wywracając się rozmaicie dla uciechy ludzkiej. Na ostatku po linie wśród rynku chodził i tańcował...Na obrazach przedstawiających wędrownych rwaczy i innych domorosłych medyków często pojawiają się robaki leżące na stole lub widoczne w szyldzie dentysty. Wynikało to z rozpowszechnionych wierzeń, że przyczyną bólu i psucia się zębów są robaki zębowe. Wielu jarmarcznych uzdrawiaczy proponowało mikstury leczące tę dolegliwość. Skuteczność sprzedawanych specyfików demonstrowali w trakcie odpowiednio wyreżyserowanych spektakli. W rzeczywistości nie musiała być ona wysoka, gdyż po sprzedaży handlarze szybko ulatniali się. Często musieli zmieniać miejsce pobytu, by uniknąć spotkania z zawiedzionymi klientami.
* * *
Na podstawie: Anna Pietrzyk "Wspomnienia przeszłości: wędrowni rwacze zębów i inni uzdrowiciele", "Zeszyty Wiejskie" UŁ Interdyscyplinarny Zespół Badania Wsi, z. XIV, Łódź 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz