sobota, 6 stycznia 2018

Śladem spalonej Czapli

Od strony Zduńskiej Woli nadlatują niemieckie samoloty. Przed nimi ucieka polski. Po wymianie strzałów trafiona polska maszyna staje w płomieniach i spada na las w okolicy Prusinowic koło Szadku.

Na miejscu katastrofy pozostała leśna polana słabo porośnięta darnią. Zdjęcie: naszemiasto.pl
Przez ponad 70 lat niewiele wiedziano o dramatycznym epizodzie z wojny obronnej w 1939 roku. Dwaj nieznani polscy lotnicy zostali pochowani na miejscu zdarzenia, a po kilku miesiącach przeniesieni przez władze okupacyjne do bezimiennej mogiły na cmentarzu w Zadzimiu. Pamięć o tragedii wrześniowej jednak nie zginęła, czas nie zatarł wszystkich śladów. Na miejscu katastrofy pozostała leśna polana słabo porośnięta darnią ze względu na zanieczyszczenie gruntu paliwem i olejami. Mieszkańcy okolicznych wsi przez lata mówili, że chodzą na grzyby „na lotnika”.

Wydawało się, że samolot i jego załoga pozostaną bezimienne na zawsze. Jednak w 2004 roku temat wrócił na łamy prasowe. W artykule w Dzienniku Łódzkim jeden z seniorów łódzkiego lotnictwa twierdził, że na cmentarzu w Zadzimiu  pochowana została załoga Łosia, słynnego polskiego bombowca. Na tę informację zareagował sieradzki regionalista, Jan Pietrzak, który od lat bada historię polskiego lotnictwa. Przekonany, że nie może być prawdziwa, postanowił ją zdementować. Odnalazł świadka zdarzenia. Nieżyjący już dziś Czesław Walczak z Gór Prusinowskich wskazał miejsce upadku samolotu oraz opowiedział o walce na niebie, którą widział jako 13-letni chłopiec. Jak relacjonował, było to na początku września, kiedy jeszcze Niemcy nie weszli do wsi. Pasł krowy z kolegą, gdy na niebie od strony Zduńskiej Woli zobaczył siedem niemieckich samolotów goniących polski. Nastąpiła wymiana ognia, po której polska maszyna zapaliła się i spadła na młody las. Niestety, naoczny świadek nie był  w stanie określić, którego dnia to się zdarzyło. Mieszkańcy wsi znaleźli na miejscu zwęglone zwłoki pilota. Na szyi miał łańcuszek z krzyżykiem i szkaplerz z Matką Boską. Drugi lotnik leżał w pobliskich krzakach. Obok niego znaleziono pistolet.
Mapa elektromagnetyczna potwierdziła, że pod ziemią znajduje się wiele metalowych przedmiotów. Zdjęcie: naszemiasto.pl
Historię niezidentyfikowanego samolotu oraz jego załogi opisał Jan Pietrzak w  Dzienniku Łódzkim w listopadzie 2004 roku. Losami samolotu interesowało się także Towarzystwo Przyjaciół Zduńskiej Woli oraz Robert Kielek, sieradzki regionalista. Trzeba było kolejnych lat, by podjąć dalsze działania mogące wyjaśnić jaki samolot rozbił się pod w Górach Prusinowskich i kim byli polegli lotnicy. Towarzystwo Przyjaciół Zduńskiej Woli od 2012 roku starało się na pozwolenie na prace archeologiczne w lesie pod Prusinowicami. Otrzymało je dopiero po trzech latach. W maju 2016 roku, dzięki dużemu zaangażowaniu grupy pasjonatów, rekomendacji różnych stowarzyszeń, udało się ruszyć z pracami poszukiwawczymi. Zorganizowało je Towarzystwo Przyjaciół Zduńskiej Woli  z Robertem Kielkiem oraz archeologiem Adamem Golańskim. Wspomagali ich pasjonaci z KPE Eksplorer i Grupy Łódź oraz ekipa telewizyjnego programu "Było nie minęło". Chociaż z relacji świadków wynikało, że okoliczni mieszkańcy co mogli to pozabierali z miejsca katastrofy, poszukiwacze mieli nadzieję na znalezienie śladów pozwalających na identyfikację samolotu i jego załogi. O rezultatach tych prac opowiedzieli 1 grudnia 2017 roku w Muzeum Okręgowym w Sieradzu Jan Pietrzak, Marek Rogusz i Robert Kielek.

Wykonano mapę elektromagnetyczną terenu, stwierdzając że pod darnią znajduje się wiele elementów metalowych. Po przekopaniu terenu i przesianiu niewielkiej partii ziemi znaleziono portfel, tzw. podkówkę, a w nim dobrze zachowany pozłacany ryngraf z Matką Boską. Wygrawerowany napis "Niech Cię Bóg ma swej opiece. 15.X.1938" skierował uwagę poszukiwaczy na promocję w szkole lotniczej w Dęblinie. Szybko ustalono, że ryngraf jest pamiątką tego wydarzenia należącą do jednego z przedwojennych absolwentów. Wszystko wskazywało na podporucznika obserwatora Tadeusza Sawickiego, który 15 października 1939 miała promocję oficerską w Dęblinie. We wrześniu 1939 był lotnikiem obserwatorem 33 eskadry Armii Poznań. Loty zwiadowcze odbywał z kapralem Brunonem Ślebiodą.
W przekopanej ziemi znaleziono portfel, a w nim pozłacany ryngraf. Zdjęcie: naszemiasto.pl
Przed pracami poszukiwawczymi, opierając się na meldunku niemieckiego lotnika, uważano że ci dwaj lotnicy zginęli w okolicy miejscowości Krępa pod Kołem. Na cmentarzu w Kole mają nawet symboliczną mogiłę. Miało to się wydarzyć 5 września 1939 około godz. 14.30. Tak napisał w raporcie oberfeldwebel Georg Fleischmann, pilotujący Messerschmitta Bf-110.
Zgłosił on zestrzelenie polskiego samolotu Lublin R-XIII na wschód od Sieradza. W ferworze walki mógł jednak nie rozpoznać maszyny, jaką strącił. Poszukiwania w lesie koło Prusinowic przyniosły nowe wiadomości na temat tego zdarzenia. Krępa, o której pisał niemiecki lotnik mogła być wsią w okolicach Poddębic, znajdującą się zaledwie kilkunastu kilometrów od Prusinowic.

Duże wrażenie na poszukiwaczach wywarło odnalezienie w miejscu pierwotnego pochówku kości strzałkowej jednego z lotników. W dalszym ciągu prac wydobyto z ziemi łuski od karabinu, lampę radiostacji, drewniane elementy kadłuba i świece silnika. Uznano, że są to szczątki uzbrojonego samolotu rozpoznawczego. Zdaniem znawców lotnictwa, w grę wchodził Lublin R XIII lub RWD-14 "Czapla". Dopiero odkrycie charakterystycznej tabliczki z kabiny z napisem „Osłona żaluzji silnika”, obudowy radiostacji oraz innych elementów samolotu, jednoznacznie potwierdziło, że w Górach Prusinowskich zestrzelona została "Czapla", napędzana silnikiem Mors. RWD-14 "Czapla" to dwumiejscowy samolot rozpoznawczy, który po latach nieudanych testów, wdrożono do produkcji w lipcu 1938 w Lubelskiej Wytwórni Samolotów (LWS). Armia zamówiła tylko 65 egzemplarzy tych maszyn. Rozlokowano je w każdym Pułku Lotniczym, m.in. w 33 eskadrze Armii Poznań. Rano 31 sierpnia 1939 roku eskadra, składająca się z siedmiu samolotów RWD 14 Czapla i dwóch RWD 8 odleciała na lotnisko polowe Niechanowo koło Gniezna. W II plutonie eskadry znajdowało się trzech obserwatorów i trzech pilotów. Wśród nich: ppor. obs. Tadeusz Sawicki oraz kpr. pil. Brunon Ślebioda. Pluton był przesuwany następnie na lotniska polowe w Dębem koło Kalisza, w okolice Turku i Inowrocławia. 5 września wykonał zadania, m.in. w rejonie Kalisza i Ostrowa Wielkopolskiego. Załogi 33 Eskadry od 1 do 14 września 1939 roku wykonały 44 zadania bojowe. Poległo czterech lotników, a ośmiu uznano za zaginionych. Z siedmiu samolotów RWD–14 „Czapla” nie przetrwał ani jeden.

RWD-14 "Czapla" to dwumiejscowy lekki samolot obserwacyjny produkowany od 1938 r.
Identyfikację samolotu oraz lotników zestrzelonych w Górach Prusinowskich ułatwiły wspomnienia naocznych świadków. Jeden z nich opowiadał, że następnego dnia po katastrofie widział na drzewie fragmentu płótna ze znakiem owada przypominającego ważkę. Poszukiwacze skojarzyli to z ważką będącą znakiem rozpoznawczym 33 eskadry obserwacyjnej Armii Poznań. Jak stwierdził prowadzący program „Było nie minęło”, Adam Sikorski”: „układanka zaczyna się dopasowywać”. Polegli lotnicy odzyskali swoje imiona i nazwiska. Pozostało jeszcze uzupełnić ich życiorysy.

Wyemitowany w TVP program zakończył apel do rodzin lotników o kontakt z redakcją. Za sprawą historyków lotnictwa, odpowiedź przyszła już po dwóch dniach od zakończenia prac w prusinowickim lesie. Rodzinę podporucznika Tadeusza Sawickiego odnaleziono we Wrocławiu. Przed wojną mieszkała we Lwowie. To stamtąd Tadeusz wyruszył w 1935 roku, po studiach na Wydziale Rolniczo-Lasowym Politechniki Lwowskiej do Stanisławowa, by odbyć służbę wojskową. W trakcie przeszkolenia dla podchorążych w 48 pułku piechoty zgłosił się na badania lekarskie dla kandydatów do służby w lotnictwie. Został przyjęty na 3-letni kurs Podchorążych Zawodowych Lotnictwa w Dęblinie w grupie personelu latającego, który ukończył w październiku 1938 roku z nominacją na stopień podporucznika. W trakcie służby wojskowej kontynuował naukę na Politechnice Lwowskiej. Pisał pracę dyplomową na temat wykorzystania lotnictwa do walki ze szkodnikami i pasożytami lasów.

Tadeusz Sawicki (trzeci od lewej) z grupą lotników w Dęblinie, ok. roku 1938. Zdjęcie ze zbiorów rodziny
Po nominacji na podporucznika obserwatora Tadeusz został skierowany do 3 pułku lotniczego w Poznaniu – Ławicy. W pierwszych dniach II wojny światowej wykonywał loty rozpoznawcze
w II plutonie 33 Eskadry Obserwacyjnej w ramach współpracy z 25 Dywizją Piechoty.
W roku 1946 rodzina została wysiedlona ze Lwowa i zamieszkała w Trzebnicy pod Wrocławiem.
Babcia czyli matka Tadeusza do końca życia wierzyła, że on gdzieś się ukrywa, nie wierzyła w jego śmierć – wyjaśniał w programie „Było nie minęło” Ryszard Sawicki, bratanek lotnika.
92-letni brat Tadeusza, Leszek Sawicki, łamiącym się głosem opowiadał przed kamerą:
To jest wzruszające i przejmujące. Po kilku akcjach poszukiwania grobu Tadeusza nie spodziewałem się, że jeszcze może dojść do tego... Rodzice na promocję do Dęblina polecieli samolotem. Lecieli pierwszy raz w życiu… Sprawa tego ryngrafu z Matką Boską niezbyt dobrze utkwiła mi w pamięci. Wydaje mi się, że to rodzice podarowali go Tadzikowi. Podobny, ale znacznie mniejszy wielkości pudełka od zapałek, ja miałem w czasie wojska…
O śmierci zaginionego w kampanii wrześniowej Tadeusza rodzina dowiedziała się wiele lat temu. Jednak dotąd uważano, że jego samolot został zestrzelony przez niemiecką obronę przeciwlotniczą w okolicach Koła, a dwóch lotników pochowano na cmentarzu w pobliskiej Sobótce. Ustalenie prawdziwego miejsca śmierci podporucznika Sawickiego było dla rodziny niezwykłym przeżyciem. Wkrótce odwiedziła ona domniemaną mogiłę lotników w Zadzimiu oraz leśną polanę w Górach Prusinowskich, gdzie rozbił się samolot. Dla Leszka Sawickiego, znanego geologa, była to ostatnia wyprawa na grób starszego brata. Zmarł wkrótce potem, 21 lutego 2017 roku.

Dla 92-letniego Leszka Sawickiego (czwarty od lewej) była to ostatnia wyprawa na grób starszego brata. Zdjęcie: naszemiasto.pl
W miejscu śmierci lotników postawiono brzozowy krzyż z upamiętniającą tabliczką, na której podano datę śmierci lotników 5 września 1939 roku. Jednak dalsze poszukiwania przyniosły zaskakujący zwrot w tej, wydawałoby się dobrze udokumentowanej, historii. W centralnym archiwum wojskowym odnaleziono meldunek z lotu obserwacyjnego z datą 5 września sporządzony o godzinie 19 wieczorem, prawdopodobnie przez Tadeusza Sawickiego. Można z niego wyczytać:
Od Pęczniewa na południe pusto. Miejscowość Warta płonie. Dwa kilometry zachód silny ogień artylerii. Późna godzina mglisto…
Wróciło pytanie: kiedy naprawdę zginęła załoga Czapli?  Skoro 5 września o godzinie 19 sporządziła raport, jej tragiczny koniec musiałby nastąpić dopiero następnego dnia.
Do tej pory nie udało się też ustalić gdzie naprawdę spoczywają szczątki lotników? Czy w bezimiennej mogile w Zadzimiu, czy też zostały gdzieś przeniesione po wojnie? Na przykład do Łęczycy, albo Sieradza, jak sugerują niektóre źródła. Dla przeprowadzenia badań konieczne jest uzyskanie zgody na ekshumację grobu w Zadzimiu. W dalszym ciągu poszukiwana jest rodzina pilota Ślebiody. W dostępnej dokumentacji wynika, że urodzony w Poznaniu w 1915 roku Brunon Ślebioda był synem Szczepana i Balbiny z domu Szczepaniak. Po ukończeniu Szkoły Podoficerskiej Pilotów w Bydgoszczy, jako kapral pilot został przydzielony do 3 pułku lotniczego
w Poznaniu. Czy z jego rodziny nikt już nie żyje?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz