sobota, 29 września 2018

Tajemniczy gość z nieba [1]

Patrzą na rozkopaną ziemię i na bryły zoksydowanego piasku, poczem oglądają się jeden na drugiego wzrokiem, który mówi:
- Myślałem, że tu jakie dziwa będą, a tu ci kupa piachu...
Dopiero jeden z nich wyjmuje z kieszeni gazetę i objaśnia, iż meteor znajduje się kilka metrów pod ziemią i że trzeba go dopiero odkopać.
- To możeby jaki zarobek przy tem był? - zapytuje jeden z chłopów. 
- A może, niewiada... 
- A ile też to warte, jeśli wykopią? 
- Ponoć 5 milionów marek.
Tak sobie gwarzą (...) o tajemniczym "gościu z nieba" leżącym tuż pod naszemi stopami i mającym wsławić imię miasta... [Orędownik 27.09.1935].

orędownik

* * *
We wrześniu 1907 roku prasa informowała o dużym meteorze przelatującym nad południową Wielopolską. Pierwsze napisały o tym gazety poznańskie. "Kurjer Poznański" 7 września zamieścił notatkę poniższej treści:
Niezwykłe zjawisko na niebie obserwowano w nocy na ubiegły wtorek w Krotoszynie i okolicy. Mniej więcej o godzinie 1. zabłysnęła nagle jaskrawo gwiazda w kształcie kuli, mieniąca się we wszystkich kolorach tęczy, świeciła około trzech minut i rozprysnęła się w niezliczone małe gwiazdeczki. Przez cały ten czas było tak jasno jak we dnie. Podobne widowisko zauważono także w Mikstacie i innych miejscowościach w południowej części Księstwa.
"Widowisko" to zdarzyło się w nocy z 2 na 3 września 1907 roku. Było obserwowane ze Strzegomia, Krotoszyna, Mikstatu, Wągrowca oraz innych miejscowości z południowej części ówczesnego Księstwa Poznańskiego. Meteor był widoczny również na Dolnym Śląsku o czym donosiły wrocławskie gazety. Najdalsze na zachód obserwacje pochodzą z Bolesławca.

Meteor leciał z kierunku południowo-zachodniego na północny wschód omijając Ostrzeszów od południa. Według świadków miał postać "potężnego ciała świecącego w postaci gruszki". Opisywany był jako zjawisko "średniego kalibru" pod względem jasności, nie towarzyszyły mu efekty dźwiękowe. W końcowej fazie lotu nastąpił rozpad, który świadkowie opisywali jako "kulki" lub "gwiazdki".

Ilustrowany Kuryer Codzienny

Poszukiwania meteorytu podjęto dopiero po 28 latach. 15 września 1935 roku "Dziennik Poznański" informował:
Ostrzeszów. Bawi tutaj  pan Schmidt z Niemiec, poszukiwacz meteorów. Według zdania p. Schmidta w okolicy Ostrzeszowa spadł w nocy z 2 na 3 września 1907 r. o godzinie 1.43 olbrzymiej wielkości meteor. Kilkudniowe poszukiwania w lesie miejskim obok szosy obornickiej potwierdziły zdanie p. Schmidta. Meteor znaleziono. Odkopano już około 45 centnarów odłamków. W związku z tem na miejsce ma przybyć delegacja zakładu geologicznego z Warszawy.
"Poszukiwacz meteorów", Karol Schmidt na trop ostrzeszowskiego meteorytu trafił dzięki opowieści niejakiego Theodora Tantza, opublikowanej w grudniu 1934 roku w niemieckim tygodniku „Reclams Universum". We wrześniu 1907 roku młody niemieckiej żołnierz straży celnej miał być świadkiem upadku meteoru pod Ostrzeszowem. Z przyczyn osobistych swoją przygodę opisał dopiero po 28 latach. Schmidt, przedsiębiorca i amatorski poszukiwacz meteorytów, na podstawie relacji Tantza i innych dostępnych źródeł próbował ustalić miejsce upadku "gościa z nieba". Za pozwoleniem władz polskich na poszukiwanie meteorytu przybył do Ostrzeszowa we wrześniu 1935 roku. Państwowy Instytut Geologiczny w Warszawie wysłał na miejsce profesora Józefa Morozewicza i docenta Czesława Kuźniara, wybitnych geologów, którzy mieli współpracować z niemieckim poszukiwaczem.

Do projektu poszukiwania i wydobycia meteorytu udało się Schmidtowi pozyskać lokalne władze i miejscowych entuzjastów. Zawiązano nawet komitet, który podjął się uzyskania funduszy na poszukiwania. Na podstawie dodatkowych informacji uzyskanych od Tantza oraz dwóch polskich świadków (Matysiaka i Plucińskiego) Schmidt obliczył miejsce spadku, zatrudnił do pracy kilkunastu robotników i rozpoczął intensywne poszukiwania. Robiono odwierty w wielu miejscach z pomocą badań "igłą magnetyczną".  Na głębokości pół metra znajdowano twardą warstwę, która miała powstać ze "spalenia tlenku żelaza". Do pokruszenia twardej warstwy używano kilofów i dynamitu. Wydobyto w ten sposób kilka ton skał. Zdaniem Schmidta sam meteoryt miał znajdować się 6 metrów pod ziemią.

Do prasy trafiły informacje, że meteoryt został on odnaleziony, jednak ogłoszenie sukcesu poszukiwań było przedwczesne. Poszukiwacz okazał się ignorantem. Wydobyte kamienie "z nieba" zostały przez profesora Morozewicza zaopiniowane dosadnie i z ironią:

meteor na niebie- Może to u was nazywa się meteorytem, ale u nas to się nazywa granit. 

Meteorytami nie były też znalezione kawałki "żużlu", które okazały się orsztynem czyli metaliczną skałą pochodzenia miejscowego. Po dwudziestu dniach niemiecki "łowca meteorów" opuścił Ostrzeszów. Jednak naukowcy z instytutu geologicznego nie zaprzeczyli, że meteoryt mógł spaść w tej okolicy. Nie był to koniec poszukiwań "tajemniczego gościa z nieba".

O dalszej historii zagadkowego ostrzeszowskiego meteorytu napiszemy wkrótce...
* * *
Bibliografia:
http://wiki.meteoritica.pl


Rower szybki jak pociąg

Niewiele ponad 100 lat minęło od czasu, gdy pojazdy napędzane siłą ludzkich mięśni należały do najszybszych środków transportu. Niestety, tylko na krótkich dystansach... Pierwszego kwietnia 1894 roku „Wszechświat - tygodnik popularny, poświęcony naukom przyrodniczym” informował o badaniach prędkości osiąganych przez welocypedy:
Osiągnięto już obecnie taką szybkość welocypedów, że bieg ich porównywać można z biegiem pociągów kuryerskich, przynajmniej na odległościach niewielkich. Ponieważ zaś w ostatnich czasach oznaczono dokładnie biegi czyli rekordy welocypedów, można zestawić następny wykaz, dający szybkość średnią na sekundę, przy kursach rozmaitej długości:  
Widzimy stąd, że szybkość najwyższą zyskuje się po przebiegu około 200 metrów i że już w drugiej połowie pierwszego kilometra siły jadącego słabną. W każdym razie jest to rezultat uderzający, że w ciągu czasu krótszego nad godzinę przebyć można odległość 40 kilometrów. (Revue Scient.)
* * *
Welocyped to pierwowzór roweru, nieposiadający łańcucha ani hamulców, często z bardzo dużym kołem przednim oraz małym kołem tylnym.  Niekiedy miał dwa koła tylne, czasem dwa koła przednie. Wszystkie te pojazdy były napędzane pedałami osadzonymi na osi przedniego koła.




środa, 26 września 2018

Jak stolik z popiołów

Ok. 1600 r. przed naszą erą gigantyczny wybuch wulkanu zmiótł z powierzchni Morza Egejskiego wyspę Thera (Thira). Została tylko dziura o średnicy ok. 10 kilometrów i kilka wysepek znanych dziś jako archipelag Santorini. Wybuch był tak silny, że zniszczył całkowicie kwitnącą wcześniej na wyspie tzw. kulturę cykladzką oraz mocno zaszkodził odległej o ponad 100 km Krecie. Na szczęście mieszkańcy Thery w większości opuścili wyspę jeszcze przed wybuchem wulkanu – po wielkim trzęsieniu ziemi, które wcześniej nawiedziło wyspę.

Przez wieki nie wiedziano niemal nic o tej kulturze. Nie zachowały się żadne źródła pisane na jej temat. Cała wiedza o cykladzkiej cywilizacji pochodzi z badań archeologów. Pierwsze wykopaliska rozpoczęto jeszcze w XIX wieku, po przypadkowym odkryciu osady Akrotiri w trakcie wydobywania pumeksu do budowy Kanału Sueskiego. Jednak regularne prace zaczęły się w dopiero 1967 roku. Wtedy odkryto pod warstwami pumeksu świetnie zachowane miasto z domami pełnymi fresków niezwykłej urody, o rozmaitej tematyce (bitwa morska, walczące na pięści dzieci, sceny z przyrody). Znaleziono również pozostałości waz minojskich i mebli oraz inskrypcje w piśmie linearnym B.

Pierwsza odnaleziona osada datowana jest IV tysiąclecie p.n.e., natomiast szczyt rozwoju miasta przypada na okres pomiędzy XX a XVI wiekiem p.n.e. W tym okresie miasto obejmowało obszar ponad 20 ha i mieszkało tu kilka tysięcy ludzi, zajmujących się głównie handlem. Ulice były wąskie, ale mieszkania obszerne, zbudowane z cegły glinianej, z gipsowanymi ścianami i toaletami połączonymi z kanalizacja miejską. Do niektórych domów doprowadzone były dwie rury z wodą, prawdopodobnie w jednej z nich była ciepła woda pochodząca ze źródeł termalnych.

Fakt zasypania miasta przez wulkan umożliwił zachowanie się negatywów obiektów wykonanych z drewna, co pozwoliło na ich rekonstrukcję. Także kamienne figurki muzykantów siedzących na krzesłach stały się inspiracją do odtworzenia kilku mebli z epoki brązu. O tym niezwykłym przedsięwzięciu pisała Ludwika Press w książce „Kultura Wysp Cykladzkich w epoce brązu”. Poniżej fragment:

W kamieniu artysta zachował zasadnicze cechy drewnianego sprzętu. Wiemy na ich podstawie, że oryginalne stołki miały konstrukcję stojakową, czyli że rama siedzenia była osadzona na czterech solidnych nogach. Ale nieliczne zabytki rzeźby marmurowej o wyjątkowej tematyce nie są jedynym źródłem do poznania mebli cykladzkich w epoce brązu.

W Akrotiri powstały warunki do odtworzenia kilku drewnianych mebli. Należy do nich stołek, częściowo uszkodzony, gdyż spadła na niego ciężka belka stropowa podczas trzęsienia ziemi. Odciśnięte w pumeksie i popiele wulkanicznym kształty nie zachowanych mebli, stołka i łoża, zostały utrwalone dzięki użyciu płynnego gipsu, który w toku prac archeologicznych wlewano w puste miejsca pozostawione przez różne przedmioty. W ten sposób zrekonstruowano też drewniane obramienia drzwi.

Omawiany stołek miał 38 cm wysokości, prostokątne siedzenie o wymiarach 42 x 28 cm i bardzo przypominał opisane stołki z marmuru. Odkryty znacznie później od siedzących figurek, potwierdził przekonanie o drewnianym rodowodzie wyrzeźbionych mebli. Drugi sprzęt, którego drewniane ramy zostały odtworzone, wzbudził znacznie większe zainteresowanie. Było to łoże, które podobnie jak stołek stało niegdyś w tzw. pokoju z liliami. Na czterech nogach wspierała się rama prostokątna (1,60 x 0,68 m) z dobrze zachowanymi śladami lin czy sznurów. Rodzaj materaca stanowiła skóra zwierzęca lub gruba tkanina.

W kręgu egejskim modele takiego sprzętu należą do bardzo rzadkich znalezisk. Eksperyment przeprowadzony w Akrotiri, daje zaś wyobrażenie o prawdziwym łożu i jego proporcjach. Jak informuje Marinatos, uzdolnieni stolarze, państwo Saridis, podjęli się z dobrym wynikiem wykonania łoża z drewna oliwki na podstawie odlewu gipsowego i obciągnęli je skórą cielęcą. Ich dziełem jest także stołek z tego samego gatunku drzewa, zrekonstruowany zgodnie z odlewem. (…)

Jak model stołu wygląda terakotowy sprzęt na trzech nogach z wysokim podwójnym blatem, pustym wewnątrz, wyposażonym w prostokątny otwór z boku. Kiedy wkładano tamtędy opał, rozgrzewała się powierzchnia stołu i stojące na niej naczynia z jedzeniem. Można więc opisany sprzęt uważać za rodzaj ogrzewacza wzorowanego na formie okrągłego stołu.

Drewno odegrało również ważną rolę w budownictwie i szkutnictwie. Z drewna wykonywano wiele przedmiotów codziennego użytku, a także uchwyty metalowych narzędzi różnego rodzaju. Na Therze było go zbyt mało i musiano je sprowadzać z innych wysp.

Meble spełniały w mieszkaniach swoją podstawową funkcję; mogły to być sprzęty pełne prostoty i takie poznajemy w Akrotiri. Niekiedy łączyły funkcjonalny kształt ze starannym opracowaniem szczegółów. O wykwintnych meblach minojskich, zdobionych np. srebrem i kością słoniową, informują zachowane opisy, zanotowane pismem linearnym B na tabliczkach glinianych przechowywanych w pałacowym archiwum [na Krecie - przyp. wk]. Większość archeologów uważa, że w Akrotiri nie było pałacu, a nietrwałość drewna sprawia, że tylko w wyjątkowych wypadkach można uzyskać dane o meblach z epoki brązu.

środa, 5 września 2018

Sobieski przed bitwą

Przenieśmy się w czasie i poznajmy rodzinę Sobieskich mieszkającą w Wilanowie ponad 300 lat temu. Bądźmy świadkami niezwykłej historii, która wydarzyła się tuż przed wyprawą pod Wiedeń w 1683 roku.

Jak co roku z okazji Dni Wilanowa Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie zaprasza na spektakl plenerowy. Tegoroczne widowisko pod tytułem „Sobieski obrońcą chrześcijaństwa” jest częścią tryptyku o losach króla Jana III.

Wystawiona dwa lata temu w Wilanowie „Uczta w Jaworowie” przybliżała perypetie rodziny Sobieskich związane z dynastycznymi planami króla próbującego osadzić na tronie swego pierworodnego syna Jakuba. Rok temu na dziedzińcu wilanowskim byliśmy świadkami narady przed bitwą. Tym razem opowiemy o historii Lwa Lechistanu tuż przed bitwą wiedeńską. Spiski, walka wywiadów, poselstwa i dyplomacja będą się wydarzać na tle sielskiego życia rodzinnego Sobieskich w Wilanowie. A my wszyscy będziemy w samym środku tej historii!

TERMIN: 8 września, godz. 16.00
MIEJSCE: dziedziniec pałacu w Wilanowie
WSTĘP: wolny


poniedziałek, 3 września 2018

Odświętny zimorodek - najlepsze listy motywacyjne w historii

Drogi Panie, lubię słowa. Lubię tłuste, maślane słowa, takie jak "muł", "atłas" i "tłuc"...
W 1934 roku Robert Pirosh, copywriter z Nowego Jorku, rzucił pracę i wyjechał do Hollywood. Zamierzał tam zrobić karierę scenarzysty filmowego. Zebrał adresy wszystkich liczących się reżyserów, producentów i dyrektorów wytworni filmowych, po czym wysłał do nich niezwykły tekst. Obecnie jest uznawany za jeden z najwspanialszych listów motywacyjnych w dziejach ludzkości. Był również bardzo skuteczny. Pirosha zaproszono na trzy rozmowy kwalifikacyjne i ostatecznie zdobył stanowisko młodszego scenarzysty w wytwórni MGM.

Co takiego napisał, że został zauważony i doceniony? Po prostu kilkanaście zdań o tym, że lubi słowa. Między innymi takie zdania:
Lubię wzniosłe, natchnione słowa, takie jak "odświętny", dystyngowany, zniesmaczony.  Lubie te eleganckie i kwieciste, jak "letni", "błądzić", "zimorodek" i "Elizjum". Lubię też glistowate, wijące się i gąbczaste, takie jak "pełzać", "pokłon", "plantacja" i "kroplówka". Lubię w końcu zabawne słowa, na przykład "bąbel", "klapa", "bekać" i "bulgotać".
Znacznie bardziej lubię słowo scenarzysta niż copywriter, postanowiłem więc rzucić pracę w agencji reklamowej w Nowym Jorku i spróbować szczęścia w Hollywood. Jednak zanim wskoczyłem na głęboką wodę, wybrałem się do Europy, aby się tam uczyć, wygłupiać i rozmyślać. Właśnie stamtąd wróciłem i nadal lubię słowa. Czy mogę kilka z panem zamienić?
15 lat później Robert Pirosh zdobył Oscara za scenariusz filmu "Pole bitwy". Był też autorem scenariuszy wielu popularnych filmów m. in. "Czarnoksiężnik z Oz" (1939), "Ożeniłem się z czarownicą" (1942) czy "Piekło dla bohaterów" (1962).

Pismo Pirosha opublikowane zostało w zbiorze "Listy niezapomniane" opracowanym przez przez Shauna Ushera, angielskiego autora bloga www.lettersofnote.com. Wśród 126 najciekawszych i najważniejszych listów w dziejach ludzkości są korespondencje sprzed wielu wieków, jak i z ostatnich lat. Znajdziemy tu również inne, niezwykłe i zaskakujące prośby o pracę. Na przykład list  Leonarda da Vinci do księcia Mediolanu Ludwika Sforzy. Wiedząc, że książę szuka budowniczych obiektów wojskowych, 30-letni Leonardo, który jeszcze nie był słynnym malarzem, napisał list przedstawiający w dziesięciu punktach jego umiejętności konstruktorskie. Jak na owe czasy były niebagatelne. Poniżej przytaczamy tylko część fantastycznej oferty Leonarda:
działo Leonardo da Vinci
Posiadam projekty bardzo lekkich, silnych i przenośnych mostów, przy użyciu których da się ścigać nieprzyjaciela, a w wyjątkowych przypadkach również uciekać przed nim podczas walki. Dzięki ich użyciu można niszczyć i palić mosty wroga. 
Na wypadek, kiedy podczas oblężenia nie można byłoby prowadzić ostrzału, zważywszy na wysokość murów lub ich wyjątkowe położenie, znam metody zniszczenia każdej fortecy, pod warunkiem że nie została ona wzniesiona na skałach. 
Posiadam także projekty wygodnych i łatwych do przenoszenia dział, które potrafią miotać małe kamienie niczym grad, zaś dobywający się z nich dym każdego wroga wprawi w przerażenie. 
Potrafię również docierać w oznaczone miejsca za pomocą podziemnych korytarzy i sekretnych przejść wykonanych bez żadnego hałasu, nawet jeśli musiałyby wieść pod fosą lub rzeką. 
Stworzę także pancerne pojazdy, bezpieczne i nie do zdobycia, które zdolne będą penetrować siły wroga oraz jego artylerię. Nie istnieje taki tłum uzbrojonych wojowników, którego nie przebiłaby ta maszyna. Za wynalazkiem tym bezpiecznie i bez przeszkód maszerować może piechota. 
Tam, gdzie działa nie znajdą wykorzystania, zastosuję katapulty, mangonele, trebusze i inne wspaniale skuteczne machiny, których dziś się nie używa. Krótko mówiąc, niezależnie od warunków zdolny jestem stworzyć nieskończoną liczbę machin oblężniczych i obronnych.
Po takiej autoprezentacji kandydat mógł być tylko przyjęty, albo uznany za niepoczytalnego. Leonardo dostał tę robotę, ale nie zrealizował swoich militarnych projektów, albo nic o tych realizacjach nie wiemy. Za to na zamówienie Sforzy sportretował jego kochankę na obrazie "Dama z gronostajem" oraz nieślubną córkę na portrecie zwanym "La Bella Principessa". To talent malarski przyniósł mu sławę, nie wynalazki machin wojennych.

Prawie pięć wieków później, w 1933 roku 23-letnia Eudora Welty wysłała do magazynu "The New Yorker" prośbę o przyjęcie do pracy. Zaczęła dość nietypowo:
Panowie, domyślam się, że bylibyście bardziej zainteresowani zręczną sztuczką magika niż aplikacją na jedno ze stanowisk w Waszej gazecie, jednak, jak wiadomo, nie można mieć wszystkiego.
Po krótkim i dowcipnym przedstawieniu swojego wykształcenia oraz doświadczeń zawodowych, przeszła do rzeczy. Równie ujmująco i bezpośrednio:
Eudora Welty
Jeśli chodzi o to, co mogłabym Panom zaoferować - widziałam zastraszającą liczbę filmów i wystaw malarskich, które, jak sądzę, mogłabym dla Panów bezstronnie recenzować; ostatnio wymyśliłam nawet neologizm określający obrazy Matisse`a po tym, jak obejrzałam jego ostatnią wystawę u Marie Harriman, mianowicie konkubinarbuz. Pokazuje to, w jaki sposób działa mój mózg - szybko i nietypowo. Czytam wręcz żarłocznie i po każdej lekturze mogę natychmiast trzaskać recenzję. (...) 
Tak bardzo chciałabym dla Panów pracować! Jeden maleńki felieton każdego ranka - albo każdego wieczoru, jeśli nie możecie, Panowie, zatrudnić ,mnie w dziennym wymiarze - choć zapewniam, że gotowa jestem tyrać jak niewolnik. Potrafię też rysować tak jak pan Thuber, na wypadek gdyby mu odbiło. Uczyłam się malowania kwiatów. 
Nie wiem, gdzie mogłabym aplikować, gdyby odrzucili Panowie moje podanie; nie piszę tego, aby Panom schlebiać, ale sami zobaczcie, jaką mam alternatywę: U. z N.C. proponuje mi 12 dolarów za tańczenie w klubie Valecha Lindsaya. Wspaniale. Składam to podanie na Panów ręce, zapewniając jeszcze, że jestem sumiennym pracownikiem...
Niestety, list ten został przez redakcję zignorowany. Jednak jakiś czas później "The Ner Yorker" naprawił swój błąd. Eudora Welty opublikowała na jego łamach wiele artykułów. W roku 1973  otrzymała nagrodę Pulitzera za powieść "The Optimist`s Daughter". Została również nagrodzona Prezydenckim Medalem Wolności.

W 1989 roku młody projektant gier komputerowych wysłał CV i list motywacyjny do firmy Lucas Art, założonej przez George`a Lucasa. Odezwano się telefonicznie. Niestety, pod koniec rozmowy kandydat popełnił potworny błąd - przyznał się, że korzysta z pirackiej wersji gry swojego potencjalnego pracodawcy. Żeby zatrzeć złe wrażenie Tim Schafer napisał nowy list motywacyjny w formie gry komputerowej. Tekst ilustrowany grafikami jak z gry, zaczynał się tak:
Twoja misja znalezienia idealnej pracy rozpoczyna się w Centrum Idealnej Kariery. Po wejściu do środka widzisz pomocną kobietę, która siedzi za biurkiem. Kobieta uśmiecha się do ciebie i pyta: 
W czym mogę pomóc? 
Powiedz: szukam pracy.
Rozumiem - odpowiada kobieta - A gdzie chciałby pan pracować: w Los Angeles , Dolinie Krzemowej czy San Rafael? 
Powiedz: w San Rafael.
Dobry wybór - mówi - Oto oferty pracy, które mogą pana zainteresować. 
Podaje ci trzy broszury. 
Obejrzyj broszury. Ich tytuły brzmia następująco: HAL Computers: wykręć z nami numer; Yoyodine Defense Technologies: pomóż nam wykorzystać nasz destrukcyjny potencjał oraz Lucas Film, Ltd: Gry, Gry, Gry! 
Otwórz broszurę LucasFilm.
Dalej "uczestnik" gry wysyła CV do Lucas Film, dostaje pracę i podjeżdża komunikacją miejską do firmy. Zastaje tam życzliwych ludzi, otrzymuje biurko z  nowoczesnym komputerem i telefonem oraz zabiera się do pracy. Gra w zdobycie wymarzonej pracy kończy się na najwyższym levelu, który Tim Schafer, tak opisał:
Kiedy osiągasz satysfakcję z pracy, twoja punktacja zwiększa się do 100, a misja zostaje zakończona. Jednak prawdziwa przygoda dopiero się rozpoczyna, podobnie jak twoja współpraca z firmą Lucas Film.
Kilka tygodni po wysłaniu tego oryginalnego listu motywacyjnego Schafer został pracownikiem Lucas Film. Dla tej firmy stworzył dwie najpopularniejsze gry przygodowe wszech czasów: The Secret of Monkey Island oraz Monkey Island 2.

Dzisiaj większość poszukujących pracy uważa, że list motywacyjny to przeżytek. Nie piszą go wcale, albo kopiują wzór z Internetu. Jeśli chcesz, aby twoja aplikacja przykuła uwagę rekrutera, czytaj i wzoruj się na najlepszych...

* * *

Listy niezapomniane
Wydawnictwo: Sine Qua Non, 2015
Autor: Shaun Usher
Tytuł oryginału: Letters of Note
Tłumaczenie: Jakub Małecki
Data wydania: 6 maja 2015
Format: 165 x 235 mm
Liczba stron: 416 tekst
ISBN: 978-83-7924-332-7