niedziela, 16 kwietnia 2017

Jeszcze słychać rżenie koni...

Szacuje się, że podczas I wojny światowej w walczących armiach wykorzystano ponad 10 milionów koni. Część z nich ciągnęła armaty, wozy z amunicją czy z żywnością. Inne służyły do jazdy wierzchem, gdyż kawaleria była ważną siłą uderzeniową wszystkich armii.

Tylko nielicznym koniom udało się przeżyć tę wojnę. Zginęło ich niewiele mniej niż ludzi - około 8 milionów. Padały od kul, pocisków, chorób, gazu. Ranne trafiały do specjalnych szpitali weterynaryjnych, a po wyleczeniu ponownie wysyłano je na front…
Każdego dnia do wojsk brytyjskich walczących w Europie trzeba były dostarczyć około tysiąca koni, aby uzupełnić straty. W 1917 roku w sztabach alianckich powstała koncepcja, że koń jest cenniejszy niż człowiek, bo trudniej go zastąpić.

Żołnierze zwykle bardzo cenili te zwierzęta. Z wielu listów i pamiętników wynika, że śmierć konia bywała czasem nie mniej przygnębiająca niż kolegi z oddziału. Zdarzały się jednak sytuacje odwrotne, gdy koń zostawał sam na polu bitwy po śmierci jeźdźca. Taką dramatyczną historię opowiedział dziennikowi "Godzina Polski" w początkach 1917 roku anonimowy oficer rezerwy armii niemieckiej…
* * *


konie podczas 1 wojny
Staliśmy na granicy. Nasze wojska, kiedy pobiliśmy Rosjan odeszły daleko, w głąb kraju, a my z rezerwy posłani zostaliśmy na południe, aby uważać czy się co gdzie znowu nie rusza… Urządziliśmy się dosyć wygodnie i mieliśmy przez jakiś czas zupełny spokój. Wysiadywaliśmy długie godziny przed domkiem, słuchając tonów „harmonii“, którą służący mego przyjaciela gdzieś zarekwirował. Tak upływał dzień za dniem, bez przygód. Aż pewnego razu straż z pagórka, gdzie stała na warcie, dała znać, że coś się niedaleko rusza. Wyszedłem na wzgórze i przekonałem się, że są to rosyjscy dragoni, którzy wyjechali z lasu i zatrzymali się. Zwołałem więc zaraz ludzi, kazałem im, by się pochowali i czekali na moje rozkazy. Spomiędzy dragonów wysunął się jeden i pomału, badając okolicę, zbliżał się ku nam. Nagle, ujrzawszy nas, odwrócił się i popędził do swoich. Rozkazałem, by żołnierze wystrzelili. Padło 8 strzałów, a jeździec zleciał z konia, który bez pana zaczął biec po równinie przed siebie. Strzelaliśmy dalej do nieprzyjaciela, schowanego w lesie, skąd też gęsto sypały się kule…

Nasz cisza i spokój skończyły się. Rosjanie zostali w lesie i ostrzeliwali aż do wieczora nasze pozycje. Po nocach czuwaliśmy pilnie, aby nam nie urządzili jakiej niespodzianki. Jednej nocy zawołał mnie żołnierz, stojący na warcie, że widzi coś ciemnego na ziemi, tuż przy zabitym oficerze nieprzyjacielskim. Rzeczywiście, nawet w nocy dał się zauważyć zarys jakiegoś większego stworzenia. Co to mogło być?
- Wiecie panie oficerze, co to jest? To koń zmarłego.
car mikołaj IIKiedy zaczęło dnieć, widzieliśmy konia zupełnie dobrze. Wierne zwierzę wróciło do swego pana i stało nad nim, niby pytając – Co jeszcześ się nie wyspał? Moi ludzie z podziwem patrzyli na konia, który parę razy zarżał, jakby chciał trupa obudzić.
- Pójdę tam i pochowam zmarłego – postanowił jeden z żołnierzy.

Było mu tak, jak i innym, żal nieboszczyka, co leżał rozciągnięty na wznak, twarzą do nieba i konia, który już parę nocy czekał na to, by się jego pan obudził. Ale jak tylko Rosjanie zauważyli żołnierza, zaraz zaczęli gwałtowną strzelaninę, na co my odpowiedzieliśmy podobnie. Koń, wystraszony hałasem uciekł.

To się powtarzało parę nocy. Wierny koń co wieczór przychodził do swego pana, całą noc przestał przy trupie, a jak zaczęło świtać i usłyszał pierwszy strzał – znikał. Widok tego biednego konia przy zabitym był dla naszych żołnierzy bardzo męczący. Wreszcie pewnej nocy dwóch ochotników  wybrało się i oficera pochowali.
- Już zakopany – oznajmił mi jeden z nich.
koń podczas 1 wojnyZdarzenie to tak mnie zdenerwowało, że przez całą noc nie mogłem spać. Zostałem na straży. Noc była piękna i cicha. Naraz w tej ciszy rozległo się rżenie. Biedny koń wrócił znowu, ale swego pana już nie zastał. Więc odszedł, odszedł na zawsze…

Nie mogę zapomnieć tego rżenia, niesłychanie bolesnym wydawał się mi jego głos. Nastała znowu cisza, tylko tupot końskich kopyt jeszcze chwilę słyszałem. Wierne stworzenie już więcej pana swego nie widziało, a i my odtąd nigdy go już nie spostrzegliśmy.

* * *

Źródło: Godzina Polski nr 93 z 5 kwietnia 1917 roku.

sobota, 8 kwietnia 2017

Normalni ludzie czynią zło?

Normalni ludzie nie zabijają. Normalni ludzie nie mordują okrutnie bezbronnych dzieci, starców i kobiet. Normalni czyli jacy? Czy nazistowscy zbrodniarze byli wściekłymi bestiami pozbawionymi ludzkich uczuć?
Przy pierwszych samochodach trochę mi drżała ręka, kiedy strzelałem, ale człowiek się przyzwyczaja. Przy dziesiątym samochodzie już spokojnie celowałem i pewnie strzelałem do tych wielu kobiet, dzieci i niemowląt. Pamiętałem, że w domu czeka na mnie dwójka maluchów, których te hordy potraktowałyby tak samo, jeżeli nie dziesięć razy gorzej. [. . .] Niemowlaki leciały szerokim łukiem w powietrzu, a my rozwalaliśmy je jeszcze w locie, zanim spadły do dołu i wody (niemiecki policjant w liście do domu o mordowaniu Żydów na Ukrainie, październik 1941 rok)
dimsdale psychologia złaPo zakończeniu drugiej wojny światowej przywódcy zwycięskich państw alianckich stanęli przed trudnym problemem ukarania winnych zbrodni Holocaustu. Czy karać tylko przywódców i inspiratorów, czy również setki tysięcy, jeśli nie miliony wykonawców. Józef Stalin już podczas konferencji w Teheranie w 1943 roku proponował egzekucje 50 do 100 tysięcy niemieckich oficerów. Rozstrzelanie w sowieckim stylu, w bocznej uliczce, bez sądu....
Założyciele i prawodawcy państw winni zawsze zakładać z góry, że wszyscy ludzie są źli i że niechybnie takimi się okażą, ilekroć będą mieli po temu sposobność (Niccolo Machiavelli, Rozważania nad pierwszym dziesięcioksiągiem historii Rzymu Liwiusza)
Alianci mieli wiele powodów, by pozostałym przy życiu, pojmanym liderom nazistowskim urządzić proces sądowy. Sprawiedliwe ich ukaranie stanowiło ważny element denazyfikacji Niemiec. Publiczny sąd miał też zniechęcić przyszłe dyktatury do popełniania podobnych zbrodni wojennych i ludobójstwa. Ale chodziło jeszcze o coś nie mniej istotnego. O chęć zrozumienia ludzi, którzy pokierowali całym krajem w tak tragicznym kierunku. Wielu wysokiej rangi hitlerowców zostało wykształconych i wychowanych w zachodnim systemie wartości. Jak mogli dopuścić się takiego bestialstwa? Powszechnie mówiło się, że oskarżeni naziści byli psychopatami, sadystami i całkowitymi "odmieńcami". Wierzono, że podczas procesu w Norymberdze uda się to wykazać i ujawnić przyczyny powstawania zła. Powstała unikalna szansa zbadania psychiki zbrodniarzy hitlerowskich.
 Znalazłem bardzo niewiele dobrego w ludzkich istotach. W moim przekonaniu większość z ich to śmieci (Zygmunt Freud w liście do Oskara Pfistera, 10 września 1918 r.)
douglas kelleyDo więzienia w Norymberdze zostali skierowani dwaj amerykańscy naukowcy: psychiatra Douglas Kelley i psycholog Gustave Gilbert. Oficjalnie mieli ocenić czy stan psychiczny oskarżonych pozwala postawić ich przed sądem. Ale realizowali także swoje osobiste plany zbadania i opisania natury zła uosabianego przez liderów ruchu nazistowskiego. Obaj spędzili wiele godzin w ciasnych norymberskich celach na rozmowach z więźniami oraz na przeprowadzaniu z nimi testów psychologicznych. Później obserwowali oskarżonych podczas procesu. Po latach ich obserwacje i notatki posłużyły amerykańskiemu psychiatrze Joelowi E. Dimsdale`owi do napisania książki na temat psychologii zła na przykładzie czterech głównych oskarżonych w procesach norymberskich: Roberta Leya, Hermanna Goeringa, Juliusa Streichera i Rudolfa Hessa.
Nie spieszyłem się z pisaniem; nie chciałem tego robić. Historia była dla mnie zbyt ponura, ale wciąż do mnie wracała i gdy już się zestarzałem, doszedłem do wniosku, że nie mogę przed nią dłużej uciekać. Tak więc książka ta bada spuściznę po Norymberdze i przedstawia to, czego dowiedziałem się na temat zła (ze wstępu)
gustave gilbert
Od procesów norymberskich minęło ponad 70 lat. Dziś Europa próbuje żyć w pokoju i rozwiązywać konflikty drogami dyplomatycznymi. Ale nacjonalizmy, totalitaryzmy, zbrodnicze reżimy i ludobójstwa nie odeszły w przeszłość. Nauki, jakie ludzkość wyniosła z dwóch wojen światowych nie wszędzie dotarły. Niewinni ludzie giną codziennie z rąk psychopatycznych morderców, religijnych fanatyków czy z polecenia przywódców żądających absolutnej władzy. Wyjaśnienie pochodzenia zła w człowieku jest nadal sprawą pierwszej wagi. Książka amerykańskiego psychiatry wiele wyjaśnia, ale stawia również nowe pytania...
Wystarczy, by dobrzy ludzie nic nie robili, a zło zatriumfuje (słowa przypisywane Edmundowi Burke`owi).

* * *

Joel E. Dimsdale - Psychologia zła. Jak Hitler omamił umysły. Wydawnictwo RM.

sobota, 1 kwietnia 2017

Dziewczyny zagorzały!

Wypadki zatruć tlenkiem węgla zdarzają się od kiedy ludzie zaczęli ogniem ogrzewać zamknięte pomieszczenia. Wielu nieszczęśników poniosło śmierć z tej - nieustalonej wtedy - przyczyny. Jak donosiła Gazeta Kaliska 29 grudnia 1894:
Szczęśliwiej zakończył się wypadek w Woleniu, majątku p. Gutowskiego. Z wtorku na środę w nocy usłyszano we dworze stukanie do okna i wołanie, iż „dziewczyny zagorzały!" Córki pp. G. pośpieszyły do oficyny, gdzie mieszka służba dworska i zastały cztery dziewczyny, leżące prawie już bez przytomności. Dzięki energicznemu ratunkowi niebezpieczeństwo usunięto. Przyczyną było zawczesne zasunięcie blachy, zanim drzewo dobrze się spaliło. Cztery położyły się spać, piąta zaś zajęta była robotą swoją i ta, słysząc jęki swych towarzyszek i sama czując co chwila zwiększający się szum w głowie, wreszcie mdłości, dobywszy reszty sił, pobiegła donieść o wypadku. (Gazeta Kaliska, 1894, r. 102, za: http://sieradzkiewsie.blogspot.com).

Czad, zwany cichym zabójcą, to silnie trujący, bezbarwny i bezwonny gaz. Jego chemiczna nazwa - tlenek węgla - nie brzmi groźnie, prawda? A przecież każdego roku zabija w Polsce ponad sto osób, a blisko dwa tysiące podtruwa. Do organizmu dostaje się z wdychanym powietrzem. W układzie oddechowym tlenek węgla wiąże się z hemoglobiną, 210 razy szybciej niż tlen i blokuje jego dopływ do organizmu. W ten sposób uniemożliwia prawidłowe rozprowadzanie tlenu we krwi, powoduje uszkodzenia mózgu i innych narządów. W zależności od stężenia w powietrzu i częstości oddechów, może powodować lekki ból głowy, zawroty głowy, utratę przytomności, nieodwracalne uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego, zawał, a nawet śmierć. Błyskawicznie następujące osłabienie i utrata świadomości powodują, że ucieczka z zaczadzonego pomieszczenia nie jest możliwa.

Dopiero pod koniec XVIII wieku istnienie trującego gazu, którego nie czuć, odkrył angielski uczony Joseph Priestley. Trzeba było dziesiątków następnych lat, aby wiedza o zagrożeniach podczas rozpalania ognia dotarła do zwykłych ludzi. Niestety, nadal jest niedostateczna...