czwartek, 27 października 2016

Pantera z Chrostkowa

Niemiecki czołg w styczniu 1945 roku został trafiony pociskiem artyleryjskim i unieruchomiony. Potem w odwecie za dużą skuteczność w walce został wysadzony przez żołnierzy radzieckich. Siła eksplozji była tak silna, że po latach części czołgu odnajdywano na obszarze kilometra. Żeby je pozbierać rozebrano nawet nasyp pod asfaltową drogą. Autorem poniższej relacji jest Łukasz Włodarczyk, prowadzący na Facebooku stronę "Wyprawy śladami II Wojny światowej".

PzKpfw V "Panther" 141 - część I

Zapraszam do przeczytania tekstu o wielkim wydarzeniu, odkryciu części wraku unikatowej "Pantery" 141. Jej odkrywcy opowiedzieli mi o kulisach, które nigdzie nie były publikowane. Obserwujcie "Wyprawy śladami II Wojny Światowej", niebawem II część galerii z innymi elementami czołgu.

"Pantera" w puzzlach. Setki części unikatowego czołgu "Pantera" odkryto w polskim Chrostkowie [powiat Lipno]. Pasjonująca historia zaczęła się kilkanaście kilometrów dalej, gdzie odnaleziono pierwszy element układanki - kawałek gąsienicy pochodzący z innego czołgu. Potem właściciel ogniwa wskazał poszukiwaczom miejsce zakopania jednego z symboli niemieckiej broni pancernej.

"Pantera" z Chrostkowa, miejscowości w województwie kujawsko-pomorskim, została porzucona przez załogę około 23 stycznia 1945 roku, kiedy tereny wyzwoliła 70 Armia 2 Frontu Białoruskiego. Według relacji mieszkańców „Panterę” unieruchomiło trafienie pociskiem artyleryjskim, potem czołg został wysadzony przez rosyjskich żołnierzy.


– Konstanty Kiżyński, mieszkaniec wsi, który pamięta tamte czasy, opowiadał nam, że przez długi czas w rowie leżała lufa czołgu, na której namalowanych było dużo charakterystycznych obręczy - relacjonuje Tomasz Stefański, jeden z odkrywców wraku, Prezes Stowarzyszenia Historyczno-Eksploracyjnego Przedmoście – Tak oznaczano zniszczone pojazdy wroga. Być może była to taka mała zemsta Rosjan. Mieszkaniec wspominał też, że pojazd był pokryty jakby szpachlą. To musiał być "zimmerit", czyli zabezpieczenie przed minami magnetycznymi.

Siła eksplozji czołgu była ogromna, bo części odnajdywano na obszarze kilometra. Radary wykryły ich największe skupisko w nasypie pod asfaltową drogą. Pozwolenie na zerwanie asfaltu wydano od ręki. Krzysztof Baranowski, starosta lipnowski, zapewne stwierdził, że wartość promocyjna potencjalnego wraku jest ważniejsza od biurokracji. W nasypie ukazały się wielkie płaty podłogi pojazdu.

– Do jego wzmocnienia w latach 70-tych użyto wanny "Pantery" – opowiada prezes Stefański. Na zewnątrz wystawały koła, które jeden z mieszkańców zdemontował i sprzedał.


Niestety, zezłomowano dużo więcej elementów. Poszukiwacze znajdywali też części na powierzchni, a perełką jest wieżyczka obserwacyjna dowódcy z numerem taktycznym "141". Umieszczanie numerów w tym miejscu było rzadko spotykane. Inny fragment wieży służył jednemu z mieszkańców jako kowadło. Negocjacje z nim były konkretne. 39-kilowe kowadło w zamian za 100 kilogramów historii. To był dla odkrywców świetny interes. Natrafili też na dziesięć dobrze zachowanych pocisków do armaty Pantery - 7,5 cm KwK 42 L/70, które zabezpieczyli saperzy.

Czołg najprawdopodobniej pochodzi z 25 Dywizji Pancernej Wehrmachtu, która walczyła w tamtym rejonie. Członkowie Stowarzyszenia dotarli też do raportu I Batalionu 562 Pułku z 96 Korpusu 70 Armii opisującego jego walki w rejonie Chrostkowa.

–Niejaki kapitan Ivan Malko relacjonuje, że oddział natrafił na opuszczoną "Panterę". To musiał być numer"141" – dodaje Piotr Orfin, inny członek grupy odkrywców - Zwróciliśmy się też do Deutsches Panzermuseum Munster w celu ustalenia wojennego szlaku czołgu i tożsamości jego załogi.

Poszukiwania kolejnych puzzli trwają. 


– Chcemy stworzyć szkielet czołgu, do którego wpasujemy posiadane części – wyjaśnia Tomasz Stefański. To nie koniec planów członków stowarzyszenia, którzy czekają na zezwolenia otwarcia prywatnego muzeum.

– Na sześciu arach ziemi powstanie większa ekspozycja, bo przez pięć lat działalności znaleźliśmy sporo wojskowego sprzętu. To nie koniec naszych poszukiwań, mamy namiary na kolejne obiekty – kończy zagadkowo Tomasz Stefański.

Koszty renowacji czołgu są ogromne, dlatego Stowarzyszenie poszukuje źródeł finansowania i prosi o wsparcie (e-mail: przedmosciegd@gmail.com, fanpage: Stowarzyszenie Historyczno - Eksploracyjne Przedmoście).
Zdjęcia: Tomasz Stefański, Stowarzyszenie Historyczno - Eksploracyjne Przedmoście

Autor: Łukasz Włodarczyk - Fanpage: "Wyprawy śladami II Wojny światowej".

Więcej zdjęć: tutaj

czwartek, 13 października 2016

Dyplomacja na widelcu

Kto by pomyślał, że z powodu widelca stosunki pomiędzy dwoma dużymi krajami europejskimi znajdą się na ostrzu noża.

Wbrew publicznie wyrażonej opinii pewnego wiceministra, widelec do Francji nie trafił z Polski. A przynajmniej nie ma na to żadnych dowodów. W Europie widelce pojawiły się już w XI wieku. Prawdopodobnie przywiozła je do Wenecji w roku 1004 bizantyjska księżniczka Maria Argyropoulina, która przybyła, by poślubić Giovanniego - syna doży Pietro II Orseolo. Ze złotych widelców skorzystano oczywiście podczas uczty weselnej. Wzbudziło to nie tylko sensację, ale i zdecydowane protesty weneckich duchownych. Jeden z nich miał powiedzieć:
paolo veronese wesele w kanieBóg w swej mądrości stworzył człowieka z naturalnymi widelcami - palcami. Jest obrazą dla Niego, aby podczas jedzenia zastępować je metalowymi.
Dwa lata później księżniczka zmarła na dżumę, co dla religijnych fundamentalistów było dowodem kary boskiej za używanie złotych widelców. Kilkadziesiąt lat później święty asceta Piotr Damiani napisał:
Próżność tej kobiety była nienawistna Wszechmogącemu Bogu. Bez wątpienia postanowił się zemścić. Uniósł się nad nią miecz Jego boskiej sprawiedliwości, tak że całe jej ciało gniło, a wszystkie kończyny zaczęły więdnąć.
Księżniczka Maria od widelców dzięki swojej próżności trafiła nawet do Kany Galilejskiej na wesele słynne z przemiany wody w wino. Trudno orzec czy renesansowy malarz, Paolo Veronese podzielał negatywne zdanie Kościoła o widelcach, czy zażartował sobie z benedyktynów weneckich, którzy zamówili u niego obraz dla swego refektarza.

Przez wieki widelec był pogardzanym gadżetem, nazywanym nawet narzędziem szatana. Do Francji został sprowadzony z Włoch przez Katarzynę Medycejską. Wypromował go jednak dopiero jej syn Henryk Walezy. Chwilowy król Polski, znany bardziej w Europie, jako król Francji Henryk III. Używanie widelca spodobało mu się podczas ucieczki z Polski, kiedy zahaczył o Włochy. Do powszechnego użytku przyrząd ten wszedł dopiero w XIX wieku, kiedy zaczęto masową produkcję sztućców.

Kiedy dziś niedouczony polityk próbuje promować polskie widelce, musi uważać nie tylko na konsekwencje dyplomatyczne, ale także by nie narazić się na zarzut o herezję. W końcu jest wiernym synem Kościoła, który twierdzi, że Bóg po to dał człowiekowi pięć palców, by nimi operował... Nie jakimiś sztucznymi...
karol IV uczta bez widelców

czwartek, 6 października 2016

Władza nad wszystkim

Katolicki głos w sprawie ultrakatolicyzmu: „Kościół, który dzieli szkodzi sam sobie”. Poniższy tekst został opublikowany w miesięczniku literacko-naukowym „Biblioteka Warszawska” w lipcu 1907 roku...
* * *
W ubiegłym miesiącu obradował w Warszawie pierwszy zjazd polskich pisarzy katolickich. Owoców pozytywnych zjazd ten nie przyniósł, chociaż w jego czterech sekcjach: prasy katolickiej, prasy ludowej, szkolnictwa i propagandy katolickiej odczytano kilkadziesiąt referatów. Niemniej jednak należy zjazd ten uważać za bardzo pożyteczny, ze względu na to, że wyjaśnił wzajemny stosunek do siebie dwóch prądów, ścierających się w łonie duchowieństwa. Przeprowadził linię demarkacyjną pomiędzy klerykalizmem a lojalnym stosunkiem wiernych do kościoła rzymskokatolickiego.


W kraju naszym, na wskroś katolickim, który przez cały ciąg dziejów swoich składał niejednokrotne dowody żywego i głębokiego przywiązania do wiary świętej, gdzie hasło „Bóg i ojczyzna” zawsze rozbrzmiewało najszerzej i najgłośniej, stosunek pomiędzy kościołem a społeczeństwem ułożył się jak najpomyślniej. Zawdzięczać to należy duchowieństwu polskiemu, które oprócz nielicznych wyjątków, zawsze umiało stać na stanowisku odpowiednim i, służąc kościołowi, służyło jednocześnie ojczyźnie.

Księża nasi przez cały ciąg dziejów Polski porozbiorowej stali zarówno na straży wiary, jak i na straży skarbów narodowych, przestrzegając miłości ojczyzny na każdym swoim kroku. Od czasów konfederacji barskiej, przez wszystkie powstania nasze, aż do ostatniej chwili, obok najpierwszych bohaterów narodowych świecą imiona duchownych. Całe szeregi księży polskich szły szlakiem męczeńskim na Sybir, ginęły w kazamatach, wiodły żywot tułaczy „na kresach lasów.“ Duchowieństwo młodszego pokolenia pozostało wierne dawnym tradycjom i umiało godzić obowiązki swoje względem Rzymu z obowiązkami względem Polski.

Ostatnie dopiero lata wprowadziły ferment do tej dziedziny pojęć. W pewnych sferach naszego duchowieństwa wytworzył się prąd ultraklerykalny, zmierzający do podporządkowania wszystkiego interesom kościoła i w braku tego podporządkowania upatrujący zerwanie z kościołem. Prąd ten uwydatnił się w tzw. grupie częstochowskiej, która zajęła znane stanowisko nieprzyjazne i nieprzejednane wobec Macierzy Polskiej*, czyniąc jej zarzut libertynizmu. Został on wprawdzie odparty, dzięki rozumnemu wejrzeniu w tę sprawę J.E. Arcybiskupa Popiela, ale rozpalone zarzewie nie zgasło. Tliło się ono i tli ciągle jeszcze, a korzystając z pomyślnego dla siebie wiatru, wybuchło znów z całą siłą na zjeździe pisarzy katolickich. Stało się to przy omawianiu niektórych referatów w sekcji szkolnej. Wywiązała się polemika tak ostra, że obradujący rozdzielili się wyraźnie na dwa obozy, o których pojednaniu i porozumieniu mowy być nie mogło. Przedstawiciele prądu klerykalnego zajęli więcej niż nieprzychylne stanowisko wobec świeckiej szkoły polskiej. Stanowisko zgodne ze znanym okólnikiem biskupa Zdzitowieckiego, a sprzeczne z duchem i treścią orędzia arcypasterskiego. Byłby zjazd zakończył się rozdźwiękiem, gdyby nie przemówienie gościa lwowskiego, arcybiskupa ormiańskiego, ks. Theodorowicza. Było ono oliwą, wylaną na wzburzone fale namiętnej dyskusji. Oświetliło sprawę gruntownie i postawiło ją na właściwym gruncie, kreśląc program zasadniczy tzw. pracy katolickiej, podejmowanej przez kościół i przez katolików.

Najważniejszym momentem tej mowy, która wywarła wielkie wrażenie na wszystkich, było śmiało postawione żądanie pogłębienia doktryny katolickiej i przyoblekania starych prawd wiary w nową formę, przystosowaną do cywilizacji współczesnej. Mówca wystąpił kategorycznie przeciw odrzucaniu wszelkich dorobków cywilizacyjnych zarówno w sztuce, jak i w literaturze, dlatego tylko, że cechuje je brak wiary, lecz zalecił wyzyskiwanie ich umiejętne dla nauki Chrystusa. J.E. ks. arcybiskup nawoływał, aby pod płaszczem katolicyzmu nie siać niezgody. Żeby poświęcać się pracy nad ludem, jako pracy dźwigającej ojczyznę i naród, a w tej pracy unikać wszelkich uprzedzeń, chęci panowania nad innymi dlatego tylko, że się jest katolikiem. Przeciwnie, zawsze i wszędzie starać się o to, ażeby być obywatelem kraju, równym innym obywatelom.

- Zadaniem kościoła – mówił - jest jednoczyć wszystkich na rożnych polach pracy, zespalać ich i łączyć, gdyż tylko w ten sposób kościół zdoła sobie zapewnić najliczniejsze szeregi wiernych. Kościół, który dzieli - szkodzi sam sobie.

- Wiary swej nie należy się wstydzić, owszem, należy ją dokumentować, ale zgoła zbyteczną rzeczą jest wystawianie godeł katolickich tam, gdzie to nie jest konieczne. Fałszywym i błędnym jest głoszenie hasła bojowego: „kto nie z nami ten przeciw nam.“ Hasło to powinno brzmieć raczej odwrotnie: „kto nie przeciw nam, ten z nami.“

- Nie panować tu chcę - kończył ks. arcybiskup - dlatego, iż jestem synem tej ojczyzny. Ale sługą jej być pragnę i w pracy dla narodu widzę najszczytniejsze zadanie.

Sądzimy, iż te słowa nie pozostaną bez szerszego i dalszego wpływu na właściwe ukształtowanie się stosunku kościoła do wszelkich prac społecznych, podejmowanych nie na szkodę religii, tylko niezależnie od duchowieństwa. Temu ostatniemu powierzone jest sternictwo moralne i czuwanie nad rozwojem etycznym ludu polskiego, który jest i długo jeszcze będzie wiernym i oddanym synem kościoła. Rozumne jednak duchowieństwo na tej roli powinno poprzestać, nie domagając się pełnej i nieograniczonej władzy nad wszystkim, co tego ludu dotyczy.

Korzystając z uświęconego długoletnią tradycją stosunku swojego do włościanina, ksiądz ma dzisiaj rzadką sposobność bliskiego z nim współżycia, poznania na wylot jego duszy, dokładnego zaznajomienia się z jego potrzebami i, jako taki, będzie niezbędny w każdej pracy społecznej. Żadna akcja, mająca na celu istotne dobro ludu naszego, nie obędzie się bez pomocy duchowieństwa, i do każdej takiej akcji duchowieństwo może i powinno przykładać swoją rękę, współdziałając wielkiemu dziełu odrodzenia ojczyzny przez lud.

Nie wypływa jednak z tego bynajmniej, aby zadaniem tego duchowieństwa było odgrywanie roli decydującej we wszystkim, panowanie nad wszystkim i chwytanie władzy w swe ręce tam nawet, gdzie żadnej nie może ulegać wątpliwości to, iż władza ta do całego należy narodu.

* * *
Nie sposób zgodzić się z główną tezą wywodu, iż kościół katolicki miał tylko pozytywny wkład w dzieje narodu polskiego, a kapłani zawsze byli wzorami patriotyzmu. Bez trudu można wskazać przedstawicieli kleru, którzy Polsce szkodzili. A polityka kościoła rzymskokatolickiego od zawsze kieruje się swoim interesem, a nie potrzebami schrystianizowanych narodów. Watykan nie waha się działać wbrew swoim „poddanym”, jeśli może na tym skorzystać.

Warto jednak zauważyć, że autor stawia wiele trafnych diagnoz, aktualnych do dziś. A nawet szczególnie dziś, gdy polski kościół próbuje wrócić do pozycji jaką miał w XIX wieku i w początkach XX. Poprzez swoich zwolenników w kolejnych rządach III RP uzyskuje liczne przywileje i korzyści. Swoją wizję świata konsekwentnie usiłuje narzucić wszystkim Polakom, a odgraża się również Europie. Wraca do poglądów błogosławionego Piusa IX, który w słynnym Sylabusie jako największe zagrożenia dla cywilizacji ludzkiej wskazywał wolność sumienia i wyznania, wolność słowa oraz wyższość prawa świeckiego nad kościelnym.

„Sługą ojczyzny być pragnę i w pracy dla narodu widzę najszczytniejsze zadanie” – któremu ze współczesnych hierarchów przeszłyby przez gardło takie słowa? A nawet gdyby przeszły, czy by je realizował? Jego energia jest nastawiona na zakazywanie handlu w niedzielę, rozwodów i aborcji. Na wieszanie krzyży na rogu każdej ulicy i wprowadzenie religii do egzaminu maturalnego. No i na zdobywaniu kolejnych przywilejów podatkowych.

Polacy nie odrobili swojej lekcji racjonalizmu i nowoczesności. Kiedy narody zachodniej Europy laicyzowały swoje państwa, my nie mieliśmy swojego. Kiedy już to państwo odzyskaliśmy, nie potrafiliśmy wyzwolić go od dogmatów wiary i podległości wobec watykańskich funkcjonariuszy. Ludzie, którzy chcą nas cofnąć cywilizacyjnie o stulecie, właśnie zabrali się za urządzanie Polski po swojemu czyli ultrakatolicku...

* Macierz Szkolna to szereg stowarzyszeń oświatowych działających na ziemiach polskich na przełomie XIX i XX w. oraz w okresie międzywojennym. Miały na celu upowszechnianie oświaty. W ich prace zaangażowanych było wielu sławnych pisarzy, m.in. Bolesław Prus, Józef I. Kraszewski, Henryk Sienkiewicz oraz Adam Krasiński, wnuk Zygmunta.

środa, 5 października 2016

Ruchliwa Moczygębina

Zanim Łódź stała się „ziemią obiecaną”, przez kilka wieków była spokojnym miasteczkiem, niemal nie różniącym się od wielu wsi. Jeszcze w początkach XIX stulecia było tu zaledwie kilka ulic (wszystkie niebrukowane), około stu drewnianych domów (w tym część niezamieszkana) i 500 mieszkańców. Ponadto czterdzieści stodół, osiem studni, młyn wodny, dwie oberże i rozlatujący się drewniany areszt.
stara karczma
Właściciele dóbr łódzkich, biskupi włocławscy, mniej przejmowali się poziomem życia mieszkańców niż ich moralnością. Jak wynika z zachowanych dokumentów, wójtowski wymiar sprawiedliwości nie zajmował się tak gorliwie awanturami pijackimi, krwawymi bójkami, ani nawet morderstwami, jak wykroczeniami przeciw obyczajności. Pozamałżeńskie przygody miłosne ścigano pilnie i karano z całą surowością. Duża ilość odnotowanych takich spraw nie musiała wcale wynikać ze szczególnego zdemoralizowania łodzian. Nic nam nie wiadomo, żeby było z tym gorzej niż w innych miasteczkach Rzeczypospolitej. To raczej efekt nadzwyczajnej uwagi, jaką przestrzeganiu szóstego przykazania przykładali dziedzice, tytułujący się „Jaśnie Wielmożnymi księżmi biskupami, Panami Miłościwymi miasta Łodzi”. Troszczyli się bardzo, aby ruja i porubstwo nie zakradły się do miasta. Przy okazji powiększali swój stan posiadania, bo kary były również finansowe.


Taki charakter miał pierwszy w Łodzi zachowany w dokumentach proces kryminalny. W roku 1780 o „obcowanie płciowe w alkierzu szynkowni” oskarżono Antoniego Gozdowskiego i Zofię Moczygębinę. Jak zapisano w protokole rozprawy, w początkach tegoż roku w izbie sesjonalnej urzędu burmistrzowskiego zebrał się sąd „wójtowski burmistrzowski radziecki”. Przy stole zasiadł burmistrz Aleksy Drewnowicz oraz „w prawie opisani”: Paweł Suwała, Franciszek Jeżewski, Piotr Kudliński, Walenty Zająckowicz i Grzegorz Wieczorek. A oprócz nich landwójt Kazimierz Kaziewicz i ławnicy wójtowscy Balcer Olejnik i Stanisław Pławski. 

łódź 18/19 wiekPrzed zgromadzonych doprowadzono skutego łańcuchami Antoniego Gozdowskiego. Oskarżony nie był przeciętnym mieszczaninem, ale krewnym „co najpierwszych z pośród obywatelstwa miejskiego familij”. Postawiono mu zarzut „występku czyli wszeteczności”. Gozdowski miał w stanie upojenia alkoholowego, współżyć w alkierzu szynkowni z Zofią, wdową po Piotrze Moczygębie. Częstował kobietę wódką, a gdy się wzbraniała, zwabił ją do alkierza i tam nakłonił do picia i rozpusty. Zapobiec cudzołóstwu usiłowała córka żydowskiego arendarza. Sprawozdawca sądowy barwnie opisał te chwalebne, ale nieudane próby ratowania wdowiej cnoty. „Że Moczygębina jest ruchliwa, więc żydówka zaniosła dziecko swoje na łóżko tam będące, którą stamtąd wypchnęli tylko sami zostali a tam występek nieprzystojny uczynili…” Nie pomogło także wezwanie innego świadka, wdowy Katarzyny, Niemki, ”która z komory wychodziła po drwa do stajni.” Obrończynie moralności, jak można sądzić, nie dały kochankom nacieszyć się sobą, więc postanowili oni dokończyć amory gdzie indziej. „Zmówiwszy się poszli do palarnej izby, a tam do komory, izbę pierwszą zamknąwszy że się arendarka dobyć nie mogła i po wodę, a była jej potrzebna …” Po tym nieobyczajnym uczynku wrócili do karczmy, gdzie kontynuowali biesiadę przy piwie zamówionym przez Antoniego.

Proces, jak można się domyślać, był wynikiem donosu złożonego przez Żydów dzierżawiących karczmę , w której doszło do wspomnianych wyżej ekscesów. Nie znamy ich nazwiska. Arendarz i jego córka, będący świadkami oskarżenia o cudzołożenie, dzięki tej sprawie stali się jednymi z pierwszych odnotowanych w dokumentach żydowskich mieszkańców Łodzi. Dlaczego donieśli do urzędu na swoich niesfornych klientów? Spowodowało to surowe religijne wychowanie czy raczej wyrachowanie? Może liczyli, że gorliwością w przestrzeganiu kanonów katolickich zasłużą sobie na lepsze traktowanie przez władze miasteczka? Dla dzierżawców karczmy musiało być to bardzo ważne. W końcu 18 wieku w Łodzi działały dwie karczmy. Dworska w północno-wschodniej części rynku oraz plebańska prawdopodobnie na placu Kościelnym. Wiele wskazuje na to, że wspomniany Żyd dzierżawił pierwszą z nich, gdyż arendarzami karczmy plebańskiej zwykle byli chrześcijanie.

Wobec oczywistych dowodów winy i jednoznacznych zeznań świadków, wyrok za „nieprzystojny uczynek w szynkowni” wydano surowy. Antoni Gozdowski musiał zapłacić czterdzieści grzywien, dwadzieścia urzędowi, dwadzieścia kościołowi. Jedna grzywna srebra była miała wówczas wartość 80 złotych. Kara była dotkliwa, zważywszy że za króla Stanisława Augusta, na przykład woźny zarabiał 2 złote polskie tygodniowo, za garniec gorzałki (3,77 litra) trzeba była zapłacić 6 złotych, za parę butów 3 złote i tyle samo kosztował funt cukru (pół kilograma). Kochliwa Moczygębina odpowiedziała za swój lubieżny uczynek tylko cieleśnie. Sąd wymierzył jej 90 rózg, według przykazu dworu („ad instantiam”), jak podano. Nie zasądzono natomiast zwyczajowej kary dodatkowej, złożenia przysięgi typu: „tak mnie Boże skarż y Liścia na drzewie, Piasku na ziemi, Gwiazd na niebie, Piasku w morzu, Kropel wody, Niech mnie to wszystko potłumi...“