sobota, 31 marca 2018

Chyżość smukłej Littoriny

W latach dwudziestych ubiegłego wieku konstruktorzy, zachęceni udanymi próbami z silnikami  Diesla, zaczęli szukać możliwości ich zastosowania w transporcie szynowym. Po prawie 100 latach od wybudowania pierwszej linii kolei żelaznej (w 1830 roku przez G. Stephensona w Anglii) silniki spalinowe, jako bardziej ekonomiczne, miały zastąpić napędy parowe. Od początku XX wieku diesle z powodzeniem stosowano do napędu statków i stopniowo wypierały one napęd parowy. W roku 1923 zbudowano pierwszy ciągnik i ciężarówkę napędzane silnikiem wysokoprężnym.

Podstawą taboru kolejowego na początku lat trzydziestych w Polsce były lokomotywy parowe. Korzystano też z nielicznych lokomotyw elektrycznych. Jednak przejęte od zaborców pociągi spalinowe dowodziły, że są one bardziej ekonomiczne, łatwiejsze w obsłudze oraz szybsze niż parowe. Pierwszy normalnotorowy wagon spalinowy sprowadzono w 1927 roku od niemieckiego producenta, firmy TAG z Kilonii. Miał silnik benzynowy o mocy 150 KM. Kursował na trasie Kraków - Wieliczka. Kolejny pojazd tego typu kolej zakupiła w węgierskiej firmie Ganz. Obsługiwał lokalną linię Kraków - Kocmyrzów. W 1933 roku władze PKP kupiły w Austrii jeden z najnowocześniejszych wagonów motorowych firmy Austro-Daimler-Puch. Wyposażony był w dwa silniki benzynowe o mocy 80 KM i mógł osiągać prędkość około 100 kilometrów na godzinę. Pierwszy przejazd tego pociągu z Krakowa do Zakopanego odbył się 1 sierpnia 1933 roku.

Od początku lat trzydziestych trwała ostra rywalizacja europejskich fabryk motoryzacyjnych
w dziedzinie konstrukcji silników spalinowych do masowej komunikacji. Testowano różne rozwiązania oraz rodzaje paliw ciekłych, między innymi olej napędowy oraz jego mieszankę ze spirytusem. Czołowe pozycje w tej rywalizacji zajmowały francuski Berliet i włoski Fiat. Obie firmy pracowały intensywnie nad zastosowaniem silników Diesla w komunikacji kolejowej. Jednak efekty były mizerne. W roku 1932 na tory kolejowe Francji i Włoch wyjechały pierwsze wagony motorowe nowego typu, ale zasilane silnikami benzynowymi.
wagon motorowy SBx

Twórcą pierwszego była francuska firma Michelin (tak, ta od opon), która nie mogąc się doczekać diesla od Berlieta, wykorzystała napęd benzynowy Renault. Szynobus „Michelin typ 9” ważył 5 ton  i mógł zabrać jednorazowo 24 pasażerów. Jego maksymalna prędkość eksploatacyjna miała wynosić około 100 km na godzinę. Po udanych próbach we Francji w lutym 1932 roku szynobus pojechał na testy do Wielkiej Brytanii.

W tym czasie Fiat także nie miał jeszcze dopracowanego silnika wysokoprężnego. Do swojego pierwszego motorwagonu zastosował więc silnik benzynowy o mocy 120 KM. Pojazd mógł przewozić 48 osób i poruszać się na trasie z maksymalną prędkością do 115 km na godzinę.
Nazwano go „Littorina” od miasta Littoria (obecnie Latina). Do połowy 1933 roku powstały kolejne dwie wersje tego pojazdu o różnych mocach silników i ilości przewożonych pasażerów. 5 grudnia 1933 roku ze stacji w Turynie Littorina wyruszyła w podróż promocyjną po Europie. Trasa miała ponad 8 tysięcy kilometrów, wiodła przez Szwajcarię, Austrię, Czechosłowację, Polskę i Węgry. W każdym kraju pojazd miał przejść 2-3 dniowe testy przydatności.
Littorina
W Warszawie na bocznych torach Dworca Głównego Littorina pojawiła się w sobotę 16 grudnia 1933 roku w godzinach nocnych. Pokazy i testy wagonu rozpoczęły się w poniedziałek 18 grudnia. Pierwszy przejazd, z udziałem ministra komunikacji Butkiewicza, wykonano z Warszawy do Skierniewic i z powrotem. Drogę do Skierniewice (67 km) pociąg przebył w ciągu 30 minut. Powrotna zajęła mu nieco więcej czasu. Drugi test był krótszy, tylko 30-kilometrowy, do Grodziska Grodziska Mazowieckiego. Wziął w nim udział ambasador Włoch Giuseppe Bastianini z małżonką, dyrektor protokołu dyplomatycznego MSZ Karol hr. Romer, przedstawiciele sfer przemysłowych oraz prasa. Pociąg wyruszył z Dworca Głównego o godzinie 12.50, na dworcu w Grodzisku zatrzymał się punktualnie o godzinie 13.05. Droga powrotna z jednym postojem trwała 20 minut. W obydwu próbach pojazd uzyskał maksymalną szybkość dochodzącą do 142 kilometrów na godzinę i średnia około 120. Była to prędkość mniej więcej dwa razy większa od osiąganej przez ówczesne  pociągi pośpieszne.

Dwa dni później Littorina odbyła próbny przejazd na trasie Warszawa - Kraków - Zakopane, po czym opuściła Polskę. Jazda z terenie górskim również wypadła dobrze, ale uzyskane szybkości były znacznie niższe. Na silnych wzniesieniach Littorina osiągała około 60 kilometrów na godzinę, dwa razy więcej niż parowozy. Na terenie płaskim z łukami przekraczała 100 kilometrów na godzinę. 146-kilometrowa podróż z Krakowa do Zakopanego trwała 1 godzinę i 52 minuty. Pociągi pośpieszne wówczas potrzebowały do tego aż 5 godzin.

wnętrze littoriny

Choć dostrzegano wady Littoriny, opinie o jej przydatności dla polskich kolei, były na ogół pozytywne, czasem wręcz entuzjastyczne. Wizja pociągów mknących 140 km na godzinę, docierających z Warszawy do Poznania w 2,5 godziny, do Krakowa - w trzy, okazała się bardzo kusząca. Niezwykłą wręcz euforią wyróżniała się relacja opublikowana w Głosie Porannym 1 stycznia 1934 roku. Autora, podpisanego jako "Inż. Z. W.", mocno podekscytowała możliwość pokonania trasy Łódź-Warszawa w godzinę. Opis podróży z Warszawy do Grodziska zaczyna, jak przystało na inżyniera, od konkretów:
Długość 22 m, waga 19 ton, maksymalna chyżość 145 klm na godzinę, dwa motory po 123 koni mechanicznych każdy. W Italji 80 wozów tego typu w ruchu, zapas paliwa na 600 - 700 klm. Koszt benzyny za przewóz pasażera na trasie długości 100 kilometrów - zaledwie 30 groszy. Oto parę suchych cyfr, zamykających w sobie wysmukłą elegancję, błyskawiczną chyżość, stuprocentowe bezpieczeństwo ruchu i łatwą obsługę najbardziej nowoczesnego szynobusu - Littoriny z fabryki Fiat w Turynie.
Dalej jest już sama poezja, emocja i rytm, jak u futurysty:
Littorina jest smukła i lekka. Wyczuwa się to patrząc na oliwkowo - piaskowy wagon. Okna ma szerokie - jasne. Na obu końcach zwęża się, zakreśla elegancki łuk - z góry oszklony - u dołu przecięty ostrą krawędzią chłodnicy silnikowej.  
Wchodzimy. Po lewej stronie krzesło motorniczego. Przed niem na małym pulpicie czy stoliku parę aparatów kontrolnych, sprawdzających paliwo, oliwę, prąd do oświetlenia, szybkość, parę lampek czerwonych, oznaczanych jedynką i dwójką, a obok w ciemno - oliwkowej skrzyni jedno z dwóch serc Littoriny - silnik o 2000 obrotów na minutę. Wnętrze jasne wśród dwuszeregu czerwonych dwuosobowych foteli, wygodne przejście nad fotelami rzędy  lamp, między oknami niklowe półki, w głębi  przepierzenie. Dwuszereg foteli, motor, miejsce motorniczego, aparaty. Na wprost pola widzenia kierowcy i po drugiej stronie motoru przyrząd uniemożliwajacy pocenie się szyby, gwarantujący czyste pole widzenia bez czyszczenia, przecierania, używania szczotek.
12.45. Wagon zapełnia się. Ambasador Italji, fachowcy kolejowi, dziennikarze, proszeni goście, wszyscy w naprężeniu czekają. Lekki warkot motorów, ruch dźwignią, skręt korbką. Littorina rusza z miejsca. Nie odczuliśmy żadnego wstrząsu. Chyżość rośnie: 20 kilometrów na godzinę, 30, 40, wjeżdżamy w kłębowisko krzyżownic, zwrotnic, sygnałów, mijamy parowozownię. warsztaty. 60 kilometrów, 70, 80, 90, wydostajemy się na wolną przestrzeń, mkniemy przez zaśnieżone pola. (...)
Domy, drzewa, druty telegraficzne zjawiają się i nikną w polu widzenia. Na stoliku kierowcy, co pewien czas zapalają się lampki: jedynka, dwójka, jedynka, dwójka, naprzemian razem, na przemian razem, razem, razem - 100 kilometrów, 110, 120, 130, 135. 137, 140, 140. 140 kilometrów na godzinę, Warszawa - Łódź w godzinę. Stacje, sygnały, sygnały. stacje, Włochy, Ursus, Piastów, Pruszków, Brwinów - zwalniamy - 130 kilometrów, 120, 80, 40, zgrzyt korbki, ruch dźwignia - Grodzisk. Zatrzymujemy się niewiadomo kiedy. Żadnego wstrząsu, zgrzytu hamulców, warkotu kół. Zwyczajnie stanęliśmy. Wyciągamy zegarki - trzynasta. Jechaliśmy 15 minut - kwadrans z Warszawy do Grodziska. (...)
Droga powrotna jest równie ekscytująca i trwa niewiele dłużej:
Godzina 13.15. Kierownik pod, zajmuje swe stanowisko, notuje coś, ruch dźwignią, zgrzyt korbki, lampki płoną czerwono, ruszamy. Jedynka. dwójka, jedynka, dwójka, naprzemian, razem, naprzemian, razem, razem, razem, razem , 40 kilometrów na godzinę, 60, 80, 100, 120, 130, 140. Sygnały, stacje, stacje, sygnały. Kolejowcy pilnujący toru cofają się na widok pociągu; pędzimy jak wicher, wieziemy ze sobą orkan, wżeramy się w przestrzeń, wszystkich odrzucamy w bok. 
Drzewa, domy, stacje, stacje, drzewa, domy, świst, świst, świst. Kłębowisko zwrotnic, bloki sygnałów, tunel - Warszawa. Przyjechaliśmy. Droga powrotna trwała 17 minut. Wysiadamy upojeni przestrzenią i szybkością, 140 klm na godzinę. Warszawa - Łódź w jedną godzinę, cena benzyny za przewóz pasażera przez 100 klm - 30 groszy - 30 groszy.  Bezpieczeństwo ruchu. Pewna obsługa. Łatwość remontu. Wypróbowane silniki. Cyfry, refleksje, refleksje, cyfry układają się w myśli i w oczach. W oczach i w myśli w oliwkowo - piaskowy wysmukły wagon o dwuch sercach - silnikach. A usta z podziwem skandują dźwięczną nazwę: „Littorina, Littorina, Littorina".
Mimo tak entuzjastycznych recenzji włoski szynobus nie zrewolucjonizował polskich przewozów pasażerskich. Fachowcy od transportu zauważyli sporo wad tego pociągu, m.in. wstrząsy wyczuwalne przy dużej prędkości, zbyt wąskie przedziały pasażerskie wagonu czy słabą wentylację.

Władze PKP miały jeszcze do wyboru Michelina 9 i Austro - Daimlera VT 63, który jak wyżej wspomniano, od 1933 roku kursował na trasie Kraków - Zakopane. Ostatecznie wygrał jednak przemysł krajowy. Okazało się, że polskie fabryki potrafią zbudować pojazdy szynowe nie ustępujące jakością zagranicznym. Ministerstwo Komunikacji zleciło opracowanie konstrukcji i budowę prototypów spalinowych wagonów silnikowych Zakładom Cegielskiego w Poznaniu i Zakładom Lilpopa w Warszawie. Cegielski z Poznania skonstruował wagon motorowy serii SBx, z dwoma silnikami wysokoprężnymi Saurer. Kolej kupiła go i wprowadziła do eksploatacji we wrześniu 1934 roku. Obsługiwał 140-kilometrową trasę Łódź Kaliska - Warszawa przez Sochaczew. Pokonywał ją w 86 minut ze średnią prędkością 98 kilometrów na godzinę.
SBx chabówka skansen

W fabryce Lilpopa powstały prototypy dwóch wagonów przeznaczonych do komunikacji lokalnej. Pierwszy z nich był pojazdem dwuosiowym, wyposażonym wysokoprężny silnik Saurer.
Wagony te od grudnia 1935 roku do wybuchu wojny obsługiwały ruch podmiejski w rejonie
Wilna. Drugi z prototypów skonstruowano go z myślą o obsłudze górskiego ruchu turystycznego. Miały konstrukcje niskopodwoziową oraz przedział bagażowy przystosowanego do przewozu nart. W tym samym czasie fabryka "Fablok" w Chrzanowie zbudowała na licencji austriackiej pojazd serii SAx, znany jako "Lux-torpeda". Zastosowano w nim silniki wysokoprężne MAN o mocy 125 KM. Kolej kupiła pięć takich pojazdów. Obsługiwały linie z Krakowa do Zakopanego, Krynicy i Katowic. Przed wybuchem wojny polskie koleje korzystały w sumie z około 50 wagonów motorowych. Najwięcej z nich, ponad połowę, wyprodukował Cegielski z Poznania.

lux-torpeda

A wracając do smukłej i chyżej Littoriny. Pojazd ten był przez włoskie koleje regularnie eksploatowany aż do roku 1980. Obecnie można nim przejechać się przy okazji wycieczki dookoła wulkanu Etna. Dwa egzemplarze z 1937 roku stoją w muzeum w mieście Bronte.

Polskie Lux-torpedy miały mniej szczęścia. Pierwszego dnia wojny zniszczono trzy z nich oraz oryginał austriacki. Dwie pozostałe zostały ewakuowane do Niemiec pod koniec wojny. Wróciły w 1948 roku, ale w fatalnym stanie. Jedną z nich uruchomiono i wykorzystywano do transportu robotników na linii Trzebinia-Siersza Wodna. W 1954 roku podjęto decyzję o zezłomowaniu obu pojazdów. Wyprodukowany w Zakładach Cegielskiego SBx stoi w skansenie w Chabówce. Czeka na generalny remont.


***
Głos Poranny 1 stycznia 1934 roku: Łódź-Warszawa w godzinę
http://www.smartage.pl/luxtorpeda-legendarny-polski-pociag/
http://www.kolejnictwo-polskie.pl
http://omni-bus.eu/
Paweł Terczyński: Spalinowe wagony silnikowe na Polskich Kolejach Państwowych; w: TTS Technika Transportu Szynowego nr 12/1999.


czwartek, 29 marca 2018

Sekrety królewskiej gotowalni

Jak wyglądało życie dworskie w XVII wieku z kobiecej perspektywy? Czym zajmowały się damy dworu, jak spędzały czas i dbały o urodę? W Wilanowie zdradzają sekrety królowej i jej fraucymeru

Zapraszamy do pałacu w Wilanowie, gdzie będziecie mogli posłuchać opowieści fraucymeru królowej na temat życia codziennego, etykiety i mody. Sprawdzicie też, jak sztywny był gorset i z ilu elementów składała się dworska suknia.

Spacerując po pałacu, w jednej z komnat spotkacie damę w stroju z epoki, która zaprezentuje wyposażenie XVII-wiecznej gotowalni, m.in. najmodniejszą biżuterię, akcesoria i garderobę, przybory higieniczne, elementy zastawy stołowej i wiele nieodzownych akcesoriów królewskiej świty. Będziecie mogli dotknąć tych eksponatów i dowiedzieć się, do czego służyły oraz jak działały.

MIEJSCE: Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
TERMINY: 7, 14, 22, 28 kwietnia, godz. 11.00–14.00
WSTĘP: w cenie biletu do pałacu

sobota, 24 marca 2018

Kolumna wdzięcznej sieroty

Jedna z najdłuższych łódzkich ulic - ulica Kolumny - ma ponad 9 kilometrów długości i najwięcej w mieście numerów administracyjnych. Ostatnie - parzysty 662 i nieparzysty 627 - znajdują się na granicy miasta ze wsią Stróża. Skąd wzięła się dziwna nazwa ulicy, która przez wieki była drogą z Chojen do Wiskitna?

chojny łódź
Źródeł należy szukać na jej początku, przy ruchliwym skrzyżowaniu ze Rzgowską i Paradną. Na zadrzewionym placyku obok stacji paliw BP i marketu Carrefour stoi pamiątkowa kapliczka. Chrystus w oszklonej gablocie, jak głosi napis na cokole, ma być wspomnieniem drugiej wojny i podziękowaniem za boską opiekę oraz nieustającą pomoc mieszkańcom wsi Chojny. Kapliczka znajduje się w miejscu, gdzie wcześniej stała tzw. Kolumna Sieroca. Legendę o jej powstaniu przedstawił Oskar Flatt w „Opisie Miasta Łodzi” wydanym w 1853 roku.

kolumna sierocaHistoria zaczyna się dawno temu, w wieku XVII. Przy drodze z Krakowa do Łodzi miał siedzieć i płakać chłopiec o imieniu Jaś. Osierocony, bez rodziny i przyjaciół, bez domu i przyszłości. Kiedy tak rozpaczał nad swoją sytuacją, usłyszał tętent końskich kopyt i zobaczył zbliżającą się dorożkę, którą podróżował bogaty szlachcic spod Krakowa. Widok dziecięcej niedoli na tyle poruszył ziemianina, że zatrzymał się, wypytał o powód rozpaczy i  zabrał chłopię ze sobą. A ponieważ nie miał własnych dzieci, usynowił Jasia z Chojen i ustanowił dziedzicem swoich włości. Jak twierdził Flatt, działo się to „przed laty 218” czyli około 1634-1635 roku. Po latach dorosły, wykształcony i bogaty Jan wrócił na rodzinną ziemię, aby podziękować opatrzności za doznane dobro. Przy drodze, gdzie dawno temu spotkał swojego dobroczyńcę, wystawił pamiątkową kolumnę. Miała czworoboczną podstawę z czarnego marmuru, a powyżej słup z marmuru szarego, zakończony złoconym krzyżem. Według opisu Flatta kolumna liczyła 13 łokci wysokości, a umieszczony na niej krzyż 4 stopy. Po przeliczeniu na naszą miarę, całość wznosiła się na wysokość prawie 9 metrów. Fundator, który według autora „Opisu”, nazywał się Jan Malinowicz, kazał na kolumnie wyryć złocone napisy po łacinie, informujące o powodach postawienia tego oryginalnego pomnika oraz datę - rok 1634.

kościół św. wojciecha rzgowska 242
Przez wieki budowla nazywana Kolumną Sierocą lub Kolumną Jasia była symbolem Chojen i miejscowym punktem orientacyjnym. Uznawano ją za najstarszy łódzki zabytek. Z czasem drogę prowadzącą od traktu piotrkowskiego do Wiskitna zaczęto nazywać ulicą Kolumny.
Jak w każdej legendzie fakty mieszają się z fantazją. Flatt z pewnością pomylił nazwisko fundatora kolumny. Naprawdę nazywał się Jan Mulinowicz lub Mulenowicz. Wiemy to, gdyż poza kolumną, podarował miejscowej parafii m. in. pozłacany kielich mszalny z 1628 roku i srebrną monstrancję z 1638 roku, zachowane do dziś. Był także fundatorem pozłacanej kuli, która obecnie jest umieszczona nad bramą kościoła, a pierwotnie znajdowała się na szczycie hełmu dzwonnicy starej drewnianej świątyni, wyremontowanej za jego pieniądze. Kościelne wota posiadają wygrawerowane dedykacje nie pozostawiające wątpliwości, że darczyńcą był Jan Mulinowicz. Podważają również datowanie przyjęte przez autora „Opisu”. Skoro Mulinowicz podarował parafii w Chojnach kielich mszalny już w 1628 roku, to nie mógł w roku 1634 („przed laty 218” od 1852 roku) być chłopcem szlochającym przy trakcie piotrkowskim. A zatem data umieszczona na kolumnie oznacza rok postawienia tej pamiątki, a nie rok szczęśliwego spotkania Jasia z Chojen z przybranym ojcem. W tej sytuacji uzasadniona okazuje się opinia, że Kolumna Sieroca była prawdopodobnie najstarszym pomnikiem świeckim na ziemiach polskich. Powstała dziesięć lat wcześniej niż Kolumna Zygmunta w Warszawie. I zapewne, żeby zrobić na złość warszawiakom, jedną z przylegających do niej uliczek nazwano ulicą Zygmunta.

kapliczka ulica kolumnyW roku 1917 parafianie ze Starych Chojen odnowili Kolumnę Sierocą. Mimo niemieckiej okupacji, w patriotycznym porywie umieścili obok niej kamień upamiętniający bohaterów  insurekcji kościuszkowskiej: Tadeusza Kościuszkę i Bartosza Głowackiego. Teren został ogrodzony niskim ceglanym murem, a dookoła niego posadzono kilka drzew i krzewów. Na starych przedwojennych fotografiach widać, że było to urokliwe miejsce, wymarzone do odpoczynku podczas podróży. Tak jak dzisiaj przecinał się tu trakt piotrkowski z piaszczystą jeszcze wtedy drogą z Rudy Pabianickiej do Wiskitna.

Na co pozwolili Niemcy podczas I wojny, nie miało prawa przetrwać w czasie okupacji hitlerowskiej. Wkrótce po wejściu do Łodzi, w listopadzie 1939 roku zburzono ogrodzony pomnik, jako objaw buntowniczego polskiego patriotyzmu. Tym sposobem poległa również pamiątka sierocej wdzięczności. Po Kolumnie Jasia pozostała tylko nazwa ulicy prowadzącej do Wiskitna. Po wojnie parafianie postawili w tym miejscu postument z figurą Chrystusa. W 1946 roku, gdy całą gminę Stare Chojny włączono do miasta Łodzi, ulica Kolumny kończyła się w Wiskitnie. Mało kto wtedy przypuszczał, że stanie się ruchliwą, jedną z najdłuższych ulic Łodzi. W 1988 roku, wraz z powiększeniem miasta, została przedłużona aż do końca granic dawnej wsi Huta Szklana.

Po Janie Mulinowiczu  pozostały jeszcze inne pamiątki. Ulica jego imienia przy cmentarzu na Kurczakach oraz nazwa Stawów Jana.

poniedziałek, 5 marca 2018

Wilanowskie rekonstrukcje

"Prosimy nie dotykać eksponatów!" W Wilanowie ta żelazna zasada działania muzeów została zawieszona. Zrekonstruowane eksponaty można dotykać i próbować ich działania. Między innymi wziąć do ręki replikę XVII-wiecznej broni oraz wydrukować własny tekst w królewskiej drukarni. Tak, jak robiono to przed wiekami...

Polonia militaria
Wsłuchajcie się w barwne opowieści o kulturze sarmackiej. Poznajcie dzielnych żołnierzy, walecznych husarzy, wielkich magnatów, ale też całą plejadę postaci podejrzanych i kontrowersyjnych. Sprawdźcie, ile ważyła szabla i czy hełm husarski jest wygodny. Do wysłuchania gawędy w pałacu wilanowskim zapraszamy w soboty w godz. 11.00–14.00.
rekonstrukcja broni wilanów
Spacerując po parterze, w jednej z komnat spotkacie rekonstruktora ubranego w strój z epoki – zatrzymajcie się przy nim i posłuchajcie jego opowieści. Na miejscu czekają na Was także repliki różnych rodzajów XVII-wiecznej broni, np. pistolet, szabla polska, buzdygan czy muszkiet lontowy. Będziecie mogli dotknąć tych eksponatów i sprawdzić, jak działają.


MIEJSCE: Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie | Galeria Północna
TERMINY: 3, 10, 17, 24 marca, godz. 11.00–14.00
WSTĘP: w cenie biletu do pałacu 

Drukarnia Królewska
Wyruszcie w podróż w czasie i odwiedźcie XVII-wieczną pracownię drukarską! Ułóżcie własny tekst i wydrukujcie go na prawdziwej prasie drukarskiej. Porozmawiajcie z drukarzem Jego Królewskiej Mości, który zdradzi Wam pałacowe sekrety.
drukarnia królewska wilanów
W wilanowskiej drukarni królewskiej drukarz ubrany w strój z epoki opowie wiele ciekawych historii, pokaże, na czym polegała praca zecera i jak należało składać tekst przy użyciu ruchomych czcionek. Będziecie mogli zobaczyć np. oryginalną kasztę drukarską służącą do przechowywania czcionek, „pieska drukarskiego” do nakładania farby czy wierszownik ułatwiający skład czcionek zecerowi. Ponadto wziąć do ręki drzeworyty, ryciny, listy Jana Sobieskiego do Marysieńki. Także druki ulotne, jak: „Nowiny ze zwycięskiej bitwy pod Parkanami” czy „Relacya z listu Jego Królewskiej Mości do Jej Królewskiej Mości pisanego” na temat wiktorii wiedeńskiej, a nawet reprint Konstytucji 3 maja. 
Wszystkie wydruki, włącznie z rycinami, sporządzane są na bieżąco na papierze czerpanym i można je zakupić w księgarni muzealnej. Każdy z Was może spróbować ułożyć własny tekst i wydrukować go przy użyciu prawdziwej prasy drukarskiej!

MIEJSCE: Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie | podziemia, obok księgarni
TERMINY: codziennie (oprócz wtorków), godz. 11.00–14.00
WSTĘP: w cenie biletu do pałacu 

niedziela, 4 marca 2018

Z winy grubej ciemnoty

Jej zwierzenia wywołują wśród  otaczających ją ludzi uczucie litości, ale i oburzenia. Wtem podbiega do niej mężczyzna z siekierą i ze słowami "rzuciłaś własne dzieci wilkom na pożarcie, nie jesteś godna, by żyć", uderza ją ostrzem w głowę, zadając natychmiastową śmierć.

 W ten sposób zakończyła życie jadąca saniami kobieta, która chcąc ratować przed głodnymi wilkami siebie i trójkę dzieci, rzuca je po kolei bestiom na pożarcie. Niestety, wygłodzone stado nie odpuszcza, dopóki nie pożre ostatniego z dzieci. Koń ciągnący sanie, a w nich zrozpaczoną matkę, wpada do jakiejś wsi. Kobieta opowiada o tragedii, wywołując wśród ludzi zdumienie, trwogę, ale i oburzenie. W końcu ponosi śmierć w wyniku samosądu. Mężczyzna, który sam wymierzył "sprawiedliwość" staje przed sądem, ale unika dożywotniego zesłania do guberni syberyjskiej, wskutek uchylenia wyroku przez cara Aleksandra I.

Z takimi oraz wielu innymi przestępstwami zapoznać się można w książce "Historie kryminalne, wiek XIX cz. I" autorstwa Piotr i Karola Ryttelów. Są tu sprawy kontrowersyjne, bulwersujące i niejednoznaczne z punktu widzenia kodeksu karnego, jak i sprawiedliwości rozumianej potocznie. Przypadki dzieciobójstwa i ojcobójstwa, pedofilii, zbrodni z miłości i chęci zysku, oszustwa,  fałszerstwa, kradzieże, rozboje, napady, włamania, przemyt. Cały wachlarz przestępczych zachowań znanych od wieków. Na 230 stronach autorzy prezentują ponad 80 spraw oraz listy gończe i komunikaty policji, z których większość dotyczy Polaków i rozgrywa się na ziemiach polskich pod zaborem rosyjskim. Pojedyncze przypadki mają miejsce w zaborze austriackim i pruskim, na terenie Rosji, Niemiec, Austrii i Francji.

Najbardziej bulwersujące wydają się przestępstwa popełnione przez dzieci. W leśniczówce w guberni grodzieńskiej 14-letni syn leśniczego, pod nieobecność rodziców podrzyna gardło swojej kilkumiesięcznej siostrzyczce, która nie chce przestać płakać. Najpierw winę usiłuje zrzucić na nieznanych bandytów, potem na młodszego, ledwie dwuletniego brata. Kiedy prawda wchodzi na jaw, morderca staje przed sądem. Jako nieletniego może go spotkać tylko pobyt w zakładzie poprawczym. Ponieważ w pobliżu nie ma takiej placówki, sąd grodzieński skazuje chłopca na sześć lat i cztery miesiące pobytu w klasztorze.

Sensacyjnie brzmi relacja z procesu 13-letniej oszustki. Ładnie ubrana dziewczynka z pozoru wygląda na niewinne dziecko. W rzeczywistosći jest sprytną przestępczynią, potrafiącą wyprowadzić w pole statecznych przedsiębiorców. Jej łupem pada żywność, buty, a nawet cenna odzież. Wpada kiedy jeden z krawców, podejrzewając coś, śledzi ją i trafia za nią do domu. Razem z nieletnią oszustką aresztowano jej matkę, która o działalności córki wiedziała i z niej korzystała. Sąd postanawia skazać dziewczynkę na zamknięcie w miejscu odosobnionym przez cztery miesiące  z zaostrzeniem kary w postaci "twardego łoża" raz w tygodniu*
Jej matkę skazuje na cztery miesiące więzienia.

12-letni żebrak Józef Czosnyk stanął przed sądem oskarżony o podpalenia na terenie guberni kieleckiej. Do części z nich przyznał się. Sąd skazał go na pozbawienie praw i osiedlenie w mniej odległych guberniach syberyjskich.

Młoda mężątka poróżniona z mężem, postanowila go zabić, ale nie swoimi rękoma. Namawia do tego swego dziesięcioletniego siostrzeńca. Zapewnia, że nie poniesie odpowiedzialności, wkłada w ręce nabitą strzelbę i prowadzi go do komnaty śpiącego męża. Chłopak wypala i zabija. Morderstwa nie udaje się ukryć. Nieletni sprawca zgodnie z Kodeksem Karzącym dla Królestwa Polskeigo nie podlega karze za zbrodnię. Gdyby miał 12 lat czekałaby go kara poprawcza, dziesięciolatka można tylko poddać domowemu skarceniu. Inicjatorka zbrodni skazana została na śmierć przez ścięcie.

Dwaj koledzy 14-letni Roch Woźniak i 13-letni Józef Dzieciątkowski postanowili ograbić innego nastolatka, syna żydowskiego handlarza. Napad był bardzo brutalny, o mały włos nie zakończył się śmiercią ofiary. Zatrzymani przez strażnika ziemskiego sprawcy przyznali się do winy. Warszawski Sąd Kryminalny oskarżył ich o usiłowanie zabójstwa. Mający 14 lat Roch został skazany na sześć lat i osiem miesięcy robót w twierdzy, pozbawienie praw i zesłanie na Syberię. Młodszego, Józefa pozbawiono praw i zesłano na Syberię.

Kuriozalna sprawa trafiła przed Sąd Kryminalny w Lublinie. Czterdziestoletnia włościanka z okolic Kraśnika postanowiła uchronić przed wojskiem pierworodnego syna. Kiedy urodziła drugiego potomka płci męskiej, przekonała wszystkich, że noworodek jest dziewczynką. Fałszywe dane o płci dziecka przekazano proboszczowi i dziecko zostalo ochrzczone jako Franciszka. Po jakimś czasie intrygę odkryto i kobiera stanęla przed sądem za oszustwo. Uznano ją winną i skazano na dwa miesiące pobytu w domu roboczym. Po odwołaniu, sąd drugiej instancji wydał zupełnie inny wyrok. Orzekł, że świadkowie nie dopełnili obowiązku sprawdzenia płci dziecka i to oni ponoszą odpowiedzialność za podanie nieprawdziwych danych dziecka. Podsądną uwolniono od winy.

Wśród opisanych spraw są również procesy, które dotyczą znanych osób. Malarz Jan Matejko w grudniu w 1882 roku oskarżył dra Jakuba Eibenschutza o zniesławienie. Obwiniony tłumaczył się, że poczuł  się mocno dotknięty wypowiedzią Matejki podczas inauguracji roku szkolnego w Szkole Sztuk Pięknych. Matejko, dyrektor szkoły, powiedział wtedy do studentów pochodzenia żydowskiego, że jeśli nie będą czuli wdzięczności i obowiązków wobec kraju, to lepiej żeby "wynieśli się tam, gdzie nie ma żadnej ojczyzny, ani wyższych uczuć miłości do kraju". Według świadka dr Eibenschultz miała określić wypowiedź narodowego malarza jako "łajdactwo". Proces w pewnym momencie przeistoczył się w wywód świadka Józefa Mochnackiego na temat zasług Matejki wobec ojczyzny. Sąd za publiczne lżenie słynnego malarza skazał oskarżonego na dziesięciodniowy areszt z zamianą na karę pienieżną w wysokości 150 złotych reńskich. Po procesie wydawnictwo Jana Matejki opublikowało broszurę oskarżającą środowiska żydowskie o nagonkę na malarza za jego negatywne wypowiedzi na temat podejścia Żydów do sztuki. Ze względu na jej antyżydowski charakter sąd austriacki postanowił o konfiskacie publikacji, zakazie jej dalszego rozpowszechniania i nakazał zniszczenie istniejących wydań.

W XIX wieku na ziemiach polskich, w zależności od zaboru obowiązywało prawo pruskie, austriackie lub rosyjskie. Miejsce popełnienia przestępstwa decydowało według jakiego kodeksu karnego był sądzony sprawca. Rozdział V rosyjskiego Kodeksu Kar Głównych i Poprawczych przewidywał zmniejszenie kary dla sprawców dotkniętych wyjątkowym ograniczeniem umysłowym. Nie dotyczyło to tylko osób ewidentnie chorych umysłowo. Także popełnienie przestępstwa przez "lekkomyślność, niedołężność umysłu, nierozgarnienie i grubą ciemnotę" podlegały uniewinnieniu.

* pozbawienie skazanego pościeli

Piotr Ryttel, Karol Ryttel; Historie kryminalne, wiek XIX cz. I; Wydawnictwo Psychoskok.