Wśród mieszkańców podłódzkich wsi zapanował strach. Krążyły opowieści o „potworze”, „wampirze”, który zabija kobiety. Ludzie bali się wychodzić po zmroku.
Gałkówek w gminie Koluszki ma historię sięgającą średniowiecza. Otoczona lasami wieś w okresie międzywojennym stała się popularnym letniskiem. Przyjemny mikroklimat, bogactwo leśnego runa i bliskość Łodzi powodują, że do dziś jest celem wyjazdów rekreacyjnych łodzian. W PRL-u te sielskie tereny zyskały ponurą sławę i miano „Wampirówka” – polskiej stolicy zbrodni. Ważną rolę w tej makabrycznej historii odegrała miejscowa jednostka wojskowa oraz las bukowo-jodłowy.
31 lipca 1952 roku w lesie koło Gałkówka znaleziono zwłoki starszej kobiety. Okazało się, że 67- letnia Józefa Pietrzykowska poniosła śmierć wskutek uduszenia, podczas zbierania jagód. Milicja stwierdziła, że morderca miał zamiar odbyć z nią stosunek seksualny, ale ponieważ stawiała opór, udusił ją. Śledztwo nie przyniosło efektów i zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawcy.
Pięć miesięcy później, po świętach Bożego Narodzenia, łódzka milicja otrzymała wiadomość o znalezieniu ciała 32-letniej Marii Kunki w lesie, w pobliżu wsi Rydzynki koło Tuszyna. Kobieta zaginęła trzy dni wcześniej. Zaniepokojona rodzina rozpoczęła poszukiwania, w wyniku których natrafiono na zwłoki w świerkowym zagajniku. Ofiara została zgwałcona, a następnie uduszona przez zaciśnięcie szalika na szyi. Oprócz motywu seksualnego, brano pod uwagę również rabunkowy, ponieważ z palców denatki zniknęła złota obrączka i pierścionek. I tym razem śledczy okazali się bezradni, po pięciu tygodniach śledztwo umorzono.
Tych dwóch zbrodni nie łączono ze sobą, do czasu, gdy w marcu 1953 roku na polu pod lasem w Józefowie, doszło do trzeciej. 21-letnia Teresa Piekarska została brutalnie zgwałcona, a następnie uduszona przez zaciśnięcie szalika na szyi. Zwłoki kobiety leżały na polu obok drogi, którą codziennie wieczorem wracała z pracy. Pies milicyjny doprowadził śledczych do przystanku tramwajowego. Podejrzewano, że morderca mógł przyjechać tramwajem i pójść za swoją ofiarą. Nic więcej jednak nie ustalono. Kolejny raz nie udało się znaleźć sprawcy.
O bezskutecznym przebiegu śledztw nie informowano opinii publicznej, aby nie wzbudzać paniki. Mimo to wśród mieszkańców podłódzkich wsi zapanował strach. Krążyły opowieści o „potworze”, „wampirze”, który zabija kobiety. Ludzie bali się wychodzić po zmroku. Wtedy „wampir” na prawie dwa lata zrobił sobie przerwę w zabójczym procederze. Wrócił do Gałkówka i zaatakował ponownie w nocy z pierwszego na drugiego stycznia 1955 roku. Zwłoki 22-letniej Ireny Dunajskiej znaleziono dzień później w pobliżu torów kolejowych, obok drogi prowadzącej do wsi Zielona Góra. Ofiara, tak jak poprzednie, miała na szyi zaciśnięty szalik. Medycy sądowi, oprócz licznych zadrapań na ciele, zauważyli złamaną żuchwę. Prawdopodobnie ofiara stawiała opór i morderca musiał użyć znacznej siły, by ją obezwładnić. Śledztwo znów nie doprowadziło do ustalenia sprawcy.
Do kolejnych zabójstw doszło w roku następnym, w marcu 1956. W lasku przy drodze koło Gałkówka znaleziono zwłoki 18-letniej uczennicy technikum w Łodzi, Heleny Walos. „Wampir” dopadł dziewczynę, gdy szła od stacji w Gałkówku do siostry w pobliskiej Borowej. Zgwałcił ją i udusił szalikiem. Ciało odciągnął w mniej uczęszczane miejsce i przykrył płaszczem. Pies tropiący doprowadził śledczych do przystanku kolejowego w Gałkówku i tam trop się urwał. W sierpniu tego samego roku w krzakach jeżyn obok drogi z Gałkówka do Koluszek natrafiono na kolejne zwłoki. Ich zaawansowany rozkład wskazywał, że śmierć nastąpiła co najmniej kilka dni wcześniej. W denatce rozpoznano 22-letnią Helenę Klatę, mieszkankę Borowej. Jej zgon nastąpił wskutek uduszenia. Tym razem „wampir” posłużył się chustką ofiary. Biegli stwierdzili, że i ta kobieta została zgwałcona.
Śmierć Heleny Klaty zakończyła serię zabójstw na tle seksualnym popełnionych przez nieznanego sprawcę w okolicach Gałkówka. Zeznania świadków oraz kilku kobiet, które przeżyły napad „wampira” doprowadziły śledczych do wniosku, że seryjny morderca jest kolejarzem. Na tej podstawie aresztowano trzech podejrzanych, ale prawdziwego sprawcy nie udało się odnaleźć. Śledztwo w sprawie sześciu morderstw łódzka prokuratura umorzyła w 1957 roku. Mijały miesiące i lata. Opinia publiczna powoli zapominała o „wampirze z Gałkówka”. Coraz bardziej prawdopodobne było, iż zbrodniarz pozostanie nieznany i bezkarny.
Niespodziewany zwrot w sprawie nastąpił po dziesięciu latach. 14 września 1967 roku warszawska milicja przyjęła zgłoszenie śmierci staruszki we własnej wannie. Przybyłego na miejsce funkcjonariusza zdziwiło, że denatka, 87-letnia Maria Gołacka, leżała w wannie ubrana i miała cięte rany na ciele. Sekcja zwłok wykazała, iż staruszka została uduszona, a potem pocięta żyletką. Komenda Stołeczna MO wszczęła w tej sprawie śledztwo, które szybko przyniosło efekty. Z zeznań sąsiadów ofiary wynikało, że miała zatargi z mieszkańcem tej samej kamienicy, Stanisławem Modzelewskim. Jak ustalili śledczy, Modzelewski, kierowca z zawodu, często zmieniał pracę i był karany za kradzieże oraz spowodowanie wypadku drogowego. Ponadto regularnie bił żonę. Modzelewska zwierzyła się kiedyś jednemu z sąsiadów, że nigdy nie miała z mężem normalnego stosunku płciowego, a ojcem jej dziecka jest inny mężczyzna. W tej sytuacji podjęto decyzję o aresztowaniu Modzelewskiego. Zatrzymania dokonano 24 września 1967 roku w Patokach koło Łasku, w domu teściów podejrzanego.
Do zabójstwa Marii Gołackiej Modzelewski przyznał się dopiero po kilku przesłuchaniach. Jak wyjaśnił, po wypiciu wódki nabrał chęci do "zabawienia się z kobietą". Podczas kolejnych przesłuchań Modzelewski stawał się coraz bardziej rozmowny. Opowiadał śledczym o swoim dzieciństwie, służbie wojskowej, którą odbywał w Gałkówku i o pierwszych latach małżeństwa w Łodzi. Wreszcie wspomniał o swoich kontaktach z kobietami i o zabójstwach popełnionych w okolicach Gałkówka.
Okazało się, że od lutego 1951 do grudnia 1952 roku pełnił służbę w jednostce wojskowej w Gałkówku. Jako kierowca dobrze poznał te tereny, co pomogło mu popełniać zbrodnie. Pierwszą kobietę zamordował jeszcze przed wyjściem z wojska, drugą– kilka dni po ukończeniu służby i przeprowadzce z żoną do Łodzi. Co było zaskakujące, po pierwszej zbrodni Modzelewskiego zatrzymano za bójkę z innym żołnierzem. W areszcie w Koluszkach na krótko osadzono mordercę, który w przyszłości miał zabić jeszcze sześć kobiet. Ostatecznie Modzelewski przyznał się do zamordowania ośmiu kobiet. Ósmej zbrodni, popełnionej w Łodzi, jednak mu nie udowodniono, gdyż nie odnaleziono ciała ofiary.
Proces seryjnego mordercy rozpoczął się w styczniu 1969 roku. Oskarżono go o dokonanie siedmiu morderstw i usiłowania czterech. Ponadto odpowiadał za nielegalne posiadanie broni i dwa rozboje. Rozprawa trwała jedenaście dni. Ponieważ Modzelewski przyznał się do wszystkich zarzucanych mu przestępstw oraz szczegółowo i wiarygodnie opisał przebieg zbrodni, jedyną niewiadomą był wymiar kary.
Na podstawie rozbieżnych opinii biegłych psychiatrów sąd nie mógł jednoznacznie określić czy ten maniak seksualny w chwili zbrodni był świadomy swoich czynów. Ostatecznie sędziowie uznali, że żadne z zaburzeń stwierdzonych u Modzelewskiego, nie świadczy o jego ograniczonej poczytalności. Mógł odpowiadać przed sądem za każde morderstwo.
Sąd wojewódzki w Łodzi 5 lutego 1969 roku skazał go na karę śmierci. Obrona wniosła od wyroku rewizję, którą Sąd Najwyższy odrzucił i podtrzymał wyrok kary śmierci. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Modzelewskiego powieszono w listopadzie 1969 roku w więzieniu przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie. Mieszkańcy Gałkówka i okolic wciąż pamiętają o historii „wampira”. Jeszcze żyją krewni i znajomi ofiar oraz świadkowie zdarzeń czy wizji lokalnych z udziałem mordercy. Jedną z ofiar, Irenę Dunajską przypomina pomnik w Gałkowie Małym.
Brrr, z dreszczykiem w tle. Aż strach bierze, że taka historia może się powtórzyć. Hello darkness my old friend...
OdpowiedzUsuń