Ta niewielka wieś w gminie Zduńska Wola ma długą, sięgającą XIV wieku, historię. Ale o Karsznicach zrobiło się głośno dopiero po decyzji o budowie linii kolejowej Śląsk – porty. Pierwszy pociąg dotarł tu 8 listopada 1930. W tym samym dniu oddano do użytku stację kolejową. Potem zbudowano w Karsznicach parowozownię oraz osiedle mieszkaniowe dla 1 300 kolejarzy i ich rodzin. Obecnie osiedle to stanowi dzielnicę Zduńskiej Woli, podczas gdy reszta Karsznic pozostała wsią. Jak dowodzi felieton Gabrieli Górskiej z Muzeum Historii Miasta Zduńska Wola, kolejarskie osiedle, które powstało w szczerym polu, jest bardzo ciekawym obiektem kulturowym. Artykuł ukazał się w kwartalniku artystyczno-literackim „Arterie” (Lipiec nr 1/2015). Poniżej przedstawiamy jego obszerne fragmenty.
* * *
Historia jakich (nie)wiele
Cofnijmy się do 1928 roku. Leżąca w samym centrum Polski niewielka wieś Karsznice obok Zduńskiej Woli, należąca do majątku rodziny Wierzchlejskich, staje miejscem, przez które przebiega jedna z nielicznych w kraju linii kolejowych (...) ze Śląska do portu w Gdyni. Polska, chcąc po odzyskaniu niepodległości odbudować gospodarkę, stawia na eksport węgla, tworząc tym samym warunki dla rozwoju pozostałych gałęzi przemysłu. (...) Na drodze do sukcesu pojawia się jednak problem przewozu węgla (...)Decyzja o budowie dwóch linii kolejowych łączących Śląsk z gdyńskim portem zapada w 1925 roku. Już rok później, po wybuchu strajku brytyjskich górników, śmiały plan budowy magistrali węglowej wyraźnie przyspiesza (...) Strajk w Wielkiej Brytanii jest szansą dla polskiego eksportu. Kraje skandynawskie — dotychczasowi główni odbiorcy brytyjskiego węgla — stają się nowym, strategicznym partnerem dla polskiego górnictwa. (...) Potrzebna jest nowa, ekspresowa trasa tranzytowa południe-północ. I tu właśnie rozpoczyna się historia Karsznic, niewielkiej wsi i folwarku położonego tuż przy granicy ze Zduńską Wolą. (...)
Dzięki rozwojowi kolejnictwa niewielka wieś już wkrótce, po historycznym roku 1926, stanie się ważnym punktem na kolejowej mapie i miejscem widocznym zza szyby pędzącego wagonu. Ogromna inwestycja daje zatrudnienie mieszkańcom Zduńskiej Woli i okolic. Biorą w niej udział zarówno ci, którzy pozostają bez pracy na skutek kryzysu, ale także okoliczni rolnicy—właściciele sporych gospodarstw, ale i ci ich pozbawieni. Budowa niczym magnes przyciąga ludzi z odległych miejsc, takich jak Nowogródczyzna, Polesie, Wołyń, Wileńszczyzna czy Podlaskie.
Pomimo hucznego otwarcia północnego i południowego odcinka magistrali w 1930 roku, kryzys światowy dopada też budowę odcinka Karsznice—Inowrocław. W związku z tym Rząd Polski jednoczy siły z Francusko-Polskim Towarzystwem Kolejowym Spółką Akcyjną w Paryżu, któremu od 1938 roku zacznie podlegać nowopowstała Dyrekcja Kolei Herby Nowe — Gdynia. Jednak i to nie pomaga zrealizowaniu inwestycji w terminie. Chociaż odcinek zostaje oddany do eksploatacji 1 marca 1933 roku, nadal są przy nim prowadzone prace wykończeniowe, nie wspominając o drugim torze, który zostaje oddany do użytku dopiero wiosną 1938 roku. (...)
Kolejarskie Eldorado
Już w końcówce 1930 roku przez tymczasową stację w Karsznicach przejeżdża dziesięć—dwanaście par pociągów, które muszą pokonać odległość ponad 250 kilometrów. Najbliższe parowozownie Dyrekcji Okręgowych Kolei Państwowych są położone 40 kilometrów od nowej linii. Powstaje pomysł, aby na środku jej długości stworzyć nową macierzystą parowozownię. Środkiem tym są oczywiście Karsznice, przed którymi rysuje się wizja rodem z filmów o przyszłości. Wybudowana w systemie hal typu schodkowego parowozownia będzie pierwszą tego typu w Polsce i jedną z najnowocześniejszych w Europie!Oprócz Parowozowni powstanie Lokomotywownia, Wagonownia, Zakład Taboru oraz inne jednostki Węzła, czyli Oddział Sieci i Zasilania, a także Oddział Drogowy. W szczerym polu wyrośnie nowoczesne osiedle mieszkaniowe dla pracowników. Podczas otwarcia nie może zabraknąć najważniejszych osobistości, takich jak ówczesny minister i wiceminister komunikacji, wiceminister skarbu, wiceminister przemysłu i handlu oraz przedstawiciele francuskiej części zarządu. Ta chwila jest na tyle doniosła, że orkiestra kompanii Okręgu Kolejowego Przysposobienia Wojskowego wita gości francuskim oraz polskim hymnem. (...)
W jaki sposób ci przybysze ze Śląska, Pomorza czy Wielkopolski budują kapitał społeczny oraz tożsamość lokalną, która, jak się okazuje, nadal jest bardzo silna? Na tym obszarze nie istniały przecież wcześniej żadne tradycje kolejarskie. Trzeba było od podstaw kompletować załogę. I to nie byle jaką. By móc zamieszkać i pracować w tak ekskluzywnym —jak na tamte czasy miejscu, należało legitymować się obywatelstwem polskim, mieć ukończoną szkołę powszechną, posiadać uregulowany stosunek do służby wojskowej oraz pierwszą kategorię zdrowia. Ten, kto stara się o przyjęcie do parowozowni, powinien okazać dyplom czeladnika. W cenie są też mistrzowie ślusarstwa, kowalstwa, tokarze czy giser — odlewnik. Szczyt piramidy pracowniczej to między innymi maszyniści parowozów, którzy, aby dostać tu pracę, muszą ukończyć średnią szkołę techniczną. Każdy z pracowników, chcąc nie chcąc, obowiązkowo staje się członkiem Kolejowego Przysposobienia Wojskowego. Patriotyzm to podstawa. Mieszkańcy tak wspominają przebieg rozmów kwalifikacyjnych: „Co jeszcze pan umie? Grać w piłkę pan umie? A może boksować lub grać na trąbce?" — pyta naczelnik. Gdy kandydat, zmieszany, odpowiada, że gra trochę „w nogę", słyszy od naczelnika, który był zazwyczaj prezesem klubu piłkarskiego: „Jutro jest trening. Proszę tam być. Ja też tam będę". Tak oto powstawała wspólnota ludzi pracy, ale też pasji; takich, którzy będą mogli dodatkowo dać coś od siebie lokalnej społeczności.
Pierwszy służbowy transport specjalnym pociągiem do nowych miejsc pracy odbywa się już na początku 1933 roku. Mężczyźni, najpierw bez rodzin, ale za to z łóżkami, pościelą czy naczyniami, przybywają na teren kolonii kolejowej. Dziewięć nowych bloków stanowi trzon osiedla, nadając jej niepowtarzalny charakter. Surowe warunki, ewidentny brak odpowiedniej infrastruktury (dróg, sklepów, szkoły, a nawet elektryczności czy sieci kanalizacyjnej) sprawia, że pierwsi mieszkańcy po zakupy udają się do Zduńskiej Woli, brodząc siedem kilometrów polami w błocie i glinie. Karsznice jednak szybko nadrabiają zaległości. Po pięciu latach działalności tamtejsza parowozownia zostaje przemianowana z kategorii pomocniczej III klasy na główną I klasy. Ta zmiana powoduje przyrost taboru, dzięki czemu liczba pracowników węzła wzrasta do około ośmiuset osób.
Kultura rośnie w szczerym polu
Budowanie „swojego świata" od podstaw to w pewien sposób tchnięcie życia w pustkowie. Ludzie ci, na podobieństwo społeczeństw tradycyjnych, tworzą świat na nowo, nadając mu strukturę, kształt i prawa. Rytm życia karsznickiego kolejarza, bez względu na porę dnia, niedziele czy święta, podporządkowany jest transportowi. Co ciekawe, tamtejsze kobiety często nie podejmowały pracy zawodowej, poświęcając się domowemu ognisku. Zagospodarowanie przestrzeni socjalnej i kulturalnej mieszkańcy Karsznic oparli na zdyscyplinowaniu, zaufaniu i aktywności. Te cechy objawiają się w całej okazałości w 1935 roku podczas budowy Domu Związku Zawodowego Kolejarzy i Kolejowego Przysposobienia Wojskowego (późniejszego Domu Kultury „Kolejarz"). Obiekt powstaje w czasie wolnym od pracy, co jeszcze bardziej integruje środowisko. Budynek, wyposażony między innymi w dużą świetlicę i salę widowiskową na sześćset miejsc, służy od początku do organizowania imprez patriotycznych i odczytów, ale także do coniedzielnych zabaw towarzyskich. Miejsce to skupia życie lokalnej społeczności, która po ciężkiej pracy potrzebuje wytchnienia. Kolejarze realizują tu swoje pasje: działają w sekcji modelarskiej, piszą i wystawiają sztuki sceniczne, przygotowując samodzielnie dekoracje, grają w zespole muzycznym czy orkiestrze dętej, śpiewają w chórze, tańczą w zespole.Nie lada wydarzeniem jest także otwarcie nowoczesnej czytelni, w której, oprócz czasopism, znajdują się stół bilardowy i radioodbiornik. Pasjonaci sportu spełniają się w sekcjach siatkówki (męskiej i żeńskiej), koszykówki, tenisa ziemnego i stołowego, bokserskiej czy strzeleckiej, które wchodzą w skład powstałego na chwilę przed wybuchem wojny klubu sportowego Olimpia. Głównymi inicjatorami życia społecznego jest Kolejowe Przysposobienie Wojskowe, a także „Rodzina Kolejowa" — organizacja Filialna przy Związku Zawodowym Kolejarzy. To z ich inicjatywy powstaje pierwsza jadłodajnia, miejsce tak ważne dla osamotnionych na początku mężczyzn. Organizowane są kursy kroju, szycia czy prawidłowego żywienia dla kobiet, a dla dzieci i rodzin — kolonie.
Budowaniu się nowej społeczności towarzyszy również rozwój struktur szkolnych. O ile „Rodzina Kolejowa" pomogła przy powstaniu przedszkola, o tyle starsze dzieci uczęszczały do szkół oddalonych od miejsca zamieszkania nawet o 7 kilometrów. Większemu zintegrowaniu ze Zduńską Wolą nie pomogło nawet otwarcie komunikacji autobusowej w 1939 roku. (...)
Karsznicki węzeł kolejowy ma niemałe znaczenie dla okupanta. Niemcy bardzo szybko kończą budowę osiedla i parowozowni, a także pozostałych części węzła, bowiem dostawa szwedzkich rud żelaza jest dla nich priorytetem. Jednym z najbardziej znaczących momentów w tamtym okresie jest aresztowanie i postawienie w stan oskarżenia Kazimierza Kałużewskiego (pseudonim „Chińczyk") i Juliusza Sylli (pseudonim „Nit"). Zarzucano im między innymi całkowite zniszczenie osiemnastu parowozów i uszkodzenie ponad trzydziestu, co kosztowało okupantów więcej niż działania całego batalionu wojska na froncie. 25 lutego 1944 roku Kałużewski i Sylla zostali powieszeni podczas publicznej egzekucji na terenie karsznickiej parowozowni. Wydarzenie to, jak i cała działalność konspiracyjna, żyje we wspomnieniach mieszkańców do dziś. (...)
Od czego zacząć?
Lata komunizmu zmieniają losy osiedla. Kolonia mieszkaniowa rozrasta się, a świetlica zmienia nazwę na Robotniczy Klub „Kolejarz". Karsznice dalej żyją rytmem „kolejarskiej republiki". Tworzenie legalnych związków zawodowych polega tu, tak jak w całym kraju, na walce o prawa pracownicze kolejarzy i ich rodzin. Przyłączenie Karsznic do Zduńskiej Woli w 1973 roku wywołuje niezadowolenie lokalnej społeczności. Powolny upadek kolejowej monokultury ma miejsce z początkiem 2000 roku. Zamknięcie stacji kolejowej, następnie podział dużego węzła kolejowego na kilka niezależnych grup sprawia, że tylko niewielki procent mieszkańców pozostaje dalej w branży.Całą infrastrukturę społeczną i kulturalną miał do tej pory w swojej pieczy przemysł kolejowy, dlatego po restrukturyzacji zaczyna się wegetacja. Jak z taką wiedzą o historii wejść w społeczność lokalną? Społeczność, w której nawet Skansen Lokomotyw, niedawno przyłączony jako filia do zduńskowolskiego muzeum, nadal funkcjonuje w świadomości jako własność ludzi, którzy go tworzyli? Po rozmowach z tymi mieszkańcami, którzy „wiedzą wszystko o przeszłości", mogłoby się wydawać, że od czasów przyłączenia do miasta historia węzła kolejowego trochę „zarosła kurzem". Ich Dom Kultury stał się filią, skansen stał się filią…
Ma się wrażenie, że Karsznice nie są już bytem samodzielnym, wyjątkowym, ale zapomnianą filią miasta — swoistym małżeństwem z rozsądku. (...) Społeczność ta zasługuje, moim zdaniem, na szerszy zakres badań etnograficznych, ale przede wszystkim na wiele większe niż do tej pory zainteresowanie i szacunek ze strony działań animacji społeczno-kulturalnej. Zaczynamy więc nieśmiało od historii albumu rodzinnego z lat 1939-42. Został on zaprezentowany w muzealnym cyklu „Historia Jednego Eksponatu". Spotkanie zorganizowaliśmy na miejscu, w Karsznicach. Zaprosiliśmy „lokalnego kronikarza", który od lat bada historię dzielnicy oraz byłą dyrektorkę przedszkola, która również pielęgnuje tutejsze wspomnienia (...)
Karsznickie albumy, które trafiły do zduńskowolskiego muzeum z Chrzanowa, są tak naprawdę pretekstem do wspólnego obcowania z prawdziwą historią osiedla, z ludźmi będącymi jej częścią. Są też pretekstem do przyniesienia fotografii i wspomnień. Wspólne oglądanie i komentowanie zdjęć wywołuje nostalgiczny nastrój. Spogląda na nas, jakby z zaświatów, młoda kobieta. Otula się płaszczem w zimowy dzień na tle budującego się bloku, skacze na łące przy pobliskim lasku, pozuje wśród kwiatów na osiedlowym skwerku, uśmiecha się, trzymając rakietę do tenisa ziemnego na korcie kolejarskiego boiska. Każdą fotografię komentarzem opatruje pani Madalińska, była dyrektorka przedszkola. Opowiada o piecu w mieszkaniu, o tamie w Beleniu, gdzie chodziło się pływać, o krzyżu, którego już nie ma i nie wiadomo, kto go usunął. Ale na zdjęciach jest. Na zdjęciach jest świat, za którym tęsknią Karsznice.
Albumy przywołują też niemiłe wspomnienia. Są one własnością rodziny asystenta naczelnika do spraw trakcji, przybyłego do Karsznic z Poznania. Nie był lubiany, podpisał volkslistę. Natomiast jego krewna, do której należały albumy, była prawdopodobnie jedyną zaprzysiężoną kobietą w strukturach karsznickiego ruchu oporu. Historia nie jest czarno-biała. O powojennych losach rodziny nic prawie nie wiemy. Właścicielka albumów znalazła się w Wilnie, skąd została repatriowana do Łodzi wraz z osieroconym wileńskim chłopcem. Dlaczego ofiarowała mu albumy? Tego jeszcze nie wiemy. Chłopiec ten, będąc już dojrzałym mężczyzną, przekazał je kolejnej osobie, przyjacielowi z Chrzanowa. Z kolei ów przyjaciel zadzwonił do zduńskowolskiego muzeum w ubiegłoroczne wakacje prośbą, by trafiły w „dobre ręce". Trafiły i przemówiły do nas zaklętą w sobie przestrzenią, czasem i emocjami(...)
Nie kończąc...
Spędzam popołudnie u pani Madalińskiej, by ustalić szczegóły prezentacji albumów. „Tutaj Niemcy wycieczki przyprowadzali, żeby pokazać, jak się buduje nowoczesne osiedla" —słyszę. Jej mąż pokazuje mi przedwojenne zdjęcie koszykarzy oraz kronikę klubu Olimpia, którą prowadził. Robi wrażenie. Posiadamy artefakty, które pomagają utrwalać tożsamość zbiorową, jednak by pamięć zbiorowa była pełna, potrzebne jest nam przejście wraz z mieszkańcami przez proces wykorzystujący sztukę zapamiętywania, mnemotechnikę. Tym było, tak na dobry początek, spotkanie wokół albumów. Nowoczesność, inteligencja, solidarność, hart ducha pracy i patriotyzmu wyróżniał tych ludzi. Czy noszą to - nadal w sobie? Dawno już nie czułam takiej dumy ze swojej lokalnej historii. Życzę Karsznicom dobrego animatora. Z charakterem. Nie spadochroniarza, lecz kogoś, kto zacznie z pasją bawić się w „swojej piaskownicy" i „odkopie" charakter tej dzielnicy. Jest jeszcze o co walczyć i o co dbać. Jest czym się chwalić.Autor: Gabriela Górska - Muzeum Historii Miasta Zduńska Wola.
Fotografie pochodzą ze zbiorów Muzeum Historii Miasta Zduńska Wola.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz