piątek, 11 listopada 2016

Do zdrowia po trupach

Jak wyprostować garb? To łatwe, należy ułożyć na nim ciężkie głazy. Zgnieciony pacjent zejdzie co prawda z tego świata, ale po śmierci będzie prosty jak linijka…


Jedna z naczelnych zasad etycznych w medycynie "Primum non nocere" (Po pierwsze nie szkodzić) w gruncie rzeczy jest sierotą. Właściwie nie wiadomo, kto jest jej autorem. Tradycyjnie przypisuje się ją Hipokratesowi, ale mówi się też, że mógł ją wymyślić 20 wieków wcześniej egipski architekt i lekarz Imhotep. W każdym razie medycy, nawet jeśli ją znali, z reguły nie bardzo się nią przejmowali. Bezmyślność, przekonanie o własnej nieomylności i bezkarności oraz chęć eksperymentowania prowadziły do stosowania zadziwiających kuracji.
Niektóre ekscentryczne pomysły dawnych medyków budzą zdumienie. Ileż trzeba mieć fantazji i beztroski, by rany czaszki leczyć okładem ze świeżego mięsa, bóle głowy – wcieraniem w oczy gęsiego łoju, a ból zębów – wepchnięciem choremu martwej myszy do gardła.

Nigdy nie poznamy wszystkich skazanych na porażkę metod leczenia, jakie przez wieki stosowali mniej lub bardziej uczeni lekarze. Nigdy też nie będziemy w stanie poznać liczby cierpiących ludzi, którzy ufając znachorom i medykom, nieświadomie i wcale nie dobrowolnie, straciło resztę zdrowia lub oddało życie. Wiele takich przypadków znajdziemy w książce Nathana Belofsky „Jak dawniej leczono”. Trochę na przekór tytułowi autor skupia się na metodach, które prowadziły medycynę na manowce, choć w swoim czasie uznawane były za sprawdzone „naukowe” i popierane przez ówczesne autorytety. We wprowadzeniu stwierdza wprost:
Od starożytnej Grecji aż po wiek XIX medycyna wyrządzała ludziom więcej złego niż dobrego, bardziej szkodząc, aniżeli pomagając...
jak dawniej leczonoMoże w tej sytuacji książka Belofsky`ego powinna nosić tytuł: „Jak nie leczono, dręczono i posyłano pacjentów na tamten świat”? Uczciwie trzeba przyznać, że bez eksperymentów postęp w naukach medycznych byłby niemożliwy. Nawet uznawany za ojca nowoczesnej medycyny i etyki lekarskiej Hipokrates miał na sumieniu wiele wątpliwych kuracji. Szczególną jego uwagę zajmowało leczenie hemoroidów. Proponował wypalać je rozżarzonym żelazem, co często nie spotykało się ze zrozumieniem pacjentów. Dlatego zalecał:
Kiedy żegadło jest przykładane do chorego, jego głowę i ręce trzymać należy, aby nie mógł się poruszyć, choć krzyczeć powinien…
Miał także Hipokrates wątpliwy wkład w leczenie kobiecej histerii, spowodowanej, jego zdaniem, przez przemieszczającą się macicę. Zalecał wykurzanie jej przy pomocy spalania siarki i lepiku oraz poprzez nacieranie kobiecych pachwin smarowidłem o słodkiej woni… Krytykował natomiast lekarzy stosujących odkrytą w starożytnej Grecji osobliwą metodę leczenia skrzywienie kręgosłupa, opisanej w poniższej instrukcji:
Podnieś drabinę, ułóż na niej chorego, związując mu ręce i nogi. Potem wciągnij tę drabinę albo na wieżę wysoką, albo na szczytową ścianę domu i puść.
Wiele metod leczenia praktykowano przez wieki bez żadnego zastanowienia się nad ich skutkami. Do najpopularniejszych należało przypalanie rozgrzanym żelazem, puszczanie krwi oraz wykorzystywanie szczątków ludzkich. „Wielki” Paracelsus w 16 wieku przygotowywał cudowne mazidło według takiej recepty:
Weź po dwie uncje mchu porastającego czaszkę wystawioną na działanie pogody oraz ludzkiego tłuszczu, a także po pół uncji krwi ludzkiej ze zmumifikowanych zwłok. Zrób z tego maść i włóż do pojemnika.
Nie mniej ciekawa była receptura XVII-wiecznego chemika Johanna Schroedera:
Wziąć świeże nieskalane zwłoki rudowłosego człowieka w wieku około dwudziestu czterech lat, który został stracony i zmarł gwałtowną śmiercią, ciało poćwiartować i posypać je mirrą oraz odrobiną aloesu. Potem zamoczyć w mocnym trunku i niechaj kawałki te wyschną w zacienionym miejscu.
Ciała ludzkie jeszcze w 18 wieku były na wagę złota. Im świeższe, tym lepiej. Lekarze zachęcali na przykład chorych na epilepsję do spijania krwi straconych na szafotach. Nic dziwnego, że mnożyły się kradzieże zwłok. W uprzywilejowanej pozycji byli kaci, którzy mieli prawo pierwszeństwa do zabierania ciał po egzekucji. Jednym z najcenniejszych medykamentów sprzedawanych w aptekach i na straganach był tłuszcz biednego grzesznika...

Publiczne egzekucje i pokazowe sekcje zwłok przez wieki stanowiły nie lada atrakcję dla gawiedzi. To co dziś uważamy za bezczeszczenie zwłok było całkiem niedawno normą społeczną. Nieuzasadnione wyciąganie zmarłych z grobu, sprzedaż szczątków ludzkich, jako cudownych  środków zdrowie lub szczęście, wystawy zmumifikowanych zwłok to nie makabryczne zwyczaje przejęte od barbarzyńskich plemion. Nie pochodzą z niecywilizowanych zakątków naszego globu, ale są naszym europejskim dziedzictwem.

Wśród medycznych absurdów spotkamy także niezrozumiałe lekceważenie odkryć, które mogły natychmiast przynieść ulgę w cierpieniu chorych i poprawę skuteczności leczenia. Tak było z tzw. gazem rozweselającym. Odkryty w 1772 roku podtlenek azotu , który ma właściwości znieczulające, przez dwa wieki służył, jako używka dla znudzonej życiem szlachty. Chorzy nie mieli prawa z niego korzystać, bo cierpienie ich uszlachetniało.
Sterylizacja narzędzi chirurgicznych i mycie przez lekarzy rąk przed zabiegiem było przez lata wyśmiewane. Uważano to za fanaberie niegodne prawdziwych lekarzy. Prawdziwi lekarze nosili kitle poplamione krwią i roztaczali wokół siebie charakterystyczny fetor. Odkrycie niewidocznych zarazków przez Ludwika Pasteura prawdziwi medycy uznali za dziwaczne fantazje. Epokowy wynalazek penicyliny przez 10 lat był lekceważony przez odkrywcę, doktora Fleminga. Dopiero, gdy sprawą zajęli się dwaj inni naukowcy, okazało się, jak wiele to znaczy dla rozwoju medycyny.

Największą skuteczność medycy osiągali w uzyskiwaniu płatności za swoje usługi. Brali pieniądze z góry, stosując się do rady słynnego średniowiecznego chirurga Henri de Mondeville:
Obietnice ulatują z wiatrem... Kiedy chorego dręczą bóle, wówczas najgorliwszą ma chęć dawania. Gdy schorzenie ustępuje, chciwość wysuwa się na pierwszy plan…

Zapłata przed zabiegiem dawała pewność, że w razie braku efektu lub zejścia pacjenta, medyk nie zostanie z niczym. Co najwyżej z rozgniewaną rodziną, która zechce mu wymierzyć sprawiedliwość…
Umierająca w VI wieku żona króla Burgundczyków – Austragild, zobowiązała męża Guntrama do stracenia jej dwóch medyków. Sprawiedliwości stało się zadość. Więcej szczęścia i sprytu mieli lekarze, którzy doprowadzili do śmierci króla Anglii Karola II w 1685 roku. Żeby zatuszować swoją nieudolność i obronić się przed oskarżeniami napisali i wydali kilka tomów pamiętników, w których przekonywali, że król miał opiekę najlepszą z możliwych. Bezkarni pozostali również niechlujni lekarze usiłujący ratować postrzelonego w 1881 roku prezydenta Stanów Zjednoczonych Jamesa Garfielda. Szukając brudnymi rękami kuli w ciele prezydenta, doprowadzili do infekcji, która stała się bezpośrednią przyczyną zgonu. Lekarz odpowiedzialny za kurację przedłożył rachunek na 25 tysięcy dolarów, co obecnie stanowi równowartość pół miliona dolarów.
Często większe szanse na wyzdrowienia i przeżycie mieli ludzie ubodzy, których nie stać było na medyka. Zdaje się, że po trosze jest tak do dziś. Wystarczy wziąć pod uwagę tajemnicze okoliczności zgonów wielu gwiazd sceny i ekranu, które niemal nie rozstawały się ze swoimi lekarzami. Tylko śmierć mogła ich rozłączyć…

* * *

Nathan Belofsky: "Jak dawniej leczono, czyli plomby z mchu i inne historie". Tłumaczenie: Grzegorz Siwek
Wydawnictwo: RM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz