* * *
W ubiegłym miesiącu obradował w Warszawie pierwszy zjazd polskich pisarzy katolickich. Owoców pozytywnych zjazd ten nie przyniósł, chociaż w jego czterech sekcjach: prasy katolickiej, prasy ludowej, szkolnictwa i propagandy katolickiej odczytano kilkadziesiąt referatów. Niemniej jednak należy zjazd ten uważać za bardzo pożyteczny, ze względu na to, że wyjaśnił wzajemny stosunek do siebie dwóch prądów, ścierających się w łonie duchowieństwa. Przeprowadził linię demarkacyjną pomiędzy klerykalizmem a lojalnym stosunkiem wiernych do kościoła rzymskokatolickiego.W kraju naszym, na wskroś katolickim, który przez cały ciąg dziejów swoich składał niejednokrotne dowody żywego i głębokiego przywiązania do wiary świętej, gdzie hasło „Bóg i ojczyzna” zawsze rozbrzmiewało najszerzej i najgłośniej, stosunek pomiędzy kościołem a społeczeństwem ułożył się jak najpomyślniej. Zawdzięczać to należy duchowieństwu polskiemu, które oprócz nielicznych wyjątków, zawsze umiało stać na stanowisku odpowiednim i, służąc kościołowi, służyło jednocześnie ojczyźnie.
Księża nasi przez cały ciąg dziejów Polski porozbiorowej stali zarówno na straży wiary, jak i na straży skarbów narodowych, przestrzegając miłości ojczyzny na każdym swoim kroku. Od czasów konfederacji barskiej, przez wszystkie powstania nasze, aż do ostatniej chwili, obok najpierwszych bohaterów narodowych świecą imiona duchownych. Całe szeregi księży polskich szły szlakiem męczeńskim na Sybir, ginęły w kazamatach, wiodły żywot tułaczy „na kresach lasów.“ Duchowieństwo młodszego pokolenia pozostało wierne dawnym tradycjom i umiało godzić obowiązki swoje względem Rzymu z obowiązkami względem Polski.
Ostatnie dopiero lata wprowadziły ferment do tej dziedziny pojęć. W pewnych sferach naszego duchowieństwa wytworzył się prąd ultraklerykalny, zmierzający do podporządkowania wszystkiego interesom kościoła i w braku tego podporządkowania upatrujący zerwanie z kościołem. Prąd ten uwydatnił się w tzw. grupie częstochowskiej, która zajęła znane stanowisko nieprzyjazne i nieprzejednane wobec Macierzy Polskiej*, czyniąc jej zarzut libertynizmu. Został on wprawdzie odparty, dzięki rozumnemu wejrzeniu w tę sprawę J.E. Arcybiskupa Popiela, ale rozpalone zarzewie nie zgasło. Tliło się ono i tli ciągle jeszcze, a korzystając z pomyślnego dla siebie wiatru, wybuchło znów z całą siłą na zjeździe pisarzy katolickich. Stało się to przy omawianiu niektórych referatów w sekcji szkolnej. Wywiązała się polemika tak ostra, że obradujący rozdzielili się wyraźnie na dwa obozy, o których pojednaniu i porozumieniu mowy być nie mogło. Przedstawiciele prądu klerykalnego zajęli więcej niż nieprzychylne stanowisko wobec świeckiej szkoły polskiej. Stanowisko zgodne ze znanym okólnikiem biskupa Zdzitowieckiego, a sprzeczne z duchem i treścią orędzia arcypasterskiego. Byłby zjazd zakończył się rozdźwiękiem, gdyby nie przemówienie gościa lwowskiego, arcybiskupa ormiańskiego, ks. Theodorowicza. Było ono oliwą, wylaną na wzburzone fale namiętnej dyskusji. Oświetliło sprawę gruntownie i postawiło ją na właściwym gruncie, kreśląc program zasadniczy tzw. pracy katolickiej, podejmowanej przez kościół i przez katolików.
Najważniejszym momentem tej mowy, która wywarła wielkie wrażenie na wszystkich, było śmiało postawione żądanie pogłębienia doktryny katolickiej i przyoblekania starych prawd wiary w nową formę, przystosowaną do cywilizacji współczesnej. Mówca wystąpił kategorycznie przeciw odrzucaniu wszelkich dorobków cywilizacyjnych zarówno w sztuce, jak i w literaturze, dlatego tylko, że cechuje je brak wiary, lecz zalecił wyzyskiwanie ich umiejętne dla nauki Chrystusa. J.E. ks. arcybiskup nawoływał, aby pod płaszczem katolicyzmu nie siać niezgody. Żeby poświęcać się pracy nad ludem, jako pracy dźwigającej ojczyznę i naród, a w tej pracy unikać wszelkich uprzedzeń, chęci panowania nad innymi dlatego tylko, że się jest katolikiem. Przeciwnie, zawsze i wszędzie starać się o to, ażeby być obywatelem kraju, równym innym obywatelom.
- Zadaniem kościoła – mówił - jest jednoczyć wszystkich na rożnych polach pracy, zespalać ich i łączyć, gdyż tylko w ten sposób kościół zdoła sobie zapewnić najliczniejsze szeregi wiernych. Kościół, który dzieli - szkodzi sam sobie.
- Wiary swej nie należy się wstydzić, owszem, należy ją dokumentować, ale zgoła zbyteczną rzeczą jest wystawianie godeł katolickich tam, gdzie to nie jest konieczne. Fałszywym i błędnym jest głoszenie hasła bojowego: „kto nie z nami ten przeciw nam.“ Hasło to powinno brzmieć raczej odwrotnie: „kto nie przeciw nam, ten z nami.“
- Nie panować tu chcę - kończył ks. arcybiskup - dlatego, iż jestem synem tej ojczyzny. Ale sługą jej być pragnę i w pracy dla narodu widzę najszczytniejsze zadanie.
Sądzimy, iż te słowa nie pozostaną bez szerszego i dalszego wpływu na właściwe ukształtowanie się stosunku kościoła do wszelkich prac społecznych, podejmowanych nie na szkodę religii, tylko niezależnie od duchowieństwa. Temu ostatniemu powierzone jest sternictwo moralne i czuwanie nad rozwojem etycznym ludu polskiego, który jest i długo jeszcze będzie wiernym i oddanym synem kościoła. Rozumne jednak duchowieństwo na tej roli powinno poprzestać, nie domagając się pełnej i nieograniczonej władzy nad wszystkim, co tego ludu dotyczy.
Korzystając z uświęconego długoletnią tradycją stosunku swojego do włościanina, ksiądz ma dzisiaj rzadką sposobność bliskiego z nim współżycia, poznania na wylot jego duszy, dokładnego zaznajomienia się z jego potrzebami i, jako taki, będzie niezbędny w każdej pracy społecznej. Żadna akcja, mająca na celu istotne dobro ludu naszego, nie obędzie się bez pomocy duchowieństwa, i do każdej takiej akcji duchowieństwo może i powinno przykładać swoją rękę, współdziałając wielkiemu dziełu odrodzenia ojczyzny przez lud.
Nie wypływa jednak z tego bynajmniej, aby zadaniem tego duchowieństwa było odgrywanie roli decydującej we wszystkim, panowanie nad wszystkim i chwytanie władzy w swe ręce tam nawet, gdzie żadnej nie może ulegać wątpliwości to, iż władza ta do całego należy narodu.
* * *
Nie sposób zgodzić się z główną tezą wywodu, iż kościół katolicki miał tylko pozytywny wkład w dzieje narodu polskiego, a kapłani zawsze byli wzorami patriotyzmu. Bez trudu można wskazać przedstawicieli kleru, którzy Polsce szkodzili. A polityka kościoła rzymskokatolickiego od zawsze kieruje się swoim interesem, a nie potrzebami schrystianizowanych narodów. Watykan nie waha się działać wbrew swoim „poddanym”, jeśli może na tym skorzystać.
Warto jednak zauważyć, że autor stawia wiele trafnych diagnoz, aktualnych do dziś. A nawet szczególnie dziś, gdy polski kościół próbuje wrócić do pozycji jaką miał w XIX wieku i w początkach XX. Poprzez swoich zwolenników w kolejnych rządach III RP uzyskuje liczne przywileje i korzyści. Swoją wizję świata konsekwentnie usiłuje narzucić wszystkim Polakom, a odgraża się również Europie. Wraca do poglądów błogosławionego Piusa IX, który w słynnym Sylabusie jako największe zagrożenia dla cywilizacji ludzkiej wskazywał wolność sumienia i wyznania, wolność słowa oraz wyższość prawa świeckiego nad kościelnym.
„Sługą ojczyzny być pragnę i w pracy dla narodu widzę najszczytniejsze zadanie” – któremu ze współczesnych hierarchów przeszłyby przez gardło takie słowa? A nawet gdyby przeszły, czy by je realizował? Jego energia jest nastawiona na zakazywanie handlu w niedzielę, rozwodów i aborcji. Na wieszanie krzyży na rogu każdej ulicy i wprowadzenie religii do egzaminu maturalnego. No i na zdobywaniu kolejnych przywilejów podatkowych.
Polacy nie odrobili swojej lekcji racjonalizmu i nowoczesności. Kiedy narody zachodniej Europy laicyzowały swoje państwa, my nie mieliśmy swojego. Kiedy już to państwo odzyskaliśmy, nie potrafiliśmy wyzwolić go od dogmatów wiary i podległości wobec watykańskich funkcjonariuszy. Ludzie, którzy chcą nas cofnąć cywilizacyjnie o stulecie, właśnie zabrali się za urządzanie Polski po swojemu czyli ultrakatolicku...
Świetny artykuł, bardzo dobrze się go czyta !
OdpowiedzUsuńDziękuję
OdpowiedzUsuń