środa, 5 października 2016

Ruchliwa Moczygębina

Zanim Łódź stała się „ziemią obiecaną”, przez kilka wieków była spokojnym miasteczkiem, niemal nie różniącym się od wielu wsi. Jeszcze w początkach XIX stulecia było tu zaledwie kilka ulic (wszystkie niebrukowane), około stu drewnianych domów (w tym część niezamieszkana) i 500 mieszkańców. Ponadto czterdzieści stodół, osiem studni, młyn wodny, dwie oberże i rozlatujący się drewniany areszt.
stara karczma
Właściciele dóbr łódzkich, biskupi włocławscy, mniej przejmowali się poziomem życia mieszkańców niż ich moralnością. Jak wynika z zachowanych dokumentów, wójtowski wymiar sprawiedliwości nie zajmował się tak gorliwie awanturami pijackimi, krwawymi bójkami, ani nawet morderstwami, jak wykroczeniami przeciw obyczajności. Pozamałżeńskie przygody miłosne ścigano pilnie i karano z całą surowością. Duża ilość odnotowanych takich spraw nie musiała wcale wynikać ze szczególnego zdemoralizowania łodzian. Nic nam nie wiadomo, żeby było z tym gorzej niż w innych miasteczkach Rzeczypospolitej. To raczej efekt nadzwyczajnej uwagi, jaką przestrzeganiu szóstego przykazania przykładali dziedzice, tytułujący się „Jaśnie Wielmożnymi księżmi biskupami, Panami Miłościwymi miasta Łodzi”. Troszczyli się bardzo, aby ruja i porubstwo nie zakradły się do miasta. Przy okazji powiększali swój stan posiadania, bo kary były również finansowe.


Taki charakter miał pierwszy w Łodzi zachowany w dokumentach proces kryminalny. W roku 1780 o „obcowanie płciowe w alkierzu szynkowni” oskarżono Antoniego Gozdowskiego i Zofię Moczygębinę. Jak zapisano w protokole rozprawy, w początkach tegoż roku w izbie sesjonalnej urzędu burmistrzowskiego zebrał się sąd „wójtowski burmistrzowski radziecki”. Przy stole zasiadł burmistrz Aleksy Drewnowicz oraz „w prawie opisani”: Paweł Suwała, Franciszek Jeżewski, Piotr Kudliński, Walenty Zająckowicz i Grzegorz Wieczorek. A oprócz nich landwójt Kazimierz Kaziewicz i ławnicy wójtowscy Balcer Olejnik i Stanisław Pławski. 

łódź 18/19 wiekPrzed zgromadzonych doprowadzono skutego łańcuchami Antoniego Gozdowskiego. Oskarżony nie był przeciętnym mieszczaninem, ale krewnym „co najpierwszych z pośród obywatelstwa miejskiego familij”. Postawiono mu zarzut „występku czyli wszeteczności”. Gozdowski miał w stanie upojenia alkoholowego, współżyć w alkierzu szynkowni z Zofią, wdową po Piotrze Moczygębie. Częstował kobietę wódką, a gdy się wzbraniała, zwabił ją do alkierza i tam nakłonił do picia i rozpusty. Zapobiec cudzołóstwu usiłowała córka żydowskiego arendarza. Sprawozdawca sądowy barwnie opisał te chwalebne, ale nieudane próby ratowania wdowiej cnoty. „Że Moczygębina jest ruchliwa, więc żydówka zaniosła dziecko swoje na łóżko tam będące, którą stamtąd wypchnęli tylko sami zostali a tam występek nieprzystojny uczynili…” Nie pomogło także wezwanie innego świadka, wdowy Katarzyny, Niemki, ”która z komory wychodziła po drwa do stajni.” Obrończynie moralności, jak można sądzić, nie dały kochankom nacieszyć się sobą, więc postanowili oni dokończyć amory gdzie indziej. „Zmówiwszy się poszli do palarnej izby, a tam do komory, izbę pierwszą zamknąwszy że się arendarka dobyć nie mogła i po wodę, a była jej potrzebna …” Po tym nieobyczajnym uczynku wrócili do karczmy, gdzie kontynuowali biesiadę przy piwie zamówionym przez Antoniego.

Proces, jak można się domyślać, był wynikiem donosu złożonego przez Żydów dzierżawiących karczmę , w której doszło do wspomnianych wyżej ekscesów. Nie znamy ich nazwiska. Arendarz i jego córka, będący świadkami oskarżenia o cudzołożenie, dzięki tej sprawie stali się jednymi z pierwszych odnotowanych w dokumentach żydowskich mieszkańców Łodzi. Dlaczego donieśli do urzędu na swoich niesfornych klientów? Spowodowało to surowe religijne wychowanie czy raczej wyrachowanie? Może liczyli, że gorliwością w przestrzeganiu kanonów katolickich zasłużą sobie na lepsze traktowanie przez władze miasteczka? Dla dzierżawców karczmy musiało być to bardzo ważne. W końcu 18 wieku w Łodzi działały dwie karczmy. Dworska w północno-wschodniej części rynku oraz plebańska prawdopodobnie na placu Kościelnym. Wiele wskazuje na to, że wspomniany Żyd dzierżawił pierwszą z nich, gdyż arendarzami karczmy plebańskiej zwykle byli chrześcijanie.

Wobec oczywistych dowodów winy i jednoznacznych zeznań świadków, wyrok za „nieprzystojny uczynek w szynkowni” wydano surowy. Antoni Gozdowski musiał zapłacić czterdzieści grzywien, dwadzieścia urzędowi, dwadzieścia kościołowi. Jedna grzywna srebra była miała wówczas wartość 80 złotych. Kara była dotkliwa, zważywszy że za króla Stanisława Augusta, na przykład woźny zarabiał 2 złote polskie tygodniowo, za garniec gorzałki (3,77 litra) trzeba była zapłacić 6 złotych, za parę butów 3 złote i tyle samo kosztował funt cukru (pół kilograma). Kochliwa Moczygębina odpowiedziała za swój lubieżny uczynek tylko cieleśnie. Sąd wymierzył jej 90 rózg, według przykazu dworu („ad instantiam”), jak podano. Nie zasądzono natomiast zwyczajowej kary dodatkowej, złożenia przysięgi typu: „tak mnie Boże skarż y Liścia na drzewie, Piasku na ziemi, Gwiazd na niebie, Piasku w morzu, Kropel wody, Niech mnie to wszystko potłumi...“

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz