wtorek, 10 stycznia 2012

Powstanie Styczniowe - wspomnienia A. Parczewskiego [2]

Fragmenty pamiętnika Alfonsa Parczewskiego – urodzonego w Wodzieradach k. Łasku prawnika, historyka, działacza społeczno-politycznego, profesora i rektora Uniwersytetu w Wilnie. [Pisownia oryginalna, tytuł oraz śródtytuły - WK].

Część II - Granatowe mundury, wysokie konfederatki, humory wyborne...

Wracam do właściwego przedmiotu, do wspomnień 1863 roku. Ranni z pod Nowosolnej leczyli się zupełnie swobodnie i przemieszkiwali w dworskim domu na wsi, w którym mieszkał ekonom. W tym domu przebywali także inni przyszli powstańcy w oczekiwaniu formacji zbrojnych oddziałów. Swoboda ruchów była zupełna; rosyjskie oddziały nie kręciły się wcale w naszych stronach. Jakby w ziemię zapadły. Łódź przysyłała ciągle w gościnę do Wodzierad tych,  którzy do boju się szykowali. Przebywał dłużej Ferdynand Fiszer. Raz przyjechał Cham, Niemiec, który wcale po polsku nie umiał. Był to człowiek olbrzymiego wzrostu. Opowiadano o nim, że był w bitwie pod Nowosolną, gdzie po rozbiciu naszego oddziału schował się do stodoły i przykrył słomą. Kiedy kozacy w poszukiwaniu powstańców weszli do stodoły i słomę odrzucili, Cham nagle powstał, wówczas ujrzawszy niezwykłego olbrzyma, krzyknęli: "czort" i uciekli. Olbrzym do niewoli się nie dostał. Si non e vero...
Bywali też powstańcy i z innych miasteczek koło Łodzi. Z Konstantynowa, zdaje się, pochodził stolarz Aleksander Tyc, przyszły dowódca oddziału. Do  Wodzierad przyjeżdżał często. Dłuższy czas bawił szewc Tobolski. Także młody Fechner z Warszawy, syn jednego z wyższych urzędników Banku Polskiego.  Wszystkich nazwisk, oczywiście, nie pamiętam.

Na wiosnę szykowała się organizacja powstańcza na większą skalę, na podstawie terytorjalnej oparta, a nie w formie luźnych przypadkowo gromadzonych oddziałów. Dla trzech powiatów: sieradzkiego, piotrkowskiego i wieluńskiego, które niegdyś za czasów dawnej Rzeczypospolitej tworzyły województwo sieradzkie, formował się oddział, na czele którego miał stanąć Napoleon Urbanowski. Był to Poznańczanin, inżynier z zawodu, później właściciel znanej bardzo w Poznaniu fabryki narzędzi rolniczych. W naszej okolicy był znany i przedtem, bawił bowiem nieraz u siostry swej, żony właściciela Mikołajewic Roberta Tobiaselli i u krewnych Lazarewów w Żytowicach.

Wojskową organizację najbliższej naszej okolicy miał sobie powierzoną Juljusz Romocki, właściciel Marzenina pod Łaskiem, były oficer, w każdym razie wojskowy z armji rosyjskiej. Punktem zbornym był Poleszyn, położony wśród znacznie większych niż dzisiaj lasów dóbr łaskich. Przypominam sobie, że ojciec objechał przedtem parafję Mikołajewice, a przynajmniej majątki w obrębie jej położone, poczem na noc pojechał na punkt zborny do Poleszyna. Rano powrócił z swej wędrówki. Słyszałem, jak opowiadał o tem matce. Co zawiózł z sobą, nie wiem, najprawdopodobniej brał dubeltówki i pistolety swoje i pozbierane od innych. Działania sieradzkiego oddziału Urbanowskiego trwały niedługo, w bardzo krótkim czasie po sformowaniu się oddział ten został rozbity pod Rychłocicami nad Wartą. Niedługo także działał jednocześnie sformowany oddział kaliski, którym dowodził mój stryj Franciszek Parczewski, dawny pruski wojskowy i dowódca kompanji powstańczej w oddziałach Białoskórskiego i Mierosławskiego w r. 1848 w bitwach pod Odolanowem, Raszkowem, Miłosławiem i Wrześnią. Oddział ten rozbity został pod Parzymiechami w Wieluńskiem.

O rosyjskich oddziałach wojskowych, a nawet policyjnych posterunkach nie było w naszej okolicy słychać. Trzymały się w oddali. Natomiast od początku lata, pamiętam, przesuwają się wciąż polskie oddziały kawalerji. Cudowny kalejdoskop ładnie umundurowanych, dobrze uzbrojonych, na dobrych koniach szeregów jazdy! Jakby armia regularna. W początkach lata było, gdy przyszła wiadomość, że w Wilamowie jest oddział jazdy kaliskiej pod wodzą Władysława Miśkiewicza. Oddział był niewielki, ale dobrze wyekwipowany. Pojechali oboje rodzice z prowjantem dla oddziału, ja przy powozie na kucu towarzyszyłem im. Był cudowny dzień słoneczny i cudowny był widok tej polskiej jazdy. Granatowe mundury, wysokie konfederatki. Humory kawalerzystów  wyborne, widocznie pełne najlepszych nadziei. Na trawie spoczywa młody Bronikowski z Wólki Miłkowskiej pod Wartą i śpiewa piosenkę, której słowa pozostały mi doskonale w pamięci:

Tam młody żołnierz długość nocy skraca
I tak sobie śpiewa na swej broni wsparty:
Zefirze luby, zefirze jedyny!
Nieś moje pienia do lubej krainy,
Powiedz jej, że żyję tu zajęty cały
Chlubą przyszłości i miłością sławy.

Nawet melodja tej piosenki, pomimo upływu tylu lat, z pamięci mi dotąd nie uleciała. Pozostała żywą, jakbym ją wczoraj słyszał. W oddziale pełno znajomych; jest i dwóch kuzynów, Władysław i Ludwik Mazurkiewicze. Po południu oddział ruszył dalej w stronę lasku, przez las ku Wrzeszczewicom. Jakeśmy do domu przyjechali, już nie pamiętam, bo furman nasz Józef Borzęcki już do Wodzierad nie wrócił. Wsiadł na koń i ruszył z oddziałem. Odpokutował to potem na Syberii.

Cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz