Kazik Górski, Jaś Marciniak i Marianek Skotnicki mieszkali w Zduńskiej Woli, po sąsiedzku, przy ulicy Kościelnej. Byli uczniami drugiej klasy szkoły powszechnej. Lekcje zaczynali od godziny 13.45, więc przed południem zwykle bawili się w gdzieś w pobliżu. Feralnego dnia, 18. września 1935 jednak nie wrócili do swoich domów. Zaniepokojeni rodzice dowiedzieli się od szkolnych kolegów, że chłopcy umawiali się, by iść tego dnia na grzyby. Skierowało to poszukiwania na okoliczne lasy oraz brzegi rzeki Warty, odległej o około 12 km od Zduńskiej Woli. Dopiero kiedy całonocne poszukiwania nie przyniosły efektu rodzice zwrócili się o pomoc do policji. 19 września 1935 roku o godz. 10.55 przez Mateusz Marciniak, ojciec Jasia złożył zawiadomienie o zaginięciu trzech chłopców z ulicy Kościelnej.
Dzięki zeznaniom naocznych świadków ustalono trzy punkty pobytu zaginionych pomiędzy godz. 8.30 a 9 na przestrzeni od wylotu ulicy Kościelnej wzdłuż Belwederskiej w stronę Piwnej. Tam trop się urywał, w innych miejscach już chłopców nie widziano.
Kolejne przesłuchanie kolegów szkolnych przyniosło nową hipotezę. Zaginiona trojka miała rzekomo wybierać się na potajemną wycieczkę do Krakowa, na budowę kopca Marszałka Piłsudskiego. Rozpoczęto akcję poszukiwań poza miastem w kierunku na Kraków. Urząd Śledczy w Łodzi zwrócił się o pomoc do policji krakowskiej
W tym czasie jeden z kolegów szkolnych zaginionych chłopców zeznał , że widział ich wszystkich 18 września o godzinie 9, idących od rogu ul. Kościelnej i Belwederskiej w stronę Dolnej w kierunku na las w Piaskach. Policja przyjęła wtedy za możliwe uprowadzenie dzieci przez Cyganów, którzy tym czasie koczowali w mieście.
Kolejny wątek podsunęła żona sędziego M. z Łasku. Zgłosiła wiadomość, że pod koniec września był u niej w mieszkaniu po herbatę ośmioletni harcerz podobny do zaginionego Kazia Górskiego. W dodatku rozpoznała go na przedstawionej przez policję fotografii. Rozpoczęto poszukiwania śladów w kierunku Krakowa. Na odcinku około 40 kilometrów drogi od Chynowa przez Wadlew, Wielopole, Bełchatów, Kluki, Szczerców w powiecie łaskim i piotrkowskim spotkano się z prawdopodobieństwem przemarszu poszukiwanych od 10 do 15 października 1935 roku. Ślad jednak urwał się za Szczercowem. Brakowało też śladów pomiędzy Łaskiem a Chynowem, co mocno podważało wiarygodność tego wariantu zdarzeń. Pozostawało też pytanie: po co chłopcy szliby do Łasku, który nie jest po drodze ze Zduńskiej Woli do Krakowa?
W pierwszych dniach października 1935 roku Urząd Śledczy w Łodzi o zaginięciu poinformował poprzez centralną rozgłośnię radiową w Warszawie. O sprawie pisała prasa łódzka, warszawska, poznańska i krakowska. Z końcem października wznowiono poszukiwania na terenie całego kraju, licząc że chłopcy mogą pojawić się między żebrakami lub włóczęgami w dzień Wszystkich Świętych.
Aby odnaleźć jakiś ślad dzieci, niezwykłe wysiłki czynili rodzice. Przeszukiwali wszelkie miejsca w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, gdzie dzieci mogły ulec nieszczęśliwemu wypadkowi. Brodzili po stawach i moczarach, rozpytywali mieszkańców wsi, gajowych, borowych, przewoźników rzecznych. Wszystko bez skutku. Na ich desperacji korzystali różnego rodzaju hochsztaplerzy, detektywi-amatorzy, wróżki i jasnowidze, wyłudzając pieniądze na oszukańcze ekspedycje, wizje i przepowiednie. Jeden z wróży zapewniał najpierw, że dzieci żyją, lecz są uprowadzone przez starą kobietę, później, że są za rzeką 12 kilometrów od Zduńskiej Woli. W końcu stwierdził, że są daleko i już ich nie widzi.
Zagadkowe zniknięcie chłopców oraz brak postępów w śledztwie rodziło w Zduńskiej Woli i najbliższych miejscowościach najdziwniejsze teorie. Rodziny dręczono niesamowitymi wizjami losu ich dzieci. Anonimami o podobnej treści zasypywano komisariat policji. Rozpuszczono starą plotkę o morderstwie rytualnym popełnionym przez Żydów potrzebujących chrześcijańskiej krwi na macę. W mieście, w którym Żydzi stanowili jedną trzecią ludności groziło to poważnymi rozruchami. Narastały antysemickie nastroje, zaczęto już wybijać szyby w żydowskich domach. Sytuacja stała się tak napięta, że Komendant Główny Policji, generał Zamorski przekazał dochodzenie Centrali Służby Śledczej w Warszawie. Wyznaczono tysiąc złotych nagrody za pomoc w wyjaśnieniu sprawy. Śledztwo wkroczyło na nowe tory. O jego efektach poinformujemy wkrótce...
Zagadkowe zniknięcie chłopców oraz brak postępów w śledztwie rodziło w Zduńskiej Woli i najbliższych miejscowościach najdziwniejsze teorie. Rodziny dręczono niesamowitymi wizjami losu ich dzieci. Anonimami o podobnej treści zasypywano komisariat policji. Rozpuszczono starą plotkę o morderstwie rytualnym popełnionym przez Żydów potrzebujących chrześcijańskiej krwi na macę. W mieście, w którym Żydzi stanowili jedną trzecią ludności groziło to poważnymi rozruchami. Narastały antysemickie nastroje, zaczęto już wybijać szyby w żydowskich domach. Sytuacja stała się tak napięta, że Komendant Główny Policji, generał Zamorski przekazał dochodzenie Centrali Służby Śledczej w Warszawie. Wyznaczono tysiąc złotych nagrody za pomoc w wyjaśnieniu sprawy. Śledztwo wkroczyło na nowe tory. O jego efektach poinformujemy wkrótce...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz