poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Swój do swego, po swoje

Obrońcy narodowych interesów nawołują: "kupuj u swego", "jedz polską żywność", "odpoczywaj w polskich górach i nad polskim morzem"... Ale czy ktoś zagląda w paszport sprzedawcy marynarek, albo żąda aktu chrztu od dostawcy pizzy...?

W okresie międzywojennym teoretycznie łatwiej było realizować chwytliwe hasła wspierania narodowego handlu i przemysłu. Wiele firm otwarcie deklarowało swoje "słuszne" pochodzenie narodowe i wyznanie. Były reporter "Expressu Wieczornego", Adam Ochocki wspominał po latach:
Niemal cały przemysł i handel konfekcyjny znajdował się w rękach żydowskich przedsiębiorców. Nie mogła tego ścierpieć Narodowa Demokracja, nawołująca poprzez swych liderów do bojkotu żydowskich towarów i zaopatrywania się wyłącznie w sklepach chrześcijańskich. „Swój do swego po swoje!" - darli się endecy za swym wodzem, osławionym adwokatem Kazimierzem Kowalskim. Ba, ale, gdzie „prawdziwi" Polacy mają kupować konfekcję, jeśli w mieście brak innych tanich źródeł zakupu?
kupujmy swoje

Na fali tego gospodarczego patriotyzmu w latach trzydziestych ubiegłego wieku przy ulicy 11-go Listopada (Obrońców Stalingradu, dziś Legionów) otworzył się „Chrześcijański Dom Odzieżowy". Mimo reklamy w pismach narodowo-katolickich i na plakatach oraz niezłej lokalizacji szło mu nietęgo. Prawdopodobnie dlatego, że chciał sprzedawać dużo drożej niż sklepy przy pobliskiej Nowomiejskiej. Wspomniany już reporter Adam Ochocki próbował bliżej przyjrzeć się temu zjawisku. W poszukiwaniu sensacyjnych tematów zatrzymał się któregoś dnia przed witryną chrześcijańskiego sklepu przy 11 listopada. Na wystawie prezentował się świetnie garnitur identyczny, jak u "Lewina i Ajzena" przy placu Wolności. Zaintrygowany reporter odwiedził Ajzena i spytał:
- Widział pan te ubrania na 11-go Listopada?
- Dlaczego miałem nie widzieć? Muszę wiedzieć, co konkurenci sprzedają.
- Ich ubrania wyglądają identycznie jak te, które są u pana. Ale oni sprzedają o dwadzieścia, trzydzieści złotych drożej. Czy ich konfekcja jest lepsza?
- Nie może być lepsza, bo to są te same ubrania, które ja mam. Szyli je ci sami chałupnicy brzezińscy, z tego samego towaru. Kupili je u tych samych hurtowników co ja, po takiej samej cenie, tylko oni chcą więcej zarobić i na tym polega cały witz! - wyjaśnił kupiec.

"Chrześcijański Dom Odzieżowy", który miał sprzedawać wyłącznie polskie towary, zatrudniał żydowskich chałupników! Dla prostych odbiorców narodowej propagandy mógł to być prawdziwy szok. Gdzie podziały się idee głoszone publicznie przez przywódców endeckich? Aby upewnić się, jak w praktyce działa chrześcijański handel, reporter wybrał się do sklepu przy 11 Listopada wraz z doświadczonym pracownikiem Ajzena.
Udawałem, że przywiodła mnie chęć kupna. Gdy mierzyłem ubranie, mój rzeczoznawca starannie, fachowo je obmacał, zbadał podszewkę i fastrygi, po czym mrugnął do mnie porozumiewawczo, jakby chciał powiedzieć, że nie zawiódł mnie nos reporterski. Mimo zdobycia tak rewelacyjnej nowiny, sklep opuszczałem nieco zawiedziony. Nikt mnie nie zatrzymywał, nikt nie wybiegł za mną na ulicę, a gdy spytałem o cenę, sprzedawca rzucił mi ją od niechcenia i zajął się czymś innym.

Najwyraźniej bardzo brakowało w tym sklepie sprzedawcy, któremu chce się pracować i który potrafi tak oczarować klienta, aby nie wyszedł bez zakupu. Jak zamierzał "Chrześcijański Dom Odzieżowy" konkurować z kupcami z placu Wolności i Nowomiejskiej, którzy znali mnóstwo sposobów na zainteresowanie i zatrzymanie nabywcy. Na przykład takie:
Kupiec, widząc po zachowaniu klienta, że go czeka ciężka przeprawa i kto wie, czy w ogóle dojdzie do uzgodnienia ceny, wołał rozpaczliwie:
- Kieszenie! Zobacz pan tylko te kieszenie!
Klient zapuszcza rękę do kieszeni i - nieruchomieje. Wyczuwa pod palcami obecność metalowego krążka, dokładnie - srebrną pięciozłotówkę! Już nie targując się, unosi pośpiesznie ze sklepu nabytek, nie wiedząc, iż kupiec opuściłby mu znacznie więcej, niż wynosiła wartość „znaleźnego".

Dziennik "Republika" w grudniu 1936 roku ujawnił, że udziałowcami "Chrześcijańskiego Domu Odzieżowego" są narodowcy, m.in. mecenas Kowalski i jego brat oraz, że wbrew głoszonym publicznie zasadom zatrudniają u siebie żydowskich krawców. Kowalski uznał to za zniesławienie i pozwał przed sąd redaktora odpowiedzialnego "Republiki", Wacława Smólskiego. Po przesłuchaniu świadków sąd ustalił, że faktycznie ubrania dla chrześcijańskiego sklepu szyli Żydzi. Mieli zakaz pokazywania się klientom, więc pracowali rano lub wieczorem, kiedy wejście dla osób postronnych było zamknięte. Nie udało się natomiast udowodnić, że mecenas Kowalski był udziałowcem spółki. W tej sytuacji sąd uznał, że zarzut zniesławienia mecenasa był uzasadniony i skazał redaktora Smólskiego na 3 miesiące aresztu z zawiesze­niem i 500 złotych grzywny.


Ale w tej precedensowej sprawie nie wyrok był najważniejszy. Jej sedno tkwiło w sposobie tłumaczenia właścicieli sklepu, dlaczego zatrudniają Żydów, choć twierdzą publicznie, że wspierają polską wytwórczość. Chodziło im rzekomo o to, by wyłudzić od Ży­dów modele i przez to podnieść poziom polskiego rzemiosła. Z tym beznadziejnie prostackim wyjaśnieniem rozprawił się bez litości obrońca Smólskiego, adwokat Lederman. Jeśli tak rzeczywiście jest - stwierdził - to panowie z "Chrześcijańskiego Domu Odzieżowego" popełnili przestępstwo. Wszak wyłudzenie jest przestępstwem. Ale któż uwierzy, że aby uszyć ubranie za ledwie 20 złotych, trzeba posuwać się aż do kradzieży wzorów? Jaką opinię mają narodowcy o polskich krawcach, jeśli uważają, że nie potrafią samodzielnie uszyć prostego ubrania..? To obraża polskiego rzemieślnika... Miał rację?

Na podstawie: Adam Ochocki „Reporter przed konfesjonałem czyli jak się przed wojną robiło gazetę”. Wszystkie cytaty pochodzą z tej książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz