Przez wieki w procesie ustalania winy nie stosowano zasady domniemania niewinności. Jeśli podsądny wypierał się zakazanego czynu, kierowano go do katusza czyli izby tortur. Zwykle to pomieszczenie znajdowało się w podziemiach miejskiego ratusza. Kluczową rolę w procesie pełniły tortury, które miały zmusić oskarżonego do przyznania się. Delikwentem, który nie przestraszył się samych gróźb męki i prezentacji narzędzi do zadawania cierpień, kat zajmował się dalej. Kiedy wytrzymał pierwsze męczarnie i nadal odmawiał przyznania się do winy, powtarzano tortury kilkakrotnie wzmacniając ich natężenie i dokładając jeszcze bardziej dotkliwe. Zadziwiające przypadki, gdy oskarżony wszystko to przetrzymał, wyjaśniano działaniem złych mocy. Proces kończył się wtedy skazaniem go na śmierć za używanie czarów. Wymiar sprawiedliwości był wówczas niezwykle skuteczny…
Wyjątkowe szczęście miała Zofia Zarębianka, gospodarująca we wsi Niwki na ziemi łęczyckiej. Kasztelan Antoni Biesiekierski, zasiadający jako sędzia w sądzie asesorskim, wspominał po latach, że tylko niezwykłemu zbiegowi okoliczności uratowała ona życie.
- Podpisałem na kobietę zupełnie niewinną wyrok, skazujący ją na śmierć. Wprawdzie wszystko się działo wedle przepisów prawa i cały komplet sądu skrupulatnie ich przestrzegał, ale się pokazało, że wówczas procedura karna nie odpowiadała słuszności. Szczęściem Bóg odkrył niewinność skazanej i jeszcze dość czasu było wyroku egzekucję wstrzymać, a następnie skasować - opowiadał były sędzia.
Pannę Zarębiankę, prowadzącą gospodarstwo swojego stryja, 15 marca 1775 roku oskarżono o dzieciobójstwo. Została uwięziona, a liczni sąsiedzi zeznali, „że zamordowanego, a w ogrodzie dworskim w ziemi znalezionego dziecka była matką, że, jako dorodna i rządna gospodyni miała ubiegających się o jej rękę kawalerów, a z tych jednemu, gdy została wzajemną, wydała na świat tę nieszczęśliwą ofiarę".
Mimo niekorzystnych dla siebie zeznań świadków, uwięziona kobieta zaprzeczała jakoby była matką oraz morderczynią dziecka, którego ciało odnaleziono w jej ogrodzie. Oddano ją w ręce kata, aby "sprawdzić" jej prawdomówność. Zagroził, że jeżeli nie przyzna się, włoży jej na głowę "czapkę pomorską"* i tak ześrubuje, że będą pękać żyły, a oczami wypłynie krew. Potem "zaproponował" ześrubowanie palców, "hiszpańskie buty"** oraz przypalanie boków i palców.
- A jeżeli to wszystko nie pomoże przyznać się do zbrodni, tedy rozpiętą zostaniesz na zwykłej torturze, którą powolnie natężając, do tego stopnia dośrubuję, iż ci ze stawów wszystkie członki wyjdą. Nie sądź, żeby te zadane męczarnie śmierć zrządziły. Jeżeli je zniesiesz i nic nie zeznasz, lekarz więzienia wyleczy cię i znów wrócisz w moje ręce - ostrzegł mistrz.
Przestraszona Zofia zgodziła się zeznawać i oznajmiła:
- Zrobię to, czego po mnie wymagacie, i oświadczam nieodwołalnie, iż jestem matką zamordowanego dziecka.Przyznanie się, zgodne z zeznaniami świadków, w zasadzie sprawę kończyło. Sąd wydał wyrok śmierci przez ścięcie głowy. Na rynku ustawiono rusztowanie i zorganizowano wojsko do utrzymania porządku podczas publicznej egzekucji. Dzień przed wykonaniem wyroku Zofia wezwała do siebie kapłana z zakonu Kapucynów, aby się wyspowiadać. Wyznała wszystkie grzechy oprócz tego najważniejszego, za który miała oddać nazajutrz życie. Zaskoczony tym spowiednik w obawie o jej zbawienia, wprost zapytał dlaczego, Zofia zataiła swoją zbrodnię przed konfesjonałem.
- Gdybym zarzutu zbrodniczego była winną, nie przemilczałabym tego i błagała o rozgrzeszenie - odparła.
- A zeznania tylu świadków i twoje przyznanie się do zbrodni? - zdziwił się kapłan.
- Świadkowie są to poddani w służbie dworskiej, którym niewistną byłam, bo ich źle żywiono, a ekonomowi pobłażałam zbyt może surowe z nimi się obchodzenie. Przez zemstę zarzucono mi tę zbrodnię - wyjaśniła Zofia.Kapłan, przejęty tym wyznaniem, uznał za swój obowiązek ratować niewinną kobietę. Prosto z więzienia udał się do księcia prymasa i wyjawił mu tajemnicę. Prymas przyrzekł pomoc, pojechał do Marszałka Wielkiego Koronnego, a nawet do samego króla Stanisława Augusta. Wstrzymano natychmiast egzekucję i przesłuchano ponownie świadków. Szybko przyznali, że wykopali na cmentarzu świeżo pochowane dziecko, aby pogrzebać je w dworskim ogrodzie. Chcąc pozbyć się nieznośnej gospodyni, oskarżyli ją o dzieciobójstwo.
Po ujawnieniu tych faktów wyrok na Zofię Zarębiankę dekretem królewskim został skasowany. Rok później (1776) na wniosek kasztelana bieckiego, Wojciecha Kłuszewskiego, Sejm uchwalił zakaz stosowania tortur w Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Wcześniej uczyniły to tylko Prusy: częściowo w 1740 roku, a ostatecznie w 1754. Najdłużej ta forma niehumanitarnego wymuszania zeznań utrzymywała się w państewkach niemieckich. Jako ostatnie zniosły tortury królestwo Hannoweru w 1822 roku i księstwo Gotha - Koburg w 1828 roku.
* * *
Na podstawie: Stanisław Wasylewski "Sprawy ponure - Obrazy z kronik sądowych wieku Oświecenia"
1) Zgniatacz czaszki - składał się z metalowej misy w kształcie czapki połączonej ze śrubą. Zakładano ją na głowę, a podbródek umieszczano na żelaznym pręcie osadzanym na obręczy zaciskającej szyję. Przykręcanie śruby powodowało uścisk głowy i powolne jej zgniatanie, pręt zaś wbijał się w kość podbródkową.
2) Hiszpańskie buty - narzędzie w formie imadła zamkniętego w drewnianym lub metalowym pudełku. Kiedy dokręcano śrubę, miażdżyła stopę. Buty mogły też zawierać kolce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz