środa, 24 grudnia 2014

Wezmę teścia do przemysłu...



Polak, kawaler, lat 40. pragnie ożenić się córką właściciela dóbr, skromną, inteligentną panną lub wdówką nie starszą, jak 26-30 lat. Reflektant posiada 70 tys. mk w gotówce, ma zamiar za poradą i ewentualną dalszą pomocą od przyszłego teścia nabyć stosowny do wpłaty majątek ziemski z uregulowanemi hipotekami i możliwością prowadzenia jakiegoś przemysłu w zakres gospodarstwa wiejskiego wchodzącego. Łaskawe oferty uprasza się do Eksp. Dzien. Pozn. pod nr. 5997.

Taką, super ofertę matrymonialną opublikował Dziennik Poznański 16 lipca 1914 roku. Jakie znaczenie w przyszłym biznesie z teściem miały wiek i inteligencja kandydatki na żonę, chyba nie da się już ustalić...

niedziela, 21 grudnia 2014

Pojechało z wiatrem

Ludzie od tysiącleci wykorzystują siłę wiatru do podróżowania po morzach, więc dlaczego nie miałby on napędzać pojazdów drogowych?

W 1830 roku, kiedy jeszcze nie było silnika spalinowego, a maszyny parowe dopiero testowano, czasopismo "Dekameron Polski" opisało niezwykły eksperyment, jaki przeprowadzono 4 lata wcześniej w Anglii. Pomysłowi Anglicy w sierpniu 1826 roku spróbowali zagonić wiatr do napędzania powozu bez koni. Nie wykorzystali jednak żagli, jak robił to już dwa wieki wcześniej flamandzki inżynier, Simon Stein, lecz latawce...

Lekki powóz na czterech kołach, w którym znajdowało się trzech podróżnych, był ciągnięty przez dwa latawce. Główny napęd miał wysokość 20 stóp* i zrobiony był z muślinu oklejonego papierem. Unosił się ponad ziemią na wysokości 170 stóp. Drugi latawiec - sterujący, umieszczono ponad głównym. Każdy z nich przywiązany był do powozu sznurkiem średniej grubości. Sznurek od latawca sterującego był złączony z drugim tak, żeby pociągając nim można było ominąć ewentualne przeszkody: drzewa czy budynki, położone obok drogi. Na powozie znajdowała się korba służąca do ściągania i popuszczania sznurka, sam pojazd kierowany był lejcami, tak jak powozy ciągnięte przez konie. Dwóch ludzi z Reading pędziło za nim bryczką, ale by mu dorównać w biegu, konie musiały ciągle galopować. Właściciel pojazdu zapewniał, że już nieraz jadąc z Malborough przejeżdżał 18 do 20 mil angielskich na godzinę.

Latawce zostały na chwilę zatrzymane przez kościół znajdujący się przy drodze. Sześciu ludzi musiało odwiązać sznurki, okrążyć dzwonnicę i przywiązać je ponownie do powozu. Ledwo mogli utrzymać się na nogach, tak wielka była siła latawców. Wkrótce pojazd ruszył w dalszą drogę, ścigany przez wielu jeźdźców i powozy, które znajdowały się w okolicy. Mimo to, latawcowy wóz wyprzedził wszystkich, w piętnaście minut przejechał pięć mil**.


"Dekameron" nie podał kto był autorem wynalazku. Być może chodziło o eksperymenty prowadzone przez George`a Pocock`a? W 1827 roku ten angielski nauczyciel opatentował powóz z napędem latawcowym. Jego "latawcowóz" odbył wiele podróży między Bristol i Marlborough z prędkością nawet do 20 kilometrów na godzinę.

* * *

*Stopa - angielska jednostka długości odpowiadająca 0,3048 m
** Mila angielska - jednostka odległości stosowana w krajach anglosaskich, 1 mila angielska = 1609,344 metry

niedziela, 30 listopada 2014

Miedzi wszystkiej grabienie

Kim była Renia Królikowska? Czy przeżyła wojnę? Ile lat miała kiedy pisała swój dziennik? Tak mało o niej wiemy, mimo że nosiła nazwisko bardzo popularne w Zduńskiej Woli. Młoda zduńskowolanka opisywała "na gorąco" życie w mieście okupowanym przez Niemców. Zapisywała także ważne wojenne daty i obcojęzyczne słówka do zapamiętania. Jej dziennik zaczyna się z początkiem 1915 roku. Poniżej notatki z lutego, marca i kwietnia. Styl i ortografia oryginalne.
* * *

1 luty – poniedziałek
2 luty – wtorek. Na kolei byłyśmy.
3 luty - Areoplan jechał do Łodzi.
4-5-6-7-8 luty - Żadnych zmian.
9 (luty) – wtorek. Moc samochodów jechało do Łodzi.
10-11-12-13-14 luty. Żadnych zmian nie ma. Przyjechali żołnierze z Francji Lotaryngji, którzy po francusku mówią.
15-16-17-popielec 1915 roku -18 i 19. Moc samochodów, wiozą różne ciężary do Kalisza. Grabią wszystką miedź-syfony-kotły–rondele–wanny–samowary. Do tej pory Bogu dzięki u nas nie byli. Areoplan jechał, podobno był rosyjski. Samochody bez przerwy jadą.


20-21 – niedziela. Jechał obóz do Sieradza i się zatrzymali też na górkach.*
22 poniedziałek. Przez całą noc jechały obozy i rano austryackie i pruskie już dwa rano przeszły. Między nimi konnica mieszana. Rano deszcz padał i śnieg, a teraz się wypogadza.
23 wtorek. Od samego rana jadą obozy jeden za drugim, artylerya, konnicy moc z Łasku i Szadku do Sieradza. Wszyscy mówią, że się cofają niemcy z pod Warszawy. Jednem ciągiem jadą wciąż. Piechota też szła wieczorem.
24 środa. Wciąż samochody jeździły.
25-26-27. Żadnych zmian niema. Tylko jechał areoplan bardzo wysoko.
28 niedziela – 1 marzec – 2 – 3 środa. Szła piechota z orkiestrą wieczorem przez miasto.
4-5-6-7 niedziela. (nieczytelne) żołnierzy w parach było w kościele.
8-9 wtorek. Byłam u spowiedzi z Mamą.
10 na 11 czwartek. Jechały Zeppeliny o 11-12 3-4 godziny. Kilka godzin nad miastem krążyły.
12-13-14-15. Żadnych zmian nie ma. Mróz jest wielki.
16-17-18 - nie było zmian.
19 piątek św. Józefa Oblubieńca - doniesiono nam że nałożyli kontrybucye 50000 rubli, a potem zmniejszyli na 20000 rubli. W niedzielę rozdawali karty, żeby wpisać swych lokatorów, a na tych będą nakładać grzywnę. W Łasku zapłacili 35000 rubli kontrybucyi.
Do 30 nie było żadnych zmian. W wielkim tygodniu wielkie sprzątania się robi w domu.
22 marca poddał się Przemyśl, myśmy się dowiedzieli 27 marca, a 2 kwietnia napisali szczegółowo.
Do (9-15) żadnych zmian nie ma. Bardzo cicho jest i słychać podobno strzały.
16-17 (kwietnia) - jechał w nocy Zeppelin.
18 (kwietnia) - strzały bardzo słychać od Piotrkowa.


* * *
Zduńska Wola została zajęta przez wojska niemieckie już 19 sierpnia 1914. Bez walki, gdyż Rosjanie wcześniej opuścili miasto. Jesienią, po udanej kontrofensywie, wojska rosyjskie na krótko (od 15 do 21 listopada) ponownie przejęły władzę w mieście. Od 21 listopada 1914 roku, aż do końca wojny Zduńska Wola była okupowana przez Niemców.

Zduńskowolanie mieli więcej szczęścia niż mieszkańcy Kalisza czy Częstochowy. Niemieckie władze wojskowe zagroziły wprawdzie zbombardowaniem miasta w odwecie za jakieś przypadkowe ostrzelanie ich oddziałów, ale ogień artyleryjski został po kilku salwach wstrzymany. Prawdopodobnie zadecydował o tym fakt, że w Zduńskiej Woli mieszkała duża  mniejszość niemiecka. Mimo to, okupant prowadził politykę "twardej ręki". Komendantura wojskowa przeprowadzała częste rekwizycje oraz zmuszała ludność do wykonywania różnego rodzaju prac na potrzeby wojska. Pod byle jakimi pretekstami nakładano na zduńskowolan wysokie kontrybucje. Na porządku dziennym były rekwizycje surowców strategicznych dla przemysłu wojennego, takich jak metale kolorowe, od dostaw których państwa centralne zostały całkowicie odcięte w początku wojny. Poza niezliczonymi drobnymi przedmiotami, jak klamki, moździerze czy samowary, zabrano także dwa dzwony z kościoła parafialnego.
Wskutek zniszczeń, braku surowców oraz grabieży maszyn, warsztaty tkackie i fabryki zduńskowolskie zaprzestały produkcji. W krótkim czasie mieszkańcom miasta zaczęło brakować pieniędzy i żywności... O tym przeczytacie w następnej części dziennika młodej zduńskowolanki.

Dziennik Reni Królikowskiej znajduje się w Muzeum Historii Miasta Zduńska Wola. Dziękujemy za jego udostępnienie.

* prawdopodobnie chodzi o teren tzw. "Górek" tj. okolicę dzisiejszej Alei Powstańców Śląskich, ulicy Złotnickiego (wtedy Belwederskiej) oraz budynku Starostwa Powiatowego. Teren zniwelowano w 1924 roku, po czym został on przeznaczony do zabudowy.

sobota, 22 listopada 2014

Kobieto, puchu marny, do pługa idealny...

Miliony zdrowych i mocnych mężczyzn poszło na front robić za mięso armatnie. Wraz z nimi odeszły konie, które zamiast pługa, zaczęły ciągnąć armaty. Do pracy na roli pozostały tylko kobiety. Jedyne żywicielki narodów podczas I wojny światowej...
Francuskie kobiety podczas pracy na roli w 1917 roku

poniedziałek, 10 listopada 2014

Areoplan jechał i moc samochodów...

27 styczeń – środa. Wybębniali żeby oddać wszystko żyto i konie. Samochody dwa były rozszarpane od granatów pędziły w stronę Sieradza. Strzały też słychać bardzo dobrze.
Nie wiemy ile lat miała Renia Królikowska, kiedy pisała swój dziennik. Może dwanaście, może piętnaście.  Wiemy, że była uczennicą V klasy, ale jakiej szkoły? Szkoła realna w Zduńskiej Woli była przecież 4-klasowa. Młoda zduńskowolanka opisywała "na gorąco" życie w mieście okupowanym przez Niemców. Zapisywała także ważne wojenne daty i obcojęzyczne słówka do zapamiętania. Dziennik zaczyna się z początkiem 1915 roku. Poniżej notatki ze stycznia. Styl i ortografia oryginalne.
browar anstadt zduńska wola

 * * *

Nastąpił rok 1915 – nowy, piątek.
Rano byłyśmy w kościele, a potem na spacerze na cmentarzu. Przed południem jechał aeroplan do Łodzi. Ludzie opowiadali że w Paprotni byli patrole kozackie, ale czy to prawda? Poobiedzie nie było zmian.
2 styczeń - sobota.
Do południa nie było nic ważnego, a potem przyszedł oficer szukając kwatery dla żołnierzy. Ponieważ było zajęte więc poszli dalej. Ale co po chwili to chodzą szukać mieszkania mówiąc że jest puste. Żołnierze przyszli z Pabjanic.
3 styczeń – niedziela.
Od samego rana powstaje ruch na ulicy żołnierze się kręcą po mieście, a niektórzy do kościoła idą. Myśmy też byli w kościele. Na ulicy bardzo ślizko, śnieg pada. Wczoraj przyjechała panna Józia. Żadnych zmian nie było.
4 styczeń – poniedziałek.
Rano wyjechała panna Józia do Szadku. Na ulicy panuje spokój. Tylko dzisiaj jest przymrozek.
5 styczeń – wtorek.
Żadnych zmian nie było. Spokój panuje na mieście.
6 styczeń – środa.
Dzisiaj mamy święto 3 Króli. Byłyśmy w kościele. Sporo było żołnierzy. Na spacerze nie byłyśmy bo bardzo jest zimno i śnieg pada.
7 styczeń – czwartek.
Przyszło moc piechoty wieczorem i nocowało w mieście. Ulewa straszna była tak że zmokli do nitki.
8 styczeń – piątek.
Od samego rana moc szła konnicy austryackiej. Jedni się zatrzymują na mieście, drudzy jadą w stronę Łasku i Szadku. Deszcz ciągle pada. Wichura straszna. Konnica znów jedzie. Pokazała się tęcza więc nie wiedzą ludzie co to ma znaczyć. W poł.(udnie) akurat wojsko się pokazało austryackie.
9 styczeń.
Moc samochodów jechało i część konnicy wracało do Sieradza. Przez całą noc jechały wozy.
10 styczeń – niedziela.
Od samego rana jechały wozy pruskie i austryackie kłusem do Sieradza. Mówią, że się cofają, a oni, że po żywność dlatego, że na Warcie podmyła woda most i nie może przejechać.
11 styczeń – poniedziałek.
Od samego rana do wieczora ciągną się tabory pruskie i austryackie. Bardzo dużo w nocy jechało i stało do rana. Moc koni prowadzili do Łodzi. Mówią, że się cofają prusacy. Byłyśmy na spacerze bo bardzo ładna była pogoda.
12 styczeń – wtorek.
Wczoraj jechały całe tabory pruskie rano i popołudniu. Spotkaliśmy jak byłyśmy w drodze do Sieradza. Chciałyśmy pociąg zobaczyć, ale za późno już było. W nocy też mnóstwo jechało wozów i konnica.
13 styczeń – środa.
Ciągle jeżdżą samochody w tą i w tą stronę. Wozów jakoś nie widać. Deszcz pada i słota jest na ulicy.
14 styczeń – czwartek.
Jechał areoplan w stronę Szadku i moc samochodów sanitarnych do Łodzi. Dzisiaj pierwszy raz zadzwonili w kościele od wejścia prusaków 21 listopada. Byłyśmy na spacerze. Wprowadzili się żołnierze z II pułku od... (nieczytelne).
15 stycznia – piątek.
Deszcz od samego rana pada, samochody kursują po 20-30 jeden po drugim w tą i w tą stronę, a obozu nie widać wcale jakoś. Podobno pociągi wciąż kursują z wojskiem i t.p.
16 styczeń – sobota.
Dzisiaj już mniej kursują samochody niż wczoraj, żołnierze ciągle wchodzą i schodzą z góry. Deszcz ciągle pada a wieczorem podniosła wielka wichura i ulewny deszcz. A tak żadnych zmian nie było.
17 styczeń – niedziela.
Żadnych zmian nie było.
18 styczeń – poniedziałek.
Byłyśmy na stacyi moc wojsk widzieliśmy.
20 – środa.
Pogody bardzo ładne, dzisiaj zakładali druty telegraficzne i samochody wciąż kursują.
21 – czwartek.
Jechał areoplan w stronę Łodzi. Samochody mniej kursują.
22-23 stycznia.
Nie ma większych zmian. Przyszedł Wacio z Kaziem.
24 stycznia – niedziela.
Dzisiaj rano wyjechał do Sieradza Kazio a Wacio popołudniu.
25 stycznia.
Popołudniu poszłyśmy na spacer i słyszałyśmy okropny huk armat za cmentarzem. Dzisiaj się urodził syn M...
Moc samochodów jechało do Łodzi i wozów. Podobno się cofnęli o 13 kilometrów do Łodzi.
26 styczeń – wtorek.
Do południa chodziłam po sprawunki. Strzały było bardzo słychać.
27 styczeń – środa.
Wybębniali żeby oddać wszystko żyto i konie. Samochody dwa były rozszarpane od granatów pędziły w stronę Sieradza. Strzały też słychać bardzo dobrze.
28 – czwartek.
Strzały było słychać mniej – areoplan też jechał.
29 - piątek.
Wybębniali żeby ludzie szli pracować na planach kolei. Mają drugie szyny położyć. Ciotka wyjechała do Emiljanowa.
30 - sobota.
W południe szło piechoty - saperzy, którzy mają porobić sobie okopy pod Zduńską Wolą. Ludzi mają wziąć do 2 tysięcy.
31 styczeń.
Żadnych zmian.
* * *

Zduńska Wola została zajęta przez wojska niemieckie już 19 sierpnia 1914, kilkanaście dni po wybuchu I wojny światowej. Bez walki, gdyż Rosjanie wcześniej opuścili miasto. Jesienią wojska rosyjskie na krótko (od 15 do 21 listopada) ponownie przejęły władzę w mieście. Od 21 listopada 1914 roku, aż do końca wojny Zduńska Wola była okupowana przez Niemców. Funkcje samorządowe sprawował Komitet Obywatelski, pod kierownictwem Józefa Schneidera. Wskutek zniszczeń, braku surowców oraz grabieży maszyn, fabryki zaprzestały produkcji. W krótkim czasie mieszkańcom miasta zaczęło brakować pieniędzy i żywności... O tym przeczytacie w następnej części dziennika młodej zduńskowolanki.

Dziennik znajduje się w Muzeum Historii Miasta Zduńska Wola. Dziękujemy za jego udostępnienie.

wtorek, 4 listopada 2014

Miód na duszę oplutą

Rozwierają się mogiły, (...)
Wysuwają potępieńce
Blade głowy, długie ręce...
Przypadający 2 listopada Dzień Zaduszny jest w kościele katolickim okazją do modlitwy za dusze zmarłych. Ma to pomóc zwłaszcza tym duszyczkom, które błąkają się po czyśćcu. Polskie Zaduszki mają jednak za sobą długą słowiańską tradycję. Są współczesnym odpowiednikiem pogańskiego święta Dziadów.

Kult zmarłych i wiara w życie pośmiertne istniały od początku cywilizacji ludzkiej. Od zamierzchłych czasów wierzono też, że dusze zmarłych odczuwają pragnienie i głód oraz potrzebują bliskości swoich krewnych. Żyjący zobowiązani byli, rzecz jasna, pragnienia te zaspokajać. Rozgniewane dusze, nie bacząc na koligacje rodzinne, mogły bowiem straszyć, wyrządzać szkody lub sprowadzać przedwczesną śmierć.


Zwyczaj częstowania umarłych był praktykowany przez wszystkie ludy pogańskie. Grecy epoki homeryckiej nazwali tą uroczystość ucztą Kozła. Równie mocno praktyki te były zakorzenione wśród Słowian. Żyjący w XI wieku czeski kronikarz, Kosmas pisał, że za jego czasów oddawano cześć bogom przy drzewach, w gajach i nad źródłami, przynosząc pokarmy, aby dusze zmarłych miały przez to wieczny odpoczynek. Sute libacje po pogrzebach były powszechnym zwyczajem Lechitów. O bogatej stypie urządzonej przez księcia Popiela wspominał także Długosz w swoich Kronikach.

Uroczystość Dziadów pochodzi więc z zamierzchłych czasów, a jej nazwa wzięła się oczywiście od "dziadów" czyli zmarłych przodków. Głównym celem obrzędu było nawiązanie kontaktu z duszami zmarłych i zyskanie ich względów. Obchodzono te święta dwa razy w roku — na wiosnę i na jesieni. Kościół katolicki nie mogąc zwalczyć tych pogańskich obrządków, zdecydował się jesienne święto zaadaptować do swoich potrzeb.

W najbardziej pierwotnej formie Dziadów, aby zapewnić sobie przychylność dusz i pomóc im w osiągnięciu spokoju w zaświatach, "karmiono" je miodem, kaszą i jajkami. Duszom wędrującym, by mogły spędzić świąteczną noc wśród bliskich, oświetlano drogę do domu, rozpalając ogniska na rozstajach.

Ale ogień służył także do innych, nie mniej ważnych celów. Ognisko rozpalone na grobie samobójcy miało uniemożliwić wyjście na świat upiorowi. Współczesne znicze na grobach, które uważa się za symbol pamięci o zmarłych, pierwotnie miały więc zupełnie inne, praktyczne znaczenie. W niektórych regionach w miejscu jakiejś gwałtownej śmierci, obowiązkiem każdego przechodnia, było rzucenie gałązki na stos, który następnie palono. Ogień, jak wierzono, dawał ochronę przed złymi mocami.

Tradycja Dnia Zadusznego w Polsce zaczęła się tworzyć w XII wieku. Przez kilka stuleci mieszały się obrzędy pogańskie z chrześcijańskimi. Zwyczaje typowe dla Dziadów trwały aż do XX wieku. Lud wierzył na przykład, iż wśród nocy poprzedzającej dzień Zaduszny powstaje w kościele wielka jasność i wszystkie duszyczki modlą się przed ołtarzem. W tę noc bowiem zmarli księża odprawiali msze dla swoich zmarłych parafian. Żywi nie powinni pod żadnym pozorem wychodzić z domu w nocy z 1 na 2 listopada. A szczególnie zbliżać się do kościoła. Spotkanie z rozmodlonymi duszyczkami mogło być niebezpieczne. Po mszy duchy zmarłych miały w zwyczaju udawać się do swych dawnych domów.

Po zapadnięciu zmroku 1 i 2 listopada zabronione były czynności, które mogłyby uszkodzić lub znieważyć dusze odwiedzające domy. Nie wolno było na przykład wylewać wody przez okno, by nie oblać zabłąkanej duszy i palić w piecu, bo często dusze dostawały się do domu przez komin. Najwyższej ostrożności wymagał tak prozaiczny odruch, jak spluwanie. Przypadkowe nawet oplucie zagubionej duszy groziło poważnymi konsekwencjami. W trosce o bezpieczeństwo dusz na inną porę należało odłożyć takie prace, jak: ubijanie  masła, maglowanie, deptanie kapusty, cięcie sieczki, przędzenie i tkanie.

Wierzono nadal, iż potrawami, napojami i śpiewem pomaga się duszom, ale już duszom czyśćcowym. W święto zmarłych chętnie goszczono żebraków obwieszonych świętymi medalikami, bo przypuszczano, że duch zmarłej osoby mógł przybrać postać kościelnego dziada. Mówiono o tych obdartych pielgrzymach, jako o "ludziach bożych" lub "świętych". Ksiądz Karol Żera pisał w swojej Silva rerum z połowy XVIII wieku, że lud podlaski zapraszał na stypy i obiady żałobne ubogich i hojnie ich obdarzał, aby tylko się modlili za dusze umarłych.

Z czasem wierni parafianie w dziele zbawienia dusz zaczęli bardziej doceniać rolę swojego proboszcza, stał się on beneficjentem części rozdawanych podarków. Na Mazowszu i Podlasiu istniał zwyczaj, że w dniu Wszystkich Świętych lud zostawiał swojemu kapłanowi za ołtarzem wszelkie dobra, w które obfitowało gospodarstwo: kury, prosięta, sery itp.

dzień zaduszny rysunek konopacki

W dzień Zaduszny zbierały się przed kościołem i na cmentarzu gromady żebraków, dla których przynoszono żywność i inne podarki. Na talerzu ustawionym w kościele składano ofiary pieniężne dla biednych. Te zwyczaje, typowe dla pogańskich Dziadów, udało się katolickiemu klerowi na dobre wykorzenić dopiero w XX wieku. Chociaż jeszcze w latach trzydziestych znane były specjalne rodzaje pieczywa, które rozdawano ubogim, jako formę zapłaty za modlitwę w intencji zmarłych.

Stare pogańskie obyczaje cmentarne zawdzięczają wiele romantycznemu dramatowi Adama Mickiewicza. Dzięki niemu nie zostały zapomniane obrzędy Dziadów. Są częścią naszej, rodzimej tradycji. Kto twierdzi, że jest inaczej ma poważne problemy z pamięcią albo perfidnie kłamie. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?

niedziela, 5 października 2014

Majsurski tygrys u brytyjskiej szyi

Tygrys naturalnej wielkości atakujący mężczyznę. W tej nieco makabrycznej rzeźbie kryje się niespodzianka: kiedy zakręci się korbą, ręka człowieka porusza się w górę i w dół, słychać jego płacz oraz pomruki tygrysa.

To jeden z najciekawszych eksponatów londyńskiego Muzeum Wiktorii i Alberta. Wykonany został około 1793 roku na zamówienie sułtana Tipu, władcy królestwa Majsur (Mysore) w granicach dzisiejszego stanu Karnaka w Indiach. Inspiracją do powstania osobliwej zabawki była śmierć młodego Anglika w Zatoce Bengalskiej w 1792 roku. Zagryziony przez tygrysa Hugh Munro był synem jednego z generałów Kompanii Wschodnioindyjskiej, sir Hectora Munro. Jego śmierć sułtan Majsur uznał za boską karę wobec brytyjskich najeźdźców. Z tej okazji zlecił wykonanie mechanicznej zabawki przedstawiającej tygrysa ludożercę i jego ofiarę.

Rzeźbiona i malowana obudowa z drewna kryje w sobie mechanizm, który pozwala poruszać ręką człowieka oraz wydaje dźwięki: płacz ofiary oraz groźne pomruki tygrysa. Dodatkowo, pod klapą na boku tygrysa znajduje się 18-klawiszowa klawiatura małych organów piszczałkowych. Drewniany tygrys zabójca miał symbolizować siłę i nieustępliwość władcy Majsur, zaś płacząca ofiara przedstawiać pokonane przez niego Imperium Brytyjskie.

Tipu, znany jako Tygrys Majsur (1750-1799), rządził  królestwem Majsur, od 1782 do końca życia. Był władcą wykształconym, poliglotą, miłośnikiem wiedzy, zdolnym politykiem i wojskowym. Uważano go też za dobrego poetę i znakomitego językoznawcę. Jego biblioteka liczyła ponad 2000 woluminów, w najróżniejszych językach.

Anglicy, którzy dążyli do opanowania całego półwyspu indyjskiego, mieli z nim poważne problemy. Razem z ojcem Tipu pokonał wojska brytyjskie w drugiej wojnie majsurskiej i wynegocjował z nimi traktat. Potem w obronie przed Brytyjczykami nawiązał szereg sojuszy militarnych, m.in. z Francją, Emiratem Afganistanu i Sułtanatem Tureckim. Po wycofaniu się z sojuszu Francuzów został pokonany w trzeciej i w czwartej wojnie przez połączone siły Wielkiej Brytanii i sąsiadów Mysore. Zginął podczas obrony swojej stolicy, Śrirangapatna 4 maja 1799. Został pochowany we wspaniałym mauzoleum, które zbudował dla swego ojca i jego małżonki Fatimy Begum.

Anglicy po upadku Majsur rozebrali wszystkie forty i obiekty militarnych Królestwa. Na szczęście w stanie nienaruszonym pozostawili wspaniałe pałace i założone wokół nich ogrody. Niezwykłą zabawkę sułtana znaleźli w jego letniej rezydencji i zabrali ją do Londynu. Po raz pierwszy "Tygrys Tipu" został pokazany publiczności w 1808 roku w londyńskim budynku Indii Wschodnich. Potem przeniesiono go do biura Kompanii Wschodnioindyjskiej, aż w roku 1880 trafił do Muzeum Wiktorii i Alberta.


piątek, 26 września 2014

Warownia księcia wokoło murowana

Zamek na kopcu okrągłym wokoło murowany, stary porysowany, we środku z drzewa budowany. Pod tym kopcem przykop i wał ze trzech stron, a z czwartej rzeka Bzura. Do zamku jest most wielki, dobry do wjechania, z poręczem...
Tak opisano zamek w lustracji z 1599 roku. Ruiny na sochaczewskim wzgórzu pamiętają jeszcze jesień średniowiecza. To jeden z najcenniejszych zabytków zachodniego Mazowsza.

Murowany zamek nad brzegiem Bzury powstał prawdopodobnie w połowie XIV wieku za czasów panowania księcia mazowieckiego Siemowita III. Wcześniej, zdaniem znawców dziejów, istniała tu drewniano-ziemna warownia wzniesiona przez Konrada I Mazowieckiego. Tego samego księcia, który nieroztropnie sprowadził Krzyżaków na ziemię chełmińską, pogarszając tym samym na kilka wieków sytuację geopolityczną Rzeczpospolitej. W okresie samodzielności księstwa mazowieckiego sochaczewski zamek musiał mieć duże znaczenie nie tylko militarne, ale i polityczne. Świadczy o tym choćby zorganizowanie w roku 1377 przez księcia Siemowita III zjazdu książąt mazowieckich i uchwalenie tutaj tzw. statutów sochaczewskich, pierwszego pisanego zbioru praw dla całego Mazowsza. Statuty znosiły tzw. "sądy boże" czyli stare, niesprawiedliwe metody rozstrzygania sporów: poddawanie procesujących się stron najróżniejszym próbom, np. pojedynku sądowego, pławienia w wodzie, czy niesienia gorącego żelaza. Przetrwanie tych prób dowodzić miało racji sądzonego, co wynikało z oczywistego wówczas przeświadczenia, że Bóg nie dopuści do krzywdy osoby niewinnej.
sochaczew ruiny 2012
 15 lipca 1414 roku doszło w Sochaczewie do kolejnego doniosłego wydarzenia. Na miejskim rynku słynny rycerz Zawisza Czarny z Garbowa wypowiedział wojnę Krzyżakom. Ogłosił to w imieniu króla Polski i własnym. W 1476 roku zamek wraz z miastem i ziemią sochaczewską zostały włączone do Królestwa Polskiego. Gdzie dokonano tego historycznego aktu? Oczywiście, na sochaczewskim zamku. Od tej pory warownia stała się siedzibą starosty grodowego oraz stacją królewską. Według kronikarza Długosza, król Kazimierz Jagiellończyk sporo ryzykował przyjeżdżając do Sochaczewa, podczas gdy książęta mazowieccy szykowali się do wojny w obronie swojej niezależności.


Głównym problemem sochaczewskiej warowni od początku była mała stabilność gruntu na wzgórzu zamkowym. W tego powodu zbocza stale obsuwały się, powodując spękanie murów i niszczenie zabudowy wewnętrznej. Na początku XVII wieku stan obiektu pogorszył się na tyle, że warownia przestała spełniać swoje podstawowe funkcje obronno-urzędowe. Doszło do katastrofy budowlanej, w wyniku której osunął się prawdopodobnie północny stok wzgórza i zawaliła znaczna część muru.

Odbudowa, którą zarządził król Zygmunt III Waza, szła bardzo opornie. Dopiero w połowie wieku XVII udało się na starych średniowiecznych fundamentach wybudować nowy zamek o charakterze późnorenesansowym lub wczesnobarokowym. Źródła nie rozstrzygają jednoznacznie, jak ta warownia wyglądała. Zanim przywrócono zamkowi dawną świetność został zajęty przez Szwedów, a wkrótce potem przez nich spalony, podczas słynnego potopu. Prawdopodobnie stało się w roku 1657. Zniszczeniu uległa wtedy znaczna część wyposażenia wraz z przechowywanymi tam historycznymi księgami grodzkimi.

Przez ponad 100 lat dawna warownia księcia Siemowita pozostawała ruiną. Był to właściwie koniec jej funkcji obronnej. Nie tylko ze względu na zniszczenia, ale i rozwój artylerii oraz ówczesną sytuację polityczną Rzeczpospolitej. Dopiero w latach 1789-90 zamek częściowo odbudował starosta sochaczewski Kazimierz Walicki. W oparciu o ocalałe mury powstał gmach przystosowany do pełnienia funkcji urzędowo-kancelaryjnych i pomieszczenia archiwum grodzkiego. Przetrwał tylko 4 lata, podczas powstania kościuszkowskiego zniszczyła go pruska artyleria. W 1815 r. na zamkowym wzgórzu stały jeszcze ruiny dwóch baszt. Kolejnej próby odbudowy warowni już nie podjęto.

Do XXI wieku z murowanego zamku pozostało bardzo niewiele. Częściowo zachowały się ściany domu zachodniego z dużymi otworami okiennymi. Ocalały małe fragmenty skrzydeł wschodniego i południowego oraz szczątki oktagonalnej wieży wschodniej, obok której znajdował się wjazd do zamku. Pozostała też osuszona i zarośnięta chwastami fosa zamkowa. Od 1961 roku wzgórze zamkowe objęte jest opieką konserwatora zabytków.

Mimo, że stan ruin systematycznie się pogarszał, do roku 2013 nie podjęto poważniejszych prac mających uchronić je przed ostatecznym zniszczeniem. Latem 2006 roku na wzgórzu prowadzone były wykopaliska archeologiczne, podczas których odkryto nieznane wcześniej fundamenty, prawdopodobnie dawnego przejazdu bramnego. Znaleziono sporą ilość ceramiki, gwoździ i innych drobiazgów. Przy okazji oczyszczono wzgórze z krzaków i zlikwidowano roślinność porastającą mury.

Dopiero w grudniu 2012 roku w sochaczewskim ratuszu podpisano z firmą Skanska umowę, która przewidywała wzmocnienie i zabezpieczenie wzgórza zamkowego oraz zabezpieczenie ruin. Pieniądze na te roboty udało się zdobyć w wyniku kilkuletnich starań urzędu miejskiego oraz Stowarzyszenia „Nasz Zamek”, którego statutowym celem jest odbudowa sochaczewskiego zamku. Zarząd Województwa Mazowieckiego przeznaczył na ratowanie wzgórza i ruin prawie 4,4 miliona złotych z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. Ponieważ cały projekt kosztował prawie 5 milionów, resztę musiało dołożyć miasto.


Oficjalne otwarcie odnowionego wzgórza nastąpiło 11 listopada 2013 roku. W styczniu tego roku okazało się, że konieczne będą poprawki, bo w niektórych częściach dobudowanych murów odpadają cegły. Wiosną te usterki zostały poprawione i przez cały sezon letni wzgórze i ruiny służyły zwiedzającym. Z okazji 600-lecia wypowiedzenia przez Zawiszę Czarnego wojny Krzyżakom odbył się tutaj dwudniowy historyczny piknik rodzinny. W każdą niedzielę wakacyjną zwiedzający mogli korzystać bezpłatnie z pomocy przewodnika, który opowiadał o przeszłości sochaczewskiego zamku. Wzgórze jest cały czas otwarte dla zwiedzających. Ma przybliżać historię Sochaczewa jego mieszkańcom oraz przyciągać turystów. Stało się nową wizytówką miasta.

Wykonana została ogromna i kosztowna praca, ale nie udało się postawić przysłowiowej kropki nad "i". Mając prawie pięciomilionowy budżet i uważny (z pewnością) nadzór konserwatora, nie zadbano o kilka istotnych szczegółów. Trudno zrozumieć dlaczego do uzupełnienia ubytków w murach nie użyto cegły ręcznie formowanej. Przy tego typu pracach jest oczywiste, że brakuje materiałów oryginalnych, więc zastępuje się je współczesnymi, jak najbardziej zbliżonymi parametrami do zabytkowych. Debatowano długo nad zastosowaną zaprawą, ale cegła o idealnie równych krawędziach i odcieniu znacznie odbiegającym od oryginalnej nie wzbudziła zastrzeżeń konserwatora. Pasuje do ponad 300-letnich murów, jak przysłowiowy kwiatek do kożucha. Zaskoczenie może też budzić nowa posadzka zamkowa, wykonana ze żwirku zespolonego żywicą. Nie zadbano nawet o ukrycie skrzynek elektrycznych, tak jakby stanowiły one ważny element ekspozycji zabytku o kilkusetletniej historii... Aż strach pomyśleć, jak wyglądałoby wzgórze zamkowe, gdyby tymi samymi metodami odbudowano zamek...

Założone w 2006 roku Stowarzyszenie „Nasz Zamek” ma od dawna gotowy projekt odbudowy. Prezes Stowarzyszenia, Łukasz Popowski słusznie mówi: "Póki nie wprowadzimy na wzgórze życia na stałe, będzie zagrożenie dewastacjami" i chciałby dokonać częściowej odbudowy zamku z przeznaczeniem na ekspozycję historyczną. Tylko, że w przypadku każdej konserwacji, renowacji czy odbudowy zabytku istnieje zawsze poważne pytanie: czy inwestor, który wydał już ogromne pieniądze, jest w stanie finansować również bieżące utrzymanie odnowionego obiektu? Jeśli nie jest to przedsięwzięcie komercyjne (typu pensjonat w starym pałacu), dopłacać do niego będzie podatnik... W tej sytuacji wypadłoby spytać go o zgodę...

* * *

Źródła:
http://histmag.org/Tajemnice-zamku-w-Sochaczewie-819
http://dawnysochaczew.republika.pl/zamek.htm
http://pokazywarka.pl/vcwcak/
http://www.e-sochaczew.pl/sochaczew,ruiny-zamku-po-pracach-konserwatorskich-fotorelacja,39627.html
http://naszzamek.e-sochaczew.pl/media/index.php?MediumID=177
http://gosc.pl/doc/1800117.Zeby-wandale-nie-wrocili

niedziela, 24 sierpnia 2014

Co ma Orfeusz do cnoty Zuzanny?

Jak pisano skargi do władz 100 lat temu w Krakowie? Z fantazją, humorem i cierpką ironią. Ilustrowany Kuryer Codzienny otrzymał w lipcu 1914 roku od mieszkańców ulicy Garbarskiej takie oto pismo:
Skoro tylko „ciemność zapada", zjawiają się na naszej ulicy spóźnieni goście, nucąc przeraźliwym głosem arye operetkowe. Już wiedzą mieszkańcy ulicy Garbarskiej, co robił „Orfeusz w piekle" i jak należy tłumaczyć cnotę „Zuzanny" i jak brzęczały dolary „Księżniczki" i jak się bawi „Wesoła wdówka" i jak się śpiewa „Buffalo Billa i jak się strzela na „Manewrach jesiennych" — a wszystko to niestety jest śpiewane. Dobry słuch ma Kraków, ale głos obrzydliwy. Gdy jednak milknie nieco uroczy śpiew, niema końca echom walenia niemiłosiernie w bramy, pokutujące zapewne za sprawiedliwy sen kamienicznych kluczników lub za lenistwo popsutych dzwonków elektrycznych. Dlatego upraszamy publiczną skargą o kilka kilo salmiaku do dzwonków i tylko o jednego trzeźwego, statecznego, energicznego (o ile możliwe) żołnierza policyjnego, aby się go wszelkie niepokoje bały teraz i zawsze, aż się wprowadzą na tę ulicę żywioły, mające temperament zgodny z temperamentem gwałcących świętą ciszę nocną.
Może w lipcu 1914 roku  prośba o energicznego policjanta dla uspokojenia nocnych marków była uzasadniona, ale stanowczo spóźniona. Wkrótce dokuczać miały mieszczanom z Garbarskiej jeszcze większe niepokoje czasu wojennego. Mieli jednak i swoją satysfakcję. Wybuch wojny i zagrożenie twierdzy Kraków rosyjską inwazją spowodował, że magistrat w porozumieniu z cesarsko-królewską komendą zarządził w 1915 roku całkowitą prohibicję...

Kraków, ulica Garbarska około roku 1910. Źródło: fotopolska.eu

niedziela, 17 sierpnia 2014

Bolszewik, choćby i w psiej budzie

"Fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki” - napisał prawie 150 lat temu historyk Józef Szujski. Zdanie to do dziś nic nie straciło ze swojej aktualności. I doskonale wyjaśnia dlaczego jakość polityki polskiej jest tak marna...

Co roku, 15 sierpnia przypomina się rodakom o cudzie, który miał rzekomo zdarzyć się w 1920 roku pod Warszawą. Ówczesne zwycięstwo nad bolszewikami zostało powszechnie uznane za jedno z najważniejszych zbrojnych starć w historii Europy. Mimo to, do dziś nie wyjaśniono Polakom, co wtedy faktycznie się zdarzyło. Zdaje się nawet, że nikt nie jest tym specjalnie zainteresowany... Nadal za aktualne uważane są opowieści, jakie zawarł w swoich pamiętnikach kardynał Aleksander Kakowski. Oto co pisał na temat tzw. cudu nad Wisłą:
Mówmy prawdę. Armia polska została pobita przez bolszewików i cofała się w nieładzie, rozbita na drobne oddziały. Żołnierze rzucali broń, amunicję, mundury, nawet buty i uciekali rozproszeni i przerażeni. Niestety, to samo trzeba powiedzieć o oficerach. Generał Iwaszkiewicz podobno połamał kilka kijów na ich karkach. Tylko kilkadziesiąt tysięcy armii południowej cofało się w porządku. Sformowanie naprędce około 80-tysięcznego korpusu ochotniczego pod dowództwem Józefa Hallera dopomogło do zreorganizowania armii polskiej. Warszawa była zagrożona, zagrożony byt Polski. Powstał ogólny popłoch. Dyplomacja opuściła Warszawę i przeniosła się do Poznania, z wyjątkiem nuncjusza apostolskiego. Stoczono bitwę o posiadanie Warszawy.
Od lewej: "upadły na duchu" Piłsudski, prymas Kakowski - zbawca ojczyzny oraz nuncjusz Ambrogio Ratti - późniejszy papież Pius XI. Źródło: Rzeczpospolita
Huk armat od strony Radzymina obijał się o uszy, kiedy złożył mi wizytę generał Weygand*. Uspokajał mię i opowiadał szczegóły planu boju, podług którego armia bolszewicka miała być pokrajana na kilka części. "Musi to być dobry plan, rzekłem, kiedy go naszkicował szef sztabu generała Focha". "To nie mój plan, rzekł, to plan Sztabu Generalnego polskiego. Ja go przejrzałem, pochwaliłem i tylko nieliczne poprawki w nim poczyniłem". Przyjemnie mi było słuchać, jak jeden z najwybitniejszych generałów francuskich z uznaniem wyrażał się o pracy dowództwa polskiego, a przykro mi było, gdy sami Polacy z uporem wciąż powtarzali, że to był plan cudzy. Weygand był pewien zwycięstwa armii polskiej, o ile każdy z generałów spełni swoje zadanie. Z ubolewaniem opowiadał mi, jak generał Dowbór-Muśnicki, któremu Piłsudski powierzył na prośbę jego odcinek południowy, nie przyjął powierzonej sobie misji. "U nas, mówił, wszyscy generałowie oddali się na usługi Ojczyzny, bez względu na przynależność partyjną i na wyznaczone sobie stanowisko".
Doniesiono mi, że Piłsudski upadł na duchu i że chce się ze mną widzieć przed wyjazdem na front. Udałem się do niego. Przygnębiony wypadkami nie stracił jeszcze nadziei. Upadek ducha żołnierza i oficerów przypisywał bezczynności kapelanów wojskowych. "Kapelanów, dobrych kapelanów dla armii" wołał, "którzy by szli w szeregach razem z żołnierzem, w okopach podnosili go na duchu". Spełniłem życzenie Piłsudskiego i ogłosiłem wezwanie do duchowieństwa. Usłuchano wezwania mojego i innych biskupów.

Księża stanęli w szeregach, jedni jako kapelani, inni jako sanitariusze. Szczególniej młodzież seminariów duchownych poszła z zapałem do szeregów. Między innymi poszedł i ks. Skorupka, młody i pięknej powierzchowności kapłan, który jeszcze piękniejszą miał duszę. Ks. Skorupka zwrócił się do mnie z prośbą, abym mu pozwolił pójść na front razem z batalionem młodzieży gimnazjalnej warszawskiej, w którym znajdowała się jego szkoła. "Zgadzam się, rzekłem, ale pamiętaj, abyś ciągle przebywał z żołnierzami w pochodzie i w okopach, a w ataku nie pozostawał w tyle, ale szedł w pierwszym rzędzie". "Właśnie dlatego, odrzekł, chcę iść do wojska".

W bitwie pod Osowem młodociany żołnierz nie wytrzymał ataku i zaczął się cofać. Cofali się oficerowie i dowódca pułku. Wtedy ks. Skorupka zebrał koło siebie kilkunastu swoich chłopców i z nimi poszedł naprzód. Widząc cofającego się dowódcę pułku, krzyknął do niego: "Panie pułkowniku, naprzód!. "A ksiądz?" - zapytał pułkownik. "Panie pułkowniku, za mną!", "Chłopcy za mną!" Poszli naprzód. Wielu poległo; padł rażony granatem i ks. Skorupka. Dlaczego tak podnoszą i gloryfikują śmierć ks. Skorupki przed wszystkimi innymi ofiarami wojny? Chwila śmierci ks. Skorupki jest punktem zwrotnym w bitwie pod Osowem i w dziejach wojny 1920 roku. Do tej chwili Polacy uciekali przed bolszewikami, odtąd uciekali bolszewicy przed Polakami. Nie dla innych przyczyn, ale dlatego właśnie cały naród czci ks. Skorupkę jako bohatera narodowego. Szczegóły śmierci ks. Skorupki opowiadali mi młodociani żołnierze, których odwiedziłem w szpitalu, jako rannych.

Bolszewicy wzięci do niewoli opowiadali znowu, że widzieli księdza w komży i z krzyżem w ręku, a nad nim Matkę Boską. Jakżeż mogli strzelać do Matki Boskiej, która szła przeciwko nim. Ten moment kulminacyjny w bitwie pod i Warszawą nazwano tegoż dnia "cudem nad Wisłą". Inne, zachowane źródła podają, iż wielu czerwonoarmistów biorących udział w Bitwie Warszawskiej opowiadało, że uciekło z pola walki ze strachu przed potężną, niebieską husarią, która pojawiła się nad ranem 15 sierpnia 1920 roku nad Wólką Radzymińską, a której dowodziła tajemnicza kobieta przypominająca z opisu Maryję. Bolszewiccy dezerterzy, nie bacząc na konsekwencje swojej dezercji błagali okolicznych rolników o zgodę na ukrycie się w ich zagrodzie, choćby i w psich budach.
Ówczesny prymas Kakowski należał do jednych z wybitniejszych postaci nie tylko kościoła, ale i polskiej polityki. W latach 1917-1918 był przewodniczącym Rady Regencyjnej, która tworzyła podstawy polskiej państwowości i w listopadzie 1918 roku przekazała władzę Piłsudskiemu. Ale przypisywanie sobie pośredniej roli zbawcy ojczyzny i chrześcijańskiej Europy (recenzowanie planu bitwy, podnoszenie na duchu Piłsudskiego, zorganizowanie oddziału walecznych kleryków) zakrawa na niezdrową megalomanię. Rola, jaką przypisywał księdzu Skorupce i modłom narodu o błogosławieństwo dla ojczyzny oraz bajka o niebieskich hufcach Maryji, to nic innego, jak kolejny krok na drodze do państwa religijnego.

Cud nad Wisłą - obraz Jerzego Kossaka z 1930 r.
Kardynał Kakowski uważał, że katolicyzm w Polsce powinien mieć miejsce dominujące. Zdecydowanie przeciwstawiał się równouprawnieniu innych wyznań. Sprzeciwiał się też ślubom i rozwodom cywilnym. Wskutek prowadzonej przez niego kampanii upadł projekt ujednolicenia prawa rodzinnego w II RP, opracowany przez Komisję Kodyfikacyjną. Projekt ten zakładał bowiem świecki charakter małżeństwa oraz równouprawnienie kobiet i mężczyzn.

W sytuacji, gdy wskutek usilnych działań kleru katolickiego Matka Boska "ratuje" po raz kolejny zagrożoną ojczyznę, nikt nie może mieć wątpliwości dlaczego Konstytucja Marcowa określi wyznanie rzymsko-katolickie, jako równiejsze wśród równych. Bo jest „religją przeważającej większości narodu”. Nieprzypadkowo, po "cudzie nad Wisłą" wrócono do niewypełnionych planów wybudowania Świątyni Opatrzności Bożej. Przeważająca większość narodu uwierzyła w opowieści swoich pasterzy, że:
Matka Łaskawa pojawia się na niebie przed świtem, jej monumentalna postać, wypełnia swoją Osobą całe ciemne jeszcze niebo. Ukazuje się odziana w szeroki, rozwiany płaszcz, którym osłania stolicę. Zjawia się w otoczeniu husarii, polskiego zwycięskiego wojska, które pod Wiedniem z hasłem "W imię Maryi” rozegnało pogańskie watahy. Matka Boża trzyma w swych dłoniach jakby tarcze, którymi osłania miasto Jej pieczy powierzone.**
Niektórzy pasterze podają nawet szczegóły tej niebiańskiej interwencji:
Bogurodzica, groźna jak zbrojne zastępy, pojawiła się na nocnym niebie w chwili, gdy porucznik Stefan Pogonowski wraz ze swoim batalionem znienacka zaatakował pozycje bolszewików. Sołdaci, obudzeni w środku nocy niespodziewaną strzelaniną, struchleli, widząc kobiecą postać unoszącą się na niebie ponad atakującymi Polakami. Jej szeroki, granatowy płaszcz powiewał na wietrze, odcinając się smugami światła od czarnego nieba. Jego poły zasłaniały stanowiska Polaków i znajdującą się za nimi Warszawę. Chaotyczna strzelanina nie trwożyła zawieszonej na niebie Postaci. Co więcej, dostrzeżono, że Niebiańska Osoba jakby wychyla się to w jedną, to w drugą stronę i odrzuca czy też odbija lecące w Jej stronę – czyli w kierunku Polaków – pociski! Osłupieli ze zgrozy bolszewicy obserwowali, jak odrzucone przez Niewiastę kartacze eksplodują tam, gdzie znajdowały się ich odwody!

Ksiądz Zdzisław Król przytoczył świadectwo gospodyni ze wsi pod Radzyminem, u której nieprzytomny z przerażenia krasnoarmiejec szukał kąta do ukrycia się. Wstrząśnięty mówił, że widział na własne oczy, jak „Matier Bożja brasala puli!” Matka Boża rzucała (odrzucała) pociski! Bolszewicy byli ludźmi twardymi, nie ulegali lękom. Jednak widok majestatycznej postaci Bogurodzicy, jakby zawieszonej na niebie, wywołał wstrząs. Obudził zagłuszone sumienia i… wiarę. A sumienia te, które teraz, w obecności Najświętszej Dziewicy doszły do głosu, wołały, oskarżały i przypominały o popełnionych niegodziwościach, mordach, gwałtach i okrucieństwach! Każdy z nich czuł, że powinien paść na twarz, by oddać Matce Bożej cześć, by błagać o wybaczenie straszliwych win, by żebrać o zmiłowanie! Jednocześnie serca przepełniała trwoga! Uczucie to przeważało i bolszewicy, ogarnięci panicznym strachem, uciekali na łeb, na szyję, porzucając tabory, działa i amunicję. Nikt z krasnoarmiejców nie myślał o konsekwencjach ucieczki z pola walki, nikt nie lękał się sądu polowego. Wszyscy śmiertelnie bali się Maryi!***
Nie mówią tylko pasterze, co stałoby się, gdyby bolszewickie watahy nie wystraszyły się jednak Matki Boskiej i jej hufców. Jakiej broni użyłaby wtedy Maryja? Strzał ognistych, laserowych promieni czy tylko cudownych medalików, masowo rozdawanych przez Rycerzy Niepokalanej księdza Kolbego?

W powszechnej świadomości Polaków na temat bitwy warszawskiej z 1920 roku funkcjonują tylko mity. Dla bardziej religijnych rodaków opowieść o cudownym wstawiennictwie Maryji, dla bardziej racjonalnych - legenda o geniuszu militarnym marszałka Piłsudskiego. Pierwszy mit służy kościołowi katolickiemu do udowodnienia niezbędności jego przewodniej roli w narodzie. Legendy legionowo-piłsudczykowskie wykorzystują zaś politycy różnej maści, żeby uwiarygodnić jakoś swój patriotyzm, nie dość widoczny w czynach.

Historia nauczycielką życia jest. Jeśli ponad połowa narodu wierzy, że zmarła 2000 lat temu Żydówka jest obrończynią polskiej racji stanu, a politykę polską robią ludzie, którzy liczą na wsparcie hufców niebieskich Maryji, to z tym narodem nie jest dobrze...
Kiedy spostrzegła bogini, o jasnych oczach Atena, że tak padają Argiwi gęsto w spotkaniu zażartym, zaraz ze szczytów Olimpu pośpiesznie na ziemię spłynęła w stronę świętego Ilionu...****
Z boską pomocą spłynęła, oczywiście, 30 wieków temu...


*Maxime Weygand - generał armii Francuskich Sił Zbrojnych, od marca 1918 szef Sztabu Generalnego, w latach 1920-1922 szef misji wojskowej w Polsce.

**Fronda.pl: Jak Matka Boża ukazała się bolszewikom w 1920 roku.

***Ks. dr Józef Maria Bartnik, Ewa Storożyńska: "Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą – dzieje kultu i łaski".

****Homer: Iliada - fragment.

piątek, 8 sierpnia 2014

Pierwszy tydzień Wielkiej Wojny

Jeszcze nie leciały im bomby na głowy, jeszcze nie strzelano do nich zza węgła i głód nie zaglądał im do izb, ale już czuli, że zbierają się czarne chmury. Mieszkańcy zachodnich rubieży Rosji carskiej, guberń: kaliskiej i piotrkowskiej, na przełomie lipca i sierpnia 1914 nie mogli mieć złudzeń, że wielka wojenna burza ich ominie...

29 lipca w Petersburgu ogłoszono pełną mobilizację. Następnego dnia łodzianie ujrzeli na ulicach plakaty o poniższej treści:
Najjaśniejszy Pan Najwyżej rozkazać raczył powołać na służbę szeregowców pospolitego ruszenia I-rzędu. Pierwszym dniem mobilizacyi ma być piątek, dnia 18-go lipca (st.st.)*

Ogłoszenie łódzkiego urzędu miejskiego do spraw wojskowych o powołaniu należących do pospolitego ruszenia I-go rzędu m. Łodzi.

W wykonaniu Najwyższego rozkazu:
    rozwój 2.08.1914
  1. Powołać zapasowych, a przeniesionych po ukończeniu służby wojskowej z II-ej kategoryi zapasu do pospolitego ruszenia.
  2. Powołani zapasowi powinni stawić się na punkt zborny do naczelnika wojskowego powiatu łódzkiego na drugi dzień mobilizacyi w parku Źródliska (Kwela) o godz. 6-ej rano, mając przy sobie bilety pospolitego ruszenia o odbyciu powinności wojskowej, a nieposiadający ich - świadectwa na prawo zamieszkiwania lub zaświadczenie tożsamości osoby.
  3. Wszystkie instytucye i osoby, u których zapasowi znajdują się  na służbie, obowiązane są natychmiast ukończyć z nimi rachunki i wydać bilety uwalniające, o ile znajdują się one u pracodawców.
Najjaśniejszy Pan Najwyżej rozkazać raczył postawić armię i flotę na stopie wojennej. Pierwszym dniem mobilizacyi naznaczono piątek, dn. 18/31 lipca 1914 r.
Dalsze zarządzenia określały tzw. "powinności wojenno-końskie":
Zgodnie z Najwyższym rozkazem o mobilizacyj armii, powinna być niezwłocznie uskuteczniona dostawa koni dla wojsk. Dlatego wszystkie konie 4-go piotrkowskiego wojennego końskiego rewiru, które uznane zostały za odpowiednie dla służby w wojskach i zaopatrzone kartami popisowemi o wojenno-końskiej powinności, podlegają bezwarunkowemu odstawieniu razem z powołującemi kartami i kuponami przy nich na punkt zborny w mieście Łodzi, Lutomierski Rynek, w piątek dnia 18/31 lipca 1914 r.

Podług Najwyżej zatwierdzonego rozrachunku za każdego konia, przyjętego do wojska od ludności powiatu, określono wynagrodzenie w następującym rozmiarze: za konia wierzchowego l-go gatunku 300 rb, zaprzęgowego I-go gatunku artyler. 275 rb., uprzężnego I-go gat. oznaczono 180 rb. i uprzążnego II gat. 120 rb.
Nie był to zatem dla właścicieli super biznes, za parę koni roboczych można było przecież w 1914 roku wziąć nawet 500 rubli. Ale przynajmniej nie ograbiano ich bezkarnie z dobytku, jak to często bywa podczas wojny.
Po ewakuacji Rosjan władzę w Łodzi 10 sierpnia 1914 r. przejął  Główny Komitet Obywatelski. Nad porządkiem i bezpieczeństwem w mieście czuwała podporządkowana mu  Milicja Obywatelska. Zdjęcie z Archiwum Państwowego w Łodzi.
Choć wieszcz Adam dawno już błagał Wszechmogącego: "O wojnę powszechną za wolność ludów, Prosimy Cię, Panie...", Polacy do nadchodzącej wojny się nie palili. Kto musiał szedł w kamasze, kto nie musiał, myślał, jak przetrwać zawieruchę, która nieuchronnie nadciągała. Trudno było przypuszczać, że front ominie Królestwo Kongresowe.

Kiedy Rosjanie uruchamiali swoją machinę wojenną, po drugiej stronie zachodniej granicy carskiego imperium też nie próżnowano. 30 lipca Niemcy ogłosili mobilizację korpusów granicznych: bydgoskiego, poznańskiego, gdańskiego, katowickiego i krotoszyńskiego. Następnego dnia II Rzesza zagroziła wypowiedzeniem wojny w wypadku, gdyby Rosja nie odwołała mobilizacji. Rosja jednak nie miała zamiaru tego zrobić...

W guberni piotrkowskiej (do której należała również Łódź) stan wojenny ogłoszono 31 lipca. Gubernator, szambelan Michał Jaczewski, ogłosił, że gubernia pozostaje "na stopie wojennej" i, że w tej nowej sytuacji należy zachować spokój i porządek. W podobnym tonie zwrócił się w obwieszczeniu do mieszkańców Łodzi 2 sierpnia naczelnik garnizonu łódzkiego, generał-major Wasiljew.

priwislanski kraj1 sierpnia po południu ambasador niemiecki w Petersburgu, hrabia Friedrich Pourtales, spotkał się z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Sazanowem, by otrzymać odpowiedź na niemieckie ultimatum. Kiedy usłyszał, że Rosja nie zamierza wycofać się z mobilizacji, wręczył szefowi rosyjskiej dyplomacji akt wypowiedzenia wojny. Potem podobno dyplomaci uściskali się serdecznie i hrabia Pourtales wyszedł szlochając i obcierając łzy.

Następnego dnia  w niedzielę, 2 sierpnia 1914 roku car Mikołaj II ogłosił Manifest Najwyższy:
Z Bożej Łaski, My, Mikołaj Drugi, Cesarz i Samowładca Wszechrosyjski, Król Polski, Wielki Książę Finlandzki
etc., etc., etc. ogłaszamy wszystkim Naszym wiernym poddanym:

Postępując w myśl historycznych swych przekazań, Rosya jedyna po wierze i krwi z narodami słowiańskimi, nigdy nie spoglądała obojętnie na ich los. Z zupełną jednomyślnością i niezwykłą siłą przemówiły uczucia braterskie narodu rosyjskiego względem słowian w dniach ostatnich, gdy Austro-Węgry przedłożyły Serbii niemożliwe z góry do przyjęcia przez państwo władcze warunki, wzgardziwszy ustępliwą i pokojową odpowiedzią rządu serbskiego i odrzuciwszy życzliwe pośrednictwo Rosyi. Austrya śpiesznie podjęła akcje wojenną, bombardując bezbronny Białogród.

Zmuszeni, wskutek wytworzonych warunków, przedsięwziąć niezbędne: środki ostrożności, My rozkazaliśmy postawić, armię i flotę na stopie wojennej, lecz ceniąc krew i dobytek Naszych poddanych, czyniliśmy wszelkie usiłowania w kierunku osiągnięcia pokojowego wyniku rozpoczętych wśród przyjacielskich stosunków i rokowań.

Sprzymierzone z Austryą Niemcy, wbrew nadziejom Naszym na wiekowe dobre stosunki sąsiedzkie i nie słuchając zapewnień Naszych, że przedsięwzięte środki bynajmniej nie żywią wrogich celów, zaczęły domagać się natychmiastowego ich odwołania, a otrzymawszy odpowiedź odmowną na swe żądanie, nieoczekiwanie wypowiedziały Rosyi wojnę.

Obecnie Musimy już nietylko ujmować się za niesprawiedliwie skrzywdzonym krajem spokrewnionym, lecz zabezpieczyć honor, godność i całość Rosyi oraz stanowisko Jej wśród wielkich mocarstw.

My, niezachwianie wierzymy, że w obronie ziemi rosyjskiej jednomyślnie i z poświęceniem powstaną wszyscy Nasi wierni poddani, w groźną godzinę doświadczeń zapomną o wewnętrznych nieporozumieniach; niech się utrwali bardziej ścisła łączność Cesarza z Jego narodem i niech Rosya, powstała jak jeden mąż, odeprze bezczelny napad wroga.

Z głęboką wiarą w słuszność, naszej sprawy i bogobojną nadzieją na zrządzenia Wszechmogącego, My, modląc się, prosimy o błogosławieństwo Boże dla Świętej Rusi i dzielnych wojsk Naszych.

Dany w Petersburgu w 20-ty dzień (st. st.) lipca, roku od Narodzenia Chrystusa 1914, panowania zaś Naszego dwudziesty.
Przypomnijmy: trzy dni wcześniej inny Najjaśniejszy Pan - super katolicki Franciszek Józef, wzywał na pomoc tego samego Boga. Obydwaj samowładcy, stojący po przeciwnych stronach barykady, przegrali sromotnie swoje "słuszne" wojny o honor...

Informacja o pewnej już wojnie spowodowała zahamowanie doskonale rozwijającego się przemysłu łódzkiego oraz wiele zaskakujących komplikacji w życiu łodzian. W książce Krzysztofa Kowalczyńskiego  "Łódź 1914. Kronika oblężonego miasta" znajdujemy taki opis sytuacji gospodarczej w mieście nad Łódką:
Kronika oblężonego miasta
Przez całą pierwszą połowę 1914 roku Łódź przeżywa okres wspaniałej koniunktury gospodarczej. Wszystkie fabryki pracują pełną parą, kupcy z Kijowa, Petersburga, Odessy i Tyflisu składają nieustannie duże zamówienia, przewyższające bieżące możliwości produkcyjne. Pod presją rynku kupcy skłonni są akceptować ceny zakupu wyższe niż w poprzednim roku.(...) Mimo zwiększonej ilości zamówień duże zapasy surowca w magazynach zapewniają ciągłość produkcji do wiosny przyszłego, 1915 roku.
Jak przed laty, łódzcy przemysłowcy, zachęceni zwiększonym popytem, rozpoczynają liczne inwestycje, rozpoczynają budowę nowych oddziałów produkcyjnych bądź też całych fabryk. Przy ulicy Rzgowskiej, zaraz za dworcem kolejowym Łódź-Chojny pod dachami stoją już nowe budynki odlewni i zakładów mechanicznych „Józef John, Spadkobiercy SA”, w których zatrudnienie znajdzie ponad 1000 robotników (...) Przy ulicy Benedykta 80 (obecnie 6 Sierpnia) rozpocząć ma pracę z dniem 1 sierpnia tkalnia mechaniczna firmy „Weiss i Poznański”, zatrudniając na razie 40 tkaczy, obsługujących 80 warsztatów. W niedługim czasie liczba warsztatów wzrośnie do 120 (...). Do Łodzi wciąż chętnie napływa kapitał zagraniczny...
Itd, itp... Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby przewiedzieć, że nadchodząca zawierucha zakłóci, jeśli nie przerwie, ten okres prosperity... Skutki wypowiedzenia wojny dały się natychmiast odczuć w łódzkim przemyśle i handlu. Zdrożała bawełna - najważniejszy dla łódzkich zakładów surowiec. Podrożał również węgiel kamienny. Przedsiębiorcom zaczęło brakować gotówki.Wzrosło oprocentowanie kredytów i stały się one mniej dostępne. Dla łódzkich fabrykantów był to cios dotkliwy, zważywszy że większość z nich miała majątki ulokowane w budynkach, maszynach oraz surowcach, a na bieżące wydatki posiadała weksle. Teraz wartość tych papierów drastycznie spadła, w handlu zaczęła się liczyć gotówka. Nic dziwnego, że wielu przemysłowców z dnia na dzień straciło zdolność opłacania bieżących kosztów biznesu.

Generalnie spadło zaufanie do papierów, w handlu niechętnie przyjmowano banknoty, a na rynku zaczęło brakować bilonu. Z powodu braku drobnych monet w kasie naczelnik poczty 4 sierpnia poinformował  interesantów, że od dnia następnego wydawane będą tylko wkłady 100-rublowe, gdyż tylko takie banknoty poczta posiada. Dyrekcja tramwajów zagroziła, że będzie zmuszona wstrzymać ruch na wszystkich liniach, jeśli nadal pasażerowie będą płacić banknotami i żądać od konduktorów wydawania reszty bilonem. W tramwajach dochodziło do scysji z pasażerami nie posiadającymi 5 kopiejek na bilet. 5 sierpnia "Rozwój" przedstawił zajście, które nazwał wprost "łajdactwem":
W dniu wczorajszym do jednego z tramwajów wsiadł jakiś osobnik, który dał konduktorowi, żądającego odeń pieniędzy za bilet banknot sturublowy, żądając reszty 99 rb. 95 kop. Konduktor nie posiadał tak wielkiej kwoty, przeto poprosił pasażera o opuszczenie wagonu. Pasażer, zamiast spełnić to żądanie, począł się awanturować i znieważył konduktora. Wezwano policyę, która podczas rewizyi osobistej znalazła przy awanturniczym pasażerze wiele banknotów 10, 25, 3 i jednorublowych oraz 25 rubli srebrem. Zarządzona następnie rewizya w mieszkaniu aresztowanego wykryła około tysiąca rubli srebrnych, które skonfiskowano dla wymiany w drobnych sklepikach, właściciela zaś pociągnięto do odpowiedzialności administracyjnej...
Tramwajarze rychło uporali się z problemem. Wprowadzono zasadę wydawania reszty biletami o wartości 5 kopiejek. Od tej pory pasażer, który płacił grubszym nominałem dostawał odpowiednią za tę sumę liczbę biletów. Nieważne czy ich potrzebował.

W sprawie pieniędzy zabrał wreszcie głos naczelnik garnizonu generał-major Wasiljew.
Szkodliwi ludzie rozpowszechniają fałszywe pogłoski o obniżeniu państwowych papierowych pieniędzy, aby tym sposobem skupić je za bezcen. Niniejszem ogłaszam, że szerzyciele tych fałszywych pogłosek, jak również i ci, którzy przeszkadzają jakimbądź sposobem swobodnemu kursowi papierowych pieniędzy i brzęczącej monety, będą pociągani do najsurowszej odpowiedzialności według praw stanu wojennego - wyjaśniał i ostrzegał generał w specjalnym rozporządzeniu.
Sytuację pieniężną dodatkowo komplikowało wstrzymanie, tuż po mobilizacji, przez rosyjski Bank Państwa wykupu weksli oraz zawieszenie przez Państwową Kasę Oszczędności wypłat gotówkowych. Prywatne banki i towarzystwa kredytowo-pożyczkowe z kolei wypłacały tylko do 10 procent wkładu. 2 sierpnia carski ukaz zniósł na czas wojny ("aż do ukończenia okoliczności okresu wojny", jak podano) urzędowe terminy protestu weksli. Robiąc dobrze dłużnikom, pogrążono ich wierzycieli, którzy mogli teraz czekać na spłatę do "świętej Nigdy". Problem braku gotówki połowicznie udało się rozwiązać dopiero w drugiej połowie sierpnia, kiedy staraniem Głównego Komitetu Obywatelskiego uruchomiono emisję lokalnych bonów pieniężnych.

odezwa bony sierpień 1914
Szybko pojawił się też w mieście problem braku rąk do pracy, spowodowany przed pobór mężczyzn do wojska oraz kłopoty z transportem, bo najlepsze konie też poszły do armii. Z powodu powołania rezerwistów wiele zakładów nie mogło utrzymać właściwego cyklu produkcji, nawet w tramwajach miejskich ograniczono liczbę kursów, czego efektem był nadzwyczajny ścisk na niektórych trasach. Zniecierpliwieni pasażerowie na łamach prasy proponowali, aby w miejsce powołanych do armii, zatrudniać ich żony...

Wypowiedzenie wojny i mobilizacja nie mogły nie wpłynąć na zaopatrzenie w żywność. Od pierwszych dni sierpnia rosły ceny na targowiskach. Jak podawał wspomniany już K. Kowalczyński w książce "Łódź 1914. Kronika oblężonego miasta", sprzedający na targowiskach pozwalali sobie na wygłaszanie do kupujących takich optymistycznych dla siebie prognoz:
Przyjdo jeszcze takie czasy, że złotym bedzieta nam płacić za kartofle, pierścionki bedzieta przynosić!
I w tej sprawie próbował działać generał-gubernator Wasiljew. 6 sierpnia "Rozwój" informował, że komendant
polecił policmajstrowi miasta podjąć środki obrony przed łotrzykami, którzy rabują włościan wiozących produkty spożywcze na targi miejskie oraz poczynić kroki ku zabezpieczeniu normalnego zaopatrywania targów miejskich w produkty wiejskie bezpośrednio, ażeby przekupnie i handlarze nie skupowali poza krańcami miasta przywożonych wiejskich artykułów spożywczych, które później sprzedają mieszkańcom miasta po cenach wygórowanych.
Urzędowa walka z "łotrzykami" chyba nie była dość skuteczna, bo wkrótce zaopatrzeniem w żywność zaczął też zajmować się wspomniany wyżej Główny Komitet Obywatelski. Udało mu się uzyskać zezwolenie władz wojskowym i administracyjnych na zbieranie funduszy i organizowanie pomocy biedniejszym mieszkańcom Łodzi. Miał otwierać tanie jadłodajnie oraz ustalać uczciwe ceny na podstawowe produkty potrzebne do życia, jak chleb, węgiel, nafta... 7 sierpnia Komitet uregulował ceny najważniejszych artykułów:
    kolejka po mąkę łódź
  • słonina - 28 kopiejek za funt**
  • smalec - 32 kopiejki
  • kiełbasa zwyczajna - 28 kopiejek
  • kiełbasa "lepsza" - 32 kopiejki
  • kiełbasa koszerna - 45 kopiejek
  • baleron -28 kopiejek
  • mięso wołowe - 22 kopiejki
  • mięso cielęce20-24 kopiejki
  • mięso baranie - 18-20 kopiejek
  • mięso wieprzowe - 21 kopiejek
  • schab - 28 kopiejek
  • mleko - 8 kopiejek za kwartę
  • masło kuchenne - 55 kopiejek
  • masło śmietankowe - 60 kopiejek
  • chleb razowy - 4 kopiejki za funt
  • chleb ciemny - 4,5 kopiejki
  • chleb biały - 5 kopiejek
  • mąka żytnia - 5 kopiejek za funt
  • mąka pszenna - 6-8 kopiejek
  • sól - 2,5 kopiejki
  • kasza gryczana - 6 kopiejek
  • kasza jęczmienna - 7 kopiejek
  • kasza perłowa - 8 kopiejek
  • kasza jaglana - 6 kopiejek
  • fasola - 8 kopiejek
  • cukier kryształ - 13 kopiejek
  • cukier kostka - 15 kopiejek
  • ćwiartka kartofli - 50-60 kopiejek (prawdopodobnie chodziło o ćwierć korca, tj. 32 litry)
  • nafta - 12 kopiejek za kwartę
  • węgiel kostka nr 1 - 1,60 rubla za korzec***
  • węgiel kostka nr 2 - 1,50 rubla
  • węgiel orzech nr 1 - 1,40 rubla
  • węgiel orzech nr 2 - 1,30 rubla

Pewnym zaskoczeniem dla łódzkiej prasy było wprowadzenie wojennej cenzury. Od wtorku, 4 sierpnia wszystkie gazety musiały uzyskiwać akceptację cenzora wojskowego. Dziennikarzom nie wolno było pisać samodzielnie o sytuacji na froncie, mogli  podawać tylko urzędowe komunikaty. Skutek był taki, że wiadomości z pola walki odtąd zawsze były lepsze niż sytuacja faktyczna i znacznie różniły się od tych, które podawały media z zaborów niemieckiego i austriackiego.

4 sierpnia łodzianie obserwowali nerwową i pośpieszną ewakuację wielu urzędów rosyjskich. Na dworcach kolejowych panował wzmożony ruch pociągów, odjeżdżających na wschód. Wyjeżdżały całe rodziny rosyjskich urzędników oraz tony dokumentów zapakowane w skrzynie. Ewakuowała się nawet komisja mobilizacyjna, nie dokończywszy rejestracji przybyłych poborowych. W sumie do armii rosyjskiej wcielono 15 000 łodzian, dla reszty zgłaszających się nie starczyłoby już mundurów, broni i prowiantu. Wyglądało na to, że Rosjanie nie widzieli wielkich szans na utrzymanie Łodzi. Z zachodu dotarły już informacje o dramatycznej sytuacji w zajętych przez Niemców miastach na zachodnich rubieżach.

Niedogodności, których w pierwszych dniach sierpnia zaznali łodzianie, były bowiem niczym wobec tego, co spotkało mieszkańców miast przygranicznych: Częstochowy i Kalisza. Częstochowa, znajdująca się w tej samej co Łódź guberni piotrkowskiej, była oddalona zaledwie o 30 km od zachodniej granicy. Wkrótce po wypowiedzeniu wojny przez Niemcy miasto pośpiesznie opuściły wojska rosyjskie. Zostawiły w magazynach znaczną ilość broni i zaopatrzenia, ale wysadziły w powietrze mosty i wiadukty, paraliżując w ten sposób komunikację. 3 sierpnia 1914 roku do miasta wjechał rozpoznawczo podjazd złożony z 50 strzelców, a następnie wkroczyły bataliony rezerwowe z Korpusu Landwehry Woyrscha. Wojsko zatrzymało się blisko klasztoru, obok pomnika cara Aleksandra II. Posterunki wojskowe wystawiono na dworcu kolejowym, przy poczcie i na wałach Jasnogórskich.

częstochowa 1914
Początkowo w mieście było spokojnie, ale 7 sierpnia zaczęły się szykany wobec mieszkańców i klasztoru. Wieczorem doszło na ulicy Kordeckiego do potyczki pomiędzy pijanymi Niemcami, która kilku z nich kosztowała życie. Winą za ich śmierć obarczono mieszkańców miasta. Ostrzelano domy przy ulicy Siedmiu Kamienic, a kilkanaście osób rozstrzelano. Dowódca pułku dragonów, otoczył Jasną Górę i rozkazał rewidowanie w klasztorze. Delegacji obywateli miasta oświadczył, że musi zrobić spis skarbów klasztornych i wszystko pozostanie na miejscu, o ile mieszkańcy zachowają spokój. Na Jasnej Górze odbyła się potem wielka orgia, podczas której niemieccy żołdacy zgwałcili wiele kobiet i dziewcząt. Zebrali je w mieście, pod pretekstem jakichś robót w klasztorze, wybierając oczywiście młode i bardziej urodziwe.

Następnego dnia nastąpiły masowe aresztowania, część więźniów rozstrzelano pod Jasną Górą, a część wywieziono do Niemiec. Na miasto nałożono kontrybucję 20 000  rubli (niektóre źródła podają, że było to 200 000, ale wydaje się to kwota bardzo wygórowana nawet jak na apetyty niemieckich żołdaków) i zagrożono powtórzeniem represji, w razie kolejnych "napaści" na żołnierzy". Ponadto około tysiąca osób wysłano do Rzeszy na przymusowe roboty.

Jeśli można mówić o terrorze, szykanach i gwałtach w Częstochowie, to wypadki kaliskie wypada nazwać po prostu zagładą. Tu również wojenna hekatomba rozpoczęła się niewinnie. Rosyjska administracja i wojsko opuściły Kalisz rano w niedzielę, 2 sierpnia. Część dokumentów zabrano, część spalono. Spalono także pieniądze papierowe. Przed odjazdem zniszczono mosty i skład komory celnej. Na miejscu pozostała policja, w której w większości służyli Polacy. Według jednego ze świadków pierwszy żołnierz niemiecki pojawił się tu w niedzielę około godziny 2 po południu. Godzinę później wjechał do miasta cały patrol w sile 8 konnych. Wkrótce przybyło więcej takich patroli, więc prezydent miasta, Bronisław Bukowiński wyszedł na rogatkę z białą flagą i poddał miasto pierwszemu napotkanemu oficerowi.

Wojsko niemieckie na noc opuściło miasto, wróciło dopiero w poniedziałek rano. Cały dzień panował spokój, dopiero późnym wieczorem przydarzył się fatalny w skutkach incydent. Doszło do strzelaniny na skrzyżowaniu ulic Kazimierzowskiej i Śródmiejskiej, w której zginęło 6 niemieckich żołnierzy oraz 21 cywili. Późniejsze śledztwa nie wykazały, aby ludność Kalisza brał udział w wymianie ognia, że najprawdopodobniej przypadkowo ostrzelały się patrole pruskie. Mówiło się także o prowokacji przeprowadzonej przez samych Niemców. Spanikowani żołnierze zaczęli na oślep strzelać na ulicach i do okien, nierzadko do swoich kolegów...

Nazajutrz na murach miasta ukazało się obwieszczenie majora Preuskera - komendanta miasta, w którym oskarżył kaliszan o podstępny napad.
Do magistratu miasta Kalisza!

Ponieważ nocy bieżącej dano z domów kilka wystrzałów do załogi miasta Kalisza, ustają wszystkie względy wobec ludności. Zakazuję wszelkiej komunikacji z prowincją i znoszę wszystkie listy żelazne. Wszystkie restauracje mają być zamknięte, z wyjątkiem hotelu Europejskiego, który uważać należy za moją kwaterę. Wzbrania się zatrzymywania się na ulicach i placach. Nieprzestrzeganie rozkazów wojskowych karze się śmiercią. Aresztowanych dzisiejszej nocy 6 obywateli zostaje pod moją władzą. Przy najmniejszym oporze będą rozstrzelani. Jako karę za zajścia dzisiejszej nocy zapłaci miasto do godziny 5 po południu 50.000 rubli. Na wypadek powtórzenia się nowych rozruchów ze strony mieszkańców, każdy dziesiąty obywatel zostanie rozstrzelanym. Od godziny 8. dzisiaj wieczorem muszą wszystkie domy być zamknięte i wszystkie okna oświetlone. Magistrat ma - natychmiast postarać się o opublikowanie tego obwieszczenia. Zabraniam wydawania gazet.
kalisz 1914
 Chociaż okup został zapłacony i kaliszanie dostosowali się do rygorów, nic to nie pomogło. Podczas trzytygodniowego ostrzeliwania i podpalania miasta zniszczeniu uległo ponad 400 budynków mieszkalnych, 9 zakładów przemysłowych i kilka budynków użyteczności publicznej, m.in. ratusz i teatr. Straty oszacowano na gigantyczną kwotę 33,6 mln rubli. Przed wybuchem wojny Kalisz miał około 65 tysięcy mieszkańców, po sierpniowej zagładzie zostało ich tylko około 5 tysięcy. W ten sposób niemiecka armia rozpoczęła niesienie swojej "misji wyższej cywilizacji" na zacofany wschód.

6 sierpnia 1914 roku w guberni kieleckiej miało miejsce wydarzenie, które później zostanie uznane za milowy krok ku odzyskaniu polskiej państwowości. Pierwsza Kompania Kadrowa, utworzona w Krakowie przez Józefa Piłsudskiego, przekroczyła granicę austriacko-rosyjską. Pododdział piechoty liczący niespełna 170 żołnierzy polskich miał wywołać antyrosyjskie powstanie w Królestwie Kongresowym. Jednak ludność Kielecczyzny nie kwapiła się do walki w sojuszu z zaborcami, którzy masakrowali Polaków i polskie miasta w sąsiednich guberniach. Zwyciężył zdrowy rozsądek, którego zwykle w trudnych momentach Polakom brakowało. A może zadziałały też apele o rozwagę ogłaszane często przez prasę. Na przytoczenie z pewnością zasługuje tu krótki artykuł redaktora "Rozwoju", Stanisława Łąpińskiego, opublikowany 7 sierpnia 1914 roku:
Wobec ciężkich chwil, jakie przeżywamy, wskazanem jest dla każdego, serdecznie miłującego swą ojczyznę, czy to będzie mąż dojrzały, czy też, dorastające pacholę, za wszelką cenę zachować spokój, rozwagę, zimną krew.
Nic nie poczynać pod wrażeniem chwili, a zwłaszcza pod wrażeniem krążących po mieście wieści, nieuzasadnionych. Ktokolwiek bowiem, choćby w najlepszych intencyach, spełni czyn nierozważny, będzie nie dobrym synem ojczyzny, nie gorącym patryotą, ale zdrajcą własnego narodu i jego katem.
Kobiety polskie, znane ze swego patryotyzmu, powinny czuwać nad młodzieżą, nawołując ją do spokoju i rozwagi, trzeźwić, prosić i zaklinać, aby nie dawano ucha podszeptom lekkomyślnym.
Zachowajmy powagę i godność, znamionujące polityczną dojrzałość narodu.
Nadejść mogą dni stokrotnie cięższe, wymagające wielkiej rozwagi, dni decydujące o naszym bycie.
Nikt nie ma prawa brać na siebie odpowiedzialności za skutki nierozważnych czynów, spełnionych choćby z najlepszą wolą, albowiem jest odpowiedzialność straszliwa za tych, którzy mogliby srogo pokutować bez winy, karani solidarnie za postępki ludzi mało poczytalnych.
Mamy przerażający przykład przed oczyma. Gromadka spiskowców zamordowała austryackiego następcę tronu. Czyż pomyśleli, że niezawisłość ojczyzny swojej, Serbii, że krew i mienie tylu jej synów stawiają na kartę?
 Kto jeszcze w początkach sierpnia miał problem z wyobrażeniem sobie tej wojny mógł sięgnąć po literaturę. Dziennik "Rozwój" zachęcał do zakupu książek o wiele mówiących tytułach "Nowy Napoleon" i "Do krwawej nocy".

* * * 
* W Rosji do 1918 roku liczono czas według kalendarza juliańskiego - 18 lipca 1914 starego czasu oznacza 31 lipca nowego.
** funt = 0,406 kg
*** korzec = 4 ćwierci = 128 litrów

Bibliografia:
Prasa lokalna

Krzysztof R. Kowalczyński - Łódź 1914. Kronika oblężonego miasta