Raz - dawniej - w rymie, który brzmiał: "Zrazu cię zapał porywa,/ A potem - smutki" - oni - przez halucynację zecera śpieszącego się na obiad - wydrukowali: "Zrazów cię zapach porywa,/ A potem - wódki"Ulubionym tematem jego żartów i karykatur był jednak typowy przedstawiciel polskiej szlachty - zubożały intelektualnie zacofany prowincjusz. Ale prowincjusz pamiętający "stare-dobre-złote" czasy Rzeczpospolitej i powiedzenie: "szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie". Ubóstwo wykształcenia i kultury u takiego jegomościa nie wiązało się bynajmniej z pokorą i skromnością. Chociaż zniknęły szlacheckie sejmiki i król, któremu można wypowiedzieć posłuszeństwo, typ ten nadal uważał się za lepszego od zniewieściałego Francuza, heretyckiego Niemca, nie wspominając o Żydzie-karczmarzu czy barbarzyńskim Moskalu. Nie bardzo też pan szlachcic cenił sobie artystów. Mimo wielkich zachwytów warszawskich elit nad literaturą romantyczną...
Jesienią roku 1841 młody Norwid odbył razem z kolegą podróż po Królestwie Kongresowym. Swoje spostrzeżenia uwiecznił później w "Pamiętniku Podróżnym". Poniżej - fragmenty z oryginalnymi zapiskami poety (w miniaturkach).
Tegoż roku podróżowałem po Polsce - dwóch nas było: śp. Władzio Wężyk i ja - mieliśmy z sobą kilkadziesiąt tomów książek, mianowicie historii dotyczących kronik i pamiętników. Szlachcic jeden, bardzo szanowny obywatel i dobry sąsiad, i dobry patriota, zobaczywszy podróżną biblioteczkę naszą, ruszył głową i mruknął: "To chleba nie daje!..."
Wszelako jednego razu tenże sam, w żółtym szlafroku, w czapce z guzikiem na szczycie głowy i z fajką na długim przedziurawionym kiju, wchodzi do nas: "Oto (powiada półgębkiem i przez ramię) dajcie mi też jaką książkę z brzega, bo idę spać do ogrodu".
Brałem przeto z brzega książkę i podawałem ostrożnie obywatelowi, tak jako w kwarantannie podaje się z rąk do rąk, ile możności dotknięcia osoby unikając. I widziałem tylko tył osoby poważnej w szlafroku żółtym popstrzonym w duże kwiaty piwonii - rzecz ta wychodziła z książką w ręku, a po niedługim przeciągu czasu widziałeś tęż samą postać na trawniku snem ujętą.
Wszelako, po wielu i wielu latach spotkałem na ekspozycji w Paryżu potomka owegoż obywatela. - Ten mówił mi o sztukach pięknych różne spostrzeżenia swoje... "Lubię i muzykę! (powiadał mi). Lubię i muzykę, i jak sobie wrócę z pola, a człowiek mi buty ściągnie, to ja sobie lubię tak dumać i nogi moczyć, i słuchać, jak mi żona moja gra na fortepianie Chopina...!" [...].
"Malaturę (malaturę!) także lubiłem - nim-em się ożenił!" Nigdy pojąć niemogłem dlaczego malarstwa zaniechał on lubować odkąd ożenił się - myślę, że to znaczy iż ideał wcielony zajął miejsce onej malatury, która pierwej była obywatelowi przyjemną.
Szkoda, że nieboszczyk Fryderyk nie wiedział nic o tem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz