W niedzielę 17 lutego 1935 roku nad Łodzią szalały huragany i ulewy. Wszystkie okoliczne rzeczki powylewały, przypominając łodzianom o swoim istnieniu. W czasie największej zawieruchy ulicą Rzgowską szła w stronę torów kolejowych elegancka kobieta. Nigdy już nie dowiemy się dlaczego Helena Kowalewska wybrała się na przechadzkę w taką pogodę. Była mieszkanką Kielc, a do Łodzi przyjechała z wizytą do krewnych mieszkających przy ulicy Pryncypalnej. Historia, która przydarzyła się jej była niezwykła...

Pani Helena, chcąc osłonić się od deszczu, wpadła na niefortunny pomysł otwarcia parasola. Ale ledwie go odemknęła, wiatr zaczął nim szarpać z ogromną siłą. Kobieta, rzucana z jednego krańca chodnika na drugi, wystraszyła się, że wicher porwie ją razem z tą jej wątpliwą osłoną. Nie mogąc w żaden sposób poradzić sobie jedną ręką, spróbowała uwolnić drugą, zawieszając torebkę na rączce parasola. Mocowała się z huraganem przez chwilę, aż potężny podmuch ją przewrócił. Wyrwany z rąk parasol poszybował wysoko, ponad domy, z torebką uwieszoną u rączki.
Na próżno Kowalewska goniła fruwającą zgubę. Kiedy stwierdziła, że nie ma szans na jej odzyskanie, zrezygnowana wróciła do krewnych. Bez parasola, bez torebki i bez 15 złotych, które w niej miała. Kobieta, poszkodowana w ten niezwykły sposób przez siły natury, musiała pogodzić się ze stratą.

Wiek XX, wiek okrutnych wojen i bezprzykładnych grabieży miał i takie mikro sensacje. Cóż z tego, że nieodkryte przez niezmordowanego redaktora Wołoszańskiego? Mają one swoją wartość, gdyż optymistycznie dowodzą, że wśród ludzi trafiają się jednostki, które bez względu na stan umysłu i portfela, są w stanie działać według starej zasady: Czyń innym tak, jak chciałbyś, aby oni czynili tobie...
urocza historia :)
OdpowiedzUsuń~`jakże tu klimacztycznie~`będę tu bywać~`
OdpowiedzUsuńmiło czytać takie opinie, zapraszam...
OdpowiedzUsuńCiepły tekst w deszczowe popołudnie. Ale są także inne... http://tu-ila.blogspot.com/2015/03/promenada.html
OdpowiedzUsuń