Porucznik Henryk Stamford należał do najdzielniejszych lotników angielskiej armii podczas I wojny światowej. Udało mu się odbyć 60 lotniczych wycieczek wywiadowczych na linię frontu, a mimo to nie odniósł ani jednej rany. Chociaż samolot jego był podziurawiony kulami, jak sito. Po skończeniu wojny Stamford cały i zdrowy wrócił do rodzinnego zamku. Pewnego dnia poszedł do parku, aby pohuśtać się na ogrodowej huśtawce. Lubił bardzo szybować wysoko. Nagle, gdy zawisł w powietrzu niemal równolegle do ziemi, sznury huśtawki zerwały się i Stamford runął na ziemię. Tak fatalnie, że poniósł śmierć na miejscu... Odważny pilot zabił się na niewinnej huśtawce...
![]() |
Brytyjscy weterani I wojny. Mieli więcej czy mniej szczęścia od Stamforda? Oto jest pytanie... |
Tragiczny wypadek przydarzył się również sławnemu węgierskiemu myśliwemu,
hrabiemu Wiktorowi Szechenyi. Odbywał niezliczone ekspedycje do Afryki, z
których przywiózł ponad 30 wielkich skrzyń pełnych zdobyczy myśliwskich.
Polował na lwy, słonie, hipopotamy i innego grubego zwierza. A przyczyną jego
śmierci stał się mały węgierski zając. Po jednej z afrykańskich podróży hrabia
wypoczywał w swojej rezydencji na Węgrzech. Był ładny jesienny dzień, więc
myśliwy, zarzuciwszy strzelbę na ramię, wybrał się na przechadzkę po polach.
Nagle przebiegł mu drogę zając. Hrabia zdjął strzelbę z ramienia i wypalił.
Chybił i to bardzo nieszczęśliwie. Kula odbiła się o jakiś przydrożny kamień i
trafiła go w samo serce. Padł trupem na miejscu.
Kapitan Godefroy Hindle, były oficer armii kanadyjskiej, też wsławił się polowaniami na lwy. Przez dwa lata w stepach i dżunglach czarnej Afryki położył 30 lwów. W końcu jako triumfator powrócił do swej ojczystej Kanady. Niedługo potem odwiedził swego brata. Wizyta zakończyła się śmiercią myśliwego w strasznych męczarniach. Mały piesek pokojowy, ugryzł go w nogę. Jak się okazało, był wściekły...
W osobliwy sposób poniósł śmierć znany angielski kaskader Bobby Leach (1858-1926). Wielką sławę zdobył, kiedy kazał się zamknąć w dębowej beczce i na oczach tłumów zrzucić ze szczytu wodospadu Niagara. Fale miotały beczką z ogromną siłą. Wszyscy widzowie byli przekonani, że Leach musi postradać życie w tym zuchwałym eksperymencie. Ale oto, ku ogólnemu zdumieniu, Wiliam z wesołą miną wyszedł wreszcie ze swego dobrowolnego więzienia. Poza kilkoma sińcami nie doznał żadnych obrażeń. Perfidny los jednak zadrwił z niego okrutnie. Podczas pobytu w Nowej Zelandii Leach poślizgnął się na skórce od pomarańczy i złamał nogę. Wdało się zakażenia i nogę amputowano. Dwa miesiące później kaskader zmarł w szpitalu.
Nie mniej zaskakujący był zgon sławnego angielskiego alpinisty George`a Whitneya. Człowiek ten przeważnie samotnie odbył wiele groźnych wypraw w Alpy, na Kaukaz i w Himalaje. Nie odniósł tam żadnych obrażeń. Śmierć dopadła go w jednym ze spokojnych angielskich miast, kiedy wygłaszał odczyt o swych wyprawach alpinistycznych. Gdy po skończeniu prelekcji schodził z podium, wysokiego na jakieś trzy metry, potknął się i upadł tak nieszczęśliwie, że doznał wstrząsu mózgu. W parę dni potem George Whitney zmarł w szpitalu.
Kapitan Godefroy Hindle, były oficer armii kanadyjskiej, też wsławił się polowaniami na lwy. Przez dwa lata w stepach i dżunglach czarnej Afryki położył 30 lwów. W końcu jako triumfator powrócił do swej ojczystej Kanady. Niedługo potem odwiedził swego brata. Wizyta zakończyła się śmiercią myśliwego w strasznych męczarniach. Mały piesek pokojowy, ugryzł go w nogę. Jak się okazało, był wściekły...
W osobliwy sposób poniósł śmierć znany angielski kaskader Bobby Leach (1858-1926). Wielką sławę zdobył, kiedy kazał się zamknąć w dębowej beczce i na oczach tłumów zrzucić ze szczytu wodospadu Niagara. Fale miotały beczką z ogromną siłą. Wszyscy widzowie byli przekonani, że Leach musi postradać życie w tym zuchwałym eksperymencie. Ale oto, ku ogólnemu zdumieniu, Wiliam z wesołą miną wyszedł wreszcie ze swego dobrowolnego więzienia. Poza kilkoma sińcami nie doznał żadnych obrażeń. Perfidny los jednak zadrwił z niego okrutnie. Podczas pobytu w Nowej Zelandii Leach poślizgnął się na skórce od pomarańczy i złamał nogę. Wdało się zakażenia i nogę amputowano. Dwa miesiące później kaskader zmarł w szpitalu.
Nie mniej zaskakujący był zgon sławnego angielskiego alpinisty George`a Whitneya. Człowiek ten przeważnie samotnie odbył wiele groźnych wypraw w Alpy, na Kaukaz i w Himalaje. Nie odniósł tam żadnych obrażeń. Śmierć dopadła go w jednym ze spokojnych angielskich miast, kiedy wygłaszał odczyt o swych wyprawach alpinistycznych. Gdy po skończeniu prelekcji schodził z podium, wysokiego na jakieś trzy metry, potknął się i upadł tak nieszczęśliwie, że doznał wstrząsu mózgu. W parę dni potem George Whitney zmarł w szpitalu.
Wybitny podróżnik, badacz okolic polarnych, Ernest Shackleton (1874-1922)
podczas swoich wypraw przeżywał najgorsze tarapaty. Musiał wielokrotnie walczyć
z głodem i pragnieniem, stawiać czoła burzom śnieżnym. Ze wszystkich tych wypraw
powracał zawsze zwycięsko. Uchodził za człowieka nie tylko żelaznej siły woli,
lecz i „kamiennego" zdrowia. Po szczęśliwym powrocie do ojczyzny z
półtorarocznej tułaczki po Antarktyce z całą, cudem uratowaną załogą, Shackleton
witany był jak bohater narodowy. Niestety, podczas kolejnej wyprawy w porcie
Grytviken na Georgii Południowej Shackleton doznał ataku serca i zmarł w wieku
47 lat.
Jakie życie, taka śmierć? Nie dziwi nic..?
Źródło: "Ilustrowany Kurier Codzienny", rok 1935, nr 90